Mateusz Stępień: Damian Laskowski, dawniej koszykarz Noteci Inowrocław, Resovii Rzeszów, MTS-u Kwidzyn, ponownie Noteci, a teraz?
Damian Laskowski: - W przeważającej mierze zajmuję się obecnie moją drugą wielką pasją, czyli muzyką. Jeśli chodzi natomiast o koszykówkę, to na co dzień występuję w trzecioligowym klubie. Traktuję to oczywiście bardziej jako przyjemność, niż zawód. Ponadto wraz z moją ekipą regularnie jesteśmy zapraszani na pokazowe turnieje oraz mecze. Prezentujemy podczas nich streetballowe sztuczki, gramy koncerty. Jestem bardzo zadowolony, że mogę wykonywać w swoim życiu, to co najbardziej kocham.
W sezonie 2005/2006 grając w Noteci Inowrocław, której notabene jest pan wychowankiem, zaliczył występy w ekstraklasie. Jak z perspektywy czasu oceniłby pan tamten okres?
- Grę na parkietach ekstraklasy wspominam bardzo miło. Możliwość zmierzenia się z zawodnikami prezentującymi najwyższy koszykarski poziom, to rzecz jasna ogromne doświadczenie. Były chwile lepsze i gorsze, mecze wygrane, ale i także porażki. Nie każdy jednak dostaje od życia wszystko na tacy. Inni mieli więcej szczęścia niż ja i do dnia dzisiejszego grają zawodowo. W moim przypadku zabrakło kilku czynników.
Po zakończeniu rozgrywek miał pan kilka ofert od klubów zagranicznych. Dlaczego nie zdecydował się wówczas na wyjazd?
- Moja decyzje wzięła się stąd, gdyż postawiłem w pełni poświęcić się muzyce. Nagrałem wówczas swoją pierwszą płytę, grałem koncerty, kręciłem teledyski. Oferty rzeczywiście były, jednak nie chciałem za wszelką cenę opuszczać rodziny. Propozycje były konkretne pod względem sportowym, ale już mniej jeśli chodziło o sprawy finansowe. Nie o to przecież w życiu chodzi, by opuszczać kraj, najbliższych, aby na siłę wyjeżdżać w celach zarobkowych. Ja postawiłem zostać i jestem z tego zadowolony.
Może pan wyjawić z jakich krajów były te propozycje ?
- Było ich kilka - z ligi angielskiej, szwedzkiej, niemieckiej oraz z jedna z bardziej egzotycznego państwa. Kontaktowali się ze mną agenci poszczególnych klubów, jednak ja postanowiłem pozostać. Jak już wcześniej wspomniałem, nie musiałem wyjeżdżać tylko po to, aby w inny kraju zarabiać pieniądze.
Jak każdy sportowiec, także i pan, musiał zmagać się w swoje karierze z kontuzją.
- Zgadza się, miałem złamaną nogę, a konkretniej pękniętą kość. Była ona bardzo groźna. Później trudno już mi było powrócić do formy, jaką prezentowałem przed urazem. Co więcej, przez rok nie mogłem "zapakować" piłki z góry, co wcześniej nie sprawiało mi żadnego problemu. Straciłem przez to jakieś 50 proc. skoczności, co może tylko odzwierciedlać jak groźna była to kontuzja.
Jest pan jednym z bardziej znanych streetballowców w Polsce, ma za sobą rozegranych bardzo dużo turniejów. Jaka atmosfera panuje podczas takich zawodów? Można porównać ją w jakiś sposób do meczów ligowych ?
- Podczas imprez streetballowych jest na pewno więcej luzu. Ludzie przyjeżdżają po to, aby pokazać innymi swoje umiejętności, co mają w zanadrzu. Jest bardzo dobra atmosfera. Wszystko odbywa się przy udziale muzyki, o którą dba DJ. W przeważającej mierze jest to oczywiście hip-hop. Turnieje w Polsce powoli stają się podobne do tych najlepszych, które rozgrywane są w Stanach Zjednoczonych, Francji, czy też Niemczech. Bardzo polecam udział w takich zawodach.
Nie od dziś wiadomo, że drugą pana pasją, obok koszykówki, jest muzyka. Obecnie udaję się panu łączyć te dwie rzeczy. Śpiewał pan między innymi na meczach reprezentacji Polski. Wcześniej, ale również i w tym sezonie można pana zobaczyć podczas euroligowych występów Asseco Prokomu Sopot. Dla tej ostatniej drużyny napisał pan nawet specjalną piosenkę.
- Staram się kibicować zespołowi, dla którego na przykład napisałem dany utwór bądź z którym jestem związany. Ponadto, bardzo miło wspominam także dwa Mecze Gwiazd we Wrocławiu, w których także miałem okazję się zaprezentować. W swoim repertuarze posiadam piosenki będące adekwatne do danego rodzaju imprezy.
Za rok Polska będzie organizatorem mistrzostw Europy. Gdyby otrzymał pan propozycje występów właśnie podczas Eurobasketu, przyjąłby ją pan?
- Bez najmniejszego zawahania. Występy podczas meczów reprezentacji to wielkie wyróżnienie. Kilka razy już miałem okazję występować na meczach kadry i muszę powiedzieć, że pojedynki te zakończyły się dla nas pomyślnie. Jest to bardzo miłe pomóc koszykarzom w grze.
Niedawno okazała się pana nowa płyta nosząca tytuł "Człowiek z Blizną". Jak przebiega obecnie jej promocja?
- Ukazał się już pierwszy singiel, kilka utworów można usłyszeć też w rozgłośniach radiowych. Gramy obecnie dużo koncertów. Najbliższy, promując właśnie moją nową płytę odbędzie się w Krakowie, gdzie będzie obecny Wu Tang, czołowy reprezentant hip-hopu. Niebawem wraz z Peją zabieramy się też do kręcenia teledysku w Poznaniu. Oczywiście polecam swój najnowszy produkt. Mam nadzieję, że nowa płyta przypadnie do gustu wielu osobom.
Odjedźmy może tematu muzyki, a porozmawiamy o Polskiej Lidze Koszykówki. W tym sezonie, po 2 latach przerwy, koszykówka na najwyższym poziomie powróciła do Inowrocławia. Tyle tylko, że już nie jako Noteć a Sportino, na meczach którego jest pan często widywany. Podopieczni Aleksandra Krutikowa w 7 meczach odnieśli 3 zwycięstwa. Wynik wydaję się więc bardzo dobry.
- Sportino sprawiło już w tym sezonie trzy niespodzianki. Jest to drużyna z mojego rodzinnego miasta - Inowrocławia i oczywiście życzę im jak najlepiej. Bardzo cieszyłem się, gdy usłyszałem, że pokonali kolejną silną drużynę na najwyższym szczeblu ligowych rozgrywek. Trzy zwycięstwa to rzeczywiście bardzo dobry rezultat.
Będzie pan obecny na wtorkowym meczu Sportino z AZS-em Koszalin?
- Wtorek akurat miałem już wcześniej zarezerwowany. Wraz z moim teamem wybieramy się do Legnicy na pokazowy turniej dla dzieci i młodzieży. Zagramy także koncert, więc po raz kolejny zapowiada się świetna zabawa.
Jakie są pana najbliższe plany?
- Najbliższa impreza, w której weźmiemy udział to wspomniany pokaz w Legnicy. 30 listopada wystąpimy też w Krakowie. Praktycznie od grudnia zaczynamy serię koncertów. I tak aż do samego lata. A wtedy wiadomo, zaczynamy pokazowe imprezy, tyle tylko, że już nie na hali, a w plenerze.