Michał Fałkowski: Zdecydowanie twoje imię jest zasadne po takim meczu, jak to pierwsze starcie ćwierćfinałowe...
Jordan Callahan: Nie ma o czym mówić. Zespół potrzebował punktów, to po prostu rzucałem.
Zagrałeś bardzo skutecznie w najważniejszym momencie spotkania. Od stanu 71:75 cztery minuty przed końcem meczu zanotowaliście serię 12:2, a ty rzuciłeś siedem oczek.
- Tak, to prawda, ale co miałem zrobić, nie rzucać (śmiech)? Miałem dobre pozycje, to po prostu trafiałem.
We wcześniejszych fazach spotkania z tym rzucaniem było różnie. O czym myślałeś w momencie, gdy otrzymałeś piłkę w ostatniej sekundzie akcji przy stanie 75:75, kiedy do końca meczu była nieco ponad minuta?
- Chyba o niczym... Powiem ci jedną rzecz. Podczas meczu każdy zawodnik myśli bardzo dużo. Mecz to właściwie jedno nieustanne analizowanie faktów i tego, co się wokół ciebie dzieje. Nie myślisz jednak w ogóle w takich momentach, jak te, które opisałeś. Kiedy dostajesz podanie, a zegar odlicza kolejne sekundy to po prostu rzucasz. I nie ma znaczenia czy wcześniej trafiłeś trzy razy czy spudłowałeś trzy razy. Profesjonalista nie może zajmować się tym, co było, bo najważniejszy jest ten rzut, który akurat podejmujesz. Dlatego ja nie wahałem się ani chwili. Rzuciłem, wpadło, wygraliśmy.
[ad=rectangle]
Z twoim rzucaniem wiąże się jedna ciekawa rzecz... Obserwuję to od kilku spotkań. Nigdy nie podejmujesz rzutów, gdy zegar odlicza np. trzy sekundy, dwie, jedną. W takich sytuacjach częściej podajesz. Tak było np. pod koniec pierwszej połowy czwartkowego meczu. Zamiast rzutu chciałeś podać, rywal to odczytał i była strata.
- Jeśli podaję, to dlatego, że wydaje mi się, że mój kolega jest na lepszej pozycji... Generalnie trener od zawsze powtarza nam byśmy zawsze zwracali uwagę na to, czy inny zawodnik nie jest na jeszcze lepszej pozycji i ja staram się dostosowywać do tej zasady. "Dodatkowe podanie", tak często mówi.
Zdobyłeś 21 punktów, miałeś pięć asyst i cztery zbiórki. Czujesz się bohaterem?
- Nie. To zwycięstwo to efekt wysiłku całego zespołu. Bardzo dobrze ze sobą współpracowaliśmy dziś.
Pokonaliście Rosę 83:77. To było dziwne spotkanie. Radomianie długo prowadzili, potem nastąpiło wasze przełamanie, następnie ich przełamanie, aż w końcu o wszystkim zdecydowała wasza seria w samej końcówce.
- Tak jak powiedziałem, to efekt wysiłku całego zespołu. Naprawdę dużo zdrowia zostawiliśmy na parkiecie i zagraliśmy jak kolektyw. Rosa postawiła trudne warunki, a ich celne rzuty z dystansu mogły załamać, ale na szczęście za każdym razem udawało nam się skutecznie odpowiedzieć.
To Anwil wygrał ten mecz, czy bardziej jednak Rosa ten mecz przegrała?
- Dobre pytanie, ale odpowiem ci dopiero wtedy, gdy obejrzę nagranie. Bardzo lubię oglądać wideo, które przygotowuje nasz drugi trener, Marcin Woźniak. Wtedy tak naprawdę mogę dopiero obejrzeć mecz, który często jest zupełnie inny od tego, w którym grałem. Nie śmiej się, tak jest (śmiech). Będąc na parkiecie skupiasz się na sobie, na swoim rywalu i często nie dostrzegasz rzeczy, które potem widzisz na nagraniu. Także, wróćmy do rozmowy jutro.
Sobotni mecz będzie podobny do dzisiejszego?
- Nie wiem. Na pewno jesteśmy w stanie wygrać ponownie, ale musimy zagrać tak samo zespołowo, jak dzisiaj.
[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[/url][/b]