Michał Fałkowski: Czy Stelmet musi coś wielkiego zmienić w swojej grze, biorąc pod uwagę, że w drugim meczu finału zagraliście zdecydowanie lepiej, niż w pierwszym i progres w postawie drużyny jest widoczny "gołym okiem"?
Adam Hrycaniuk: Szkoda tego meczu, bo było bardzo blisko. Rzeczywiście nasza gra była lepsza w drugim spotkaniu, niż w pierwszym, ale nie udało się wygrać. Mamy kontakt z PGE Turowem, to nie jest tak, że przegrywamy 30 punktów i jest jakaś deklasacja. Chcieliśmy urwać przynajmniej jeden mecz, ale nie wyszło. Przy odrobinie szczęścia, trochę lepszej gry, byłoby 1-1. Czy zatem musimy coś poprawiać, by wygrać u siebie? Na pewno, np. defensywę. Ale czy musimy coś wielkiego zmieniać? Na to nie ma już czasu.
[ad=rectangle]
A co z przewagą psychologiczną? PGE Turów będzie teraz grał na fali entuzjazmu po dwóch wygranych...
- Turów jest oczywiście w lepszej sytuacji, ale my nie spuszczamy głów i nie załamujemy rąk. Pierwszy mecz zagraliśmy słabiej, drugi lepiej, możemy mówić więc o jakimś progresie formy. Nie ma u nas jakiegoś załamania po dwóch porażkach. Jest motywacja by wyrównać serię.
Rozumiem, że nie dopuszczacie myśli o trzeciej porażce z rzędu?
- To jest sport. Przydarzyć się może dosłownie wszystko. Oglądaliśmy te dwa mecze na wideo, przeanalizowaliśmy błędy. Teraz więc pytanie czy będziemy umieli uniknąć tych pomyłek w trzecim i czwartym starciu.
Gracie przed własną publicznością...
- Bardzo na nią liczymy. Mówi się, że własna publika często pęta ręce, ale przede wszystkim, kibice zawsze są i będą szóstym zawodnikiem. W naszej sytuacji nie możemy pozwolić sobie na porażki we własnej hali, więc bardzo liczymy, że będą pomagać nam przysłowiowe "ściany".
Nie zdeprymował was trochę fakt, że w meczu numer dwa zatrzymaliście J.P. Prince'a, a tymczasem sprawy w swoje ręce wzięli Damian Kulig i Filip Dylewicz i przegraliście? Po spotkaniu numer jeden przeważały głosy, że zatrzymanie czy też ograniczenie Prince'a to klucz do sukcesu. Tymczasem tak nie jest do końca...
- J.P. Prince to świetny zawodnik, ale to nie jest Michael Jordan polskiej ligi. Trzeba go szanować, ale to tylko kolejny bardzo dobry gracz w tej lidze, a jego zatrzymanie nic nie gwarantuje, o czym się przekonaliśmy. Żeby wygrać w finale, musimy zatrzymać kilku graczy Turowa jednocześnie: Prince'a, Kuliga, Dylewicza i innych. Tak samo jak Turów musi zatrzymać kilku graczy od nas.
Który zespół lepiej korzysta na razie z głębi składu?
- Oba zespoły mają bardzo zbilansowane składy, o czym przekonaliśmy się w sobotę kiedy, tak jak już powiedziałem, nie wystarczyło zatrzymać Prince'a, by wygrać... Prawda jest jednak taka, że w koszykówkę zawsze gra się pięciu na pięciu i liczy się tylko współpraca w obronie i ataku danej piątki, która akurat jest w grze.
Powiedział pan, że oba zespoły mają zbilansowane składy. Trenerzy jednak nie do końca korzystają z tego argumentu. Po stronie Turowa są zawodnicy, którzy nie grają w ogóle, a po stronie Stelmetu - niewiele, na przykład pan. W sobotę tylko dziewięć minut, choć był pan jednym ze skuteczniejszych graczy drużyny.
- Mecz niestety ułożył się tak, że nie było szans na otrzymanie większej liczby minut, gdyż szybko wpadliśmy w "foul trouble". Trzech-czterech zawodników szybko złapało po trzy-cztery przewinienia, np. ja, Vlado Dragicević czy Marcin Sroka. To była ciężka sytuacja dla nas, bo nie pozwoliła grać na takiej intensywności, na jakiej chcielibyśmy grać.
Bardzo dużo emocji wzbudza w finale sędziowanie. Pan mówi o faulach. Czy arbitrzy nie powinni pozwolić wam na nieco bardziej męską grę? Zwłaszcza pod koszem.
- Sędziowie mają swoją pracę do wykonania, a my swoją. Trzeba znaleźć złoty środek i przede wszystkim, trzeba działać tak, aby nikomu nie stała się krzywda. Rzeczywiście nie powinno być tak, żeby nie można było zagrać agresywniej pod koszem, ale zbyt mocna agresja też jest niepotrzebna. Ja osobiście uważam, że lepiej jest zagrać jednak zbyt agresywnie, niż zbyt miękko, jak np. w meczu numer jeden, gdy byliśmy zdecydowanie za bardzo pasywni. Trzeba grać ostro, ale jednak w ramach przepisów i gry fair-play. I tak postaramy się zagrać we wtorek i czwartek. Ostro, twardo, agresywnie, na pograniczu faul, ale z szacunkiem dla rywala i z duchem sportu.
W jaki sposób Stelmet, bo tak pan przecież uważa, pokona PGE Turów we wtorek?
- We wtorek i w czwartek, mam nadzieję... Cóż, finały wygrywa się obroną, ale nie można zapominać o ataku, bo w końcu trzeba jednak rzucić o ten punkt więcej, niż rywale. Przede wszystkim jednak złoto trzeba wydrzeć, wyrwać i wyszarpać defensywą. I to jest nasze motto na najbliższe mecze.