Michał Fałkowski: Co ten mecz znaczył dla pana? Wystąpił pan przeciwko Igorowi Griszczukowi, trenerowi u którego grał pan dwa lata i który niejako wypromował pana w Polsce.
Miah Davis: To zabawne i jednocześnie bardzo dziwne uczucie. Grałem pod skrzydłami tego trenera przez dwa pełne sezony i wiem, że jak mnie zabrakło w trzecim drużynie wiodło się znacznie gorzej (śmiech). A tak na poważnie - to bardzo miłe, że mogliśmy się spotkać. Co prawda nie było okazji by porozmawiać dłużej. Jedynie po meczu pogratulowałem mojemu byłemu trenerowi zwycięstwa, przytuliliśmy się i tyle (śmiech).
Przechodząc do samego spotkania - gdzie można upatrywać przyczyn waszej wysokiej porażki?
- Obrona. Zagraliśmy fatalnie w defensywie. Nie przekazywaliśmy sobie naszych rywali na zasłonach, a także nie broniliśmy dobrze indywidualnie. Dodatkowo, w ataku zagraliśmy na bardzo słabej skuteczności. Nawet te rzuty, kiedy mieliśmy dużo wolnego miejsca, nie dochodziły do celu.
A czy nie ma w tym nic dziwnego, że najlepszym zawodnikiem drużyny okazał się Adam Wójcik. Dołączył on do zespołu zaledwie kilka dni temu i nagle okazał się waszym liderem. Co w takim razie z postawą reszty koszykarzy?
- Nie wiem czy to dziwne czy nie dziwne. Adam jest po prostu świetnym zawodnikiem i nie ma dla niego żadnego znaczenia w jakiej sytuacji się znajduje. Co do reszty zespołu - żaden z nas, również i ja, nie dostosowaliśmy się poziomem w ataku. Po części wynikało to z naszej niedyspozycji, a po części ze świetnej defensywy Anwilu.
W Polsce jest takie powiedzenie: diabeł tkwi w szczegółach. Jakie detale zatem muszą być poprawione, żeby zespół jako całość funkcjonował lepiej?
- Wszystko to, co związane jest z obroną. Lepsza komunikacja na zasłonach, lepsza praca na nogach, lepsze ustawianie się… Z dobrej obrony wynika później lepsza ofensywa. Łatwiej o punkty. Musimy grać jak zespół, jak jedność. Nie może być tak, że gdy ktoś ma problem z kryciem jeden na jednego, nikt z drużyny nie przyjdzie mu z pomocą. Musimy wzajemnie się uzupełniać i pomagać sobie.
A co dzieje się z panem? Szczerze mówiąc nie przypomina pan gracza, który imponował formą przed dwoma czy trzema latami.
- Głupio się tłumaczyć, ale ja nadal odczuwam skutki kontuzji, którą złapałem zaraz na początku sezonu. Wiadomo, że jestem bardziej kreatorem gry, aniżeli strzelcem. Więc jeśli nie zdobywam wielu punktów, a dobrze organizuję grę - wszystko jest w porządku. Oczywiście nie mówię o meczu przeciwko Anwilowi bo ten nie wyszedł całej drużynie. Ja sam po sobie jednak widzę, że po słabszym początku sezonu, kiedy brakowało mi energii i żywiołowości, teraz idzie mi coraz lepiej, czego przykładem są dwa poprzednie mecze, przeciwko Zniczowi i Kotwicy (odpowiednio 15 i 17 punktów oraz 4 i 7 asyst - przyp. M.F.).
Czy w zespole, który przegrał sześć z siedmiu meczów tli się nadal nadzieja na lepszą przyszłość?
- Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia (śmiech). Mówiąc jednak poważnie - jestem bardzo zaskoczony obecną sytuacją. To moje takie pierwsze doświadczenie w życiu a ja nienawidzę przegrywać! Odpowiadając na twoje pytanie - cały czas wierzę, że coś się zmieni. Każdy w zespole wierzy. Każdy chcę, by było jak najlepiej, chcemy awansować do play-off. Ale na chwilę obecną - nie gramy jak dobry zespół.