Adam Popek: Podczas nowego sezonu Wisła Can Pack zmierzy się z nieco inną niż ostatnio rzeczywistością. W TBLK ubył główny konkurent.
Piotr Dunin-Suligostowski: Zmianom nie podlegały ambitne cele jakie nam towarzyszą. Tym głównym jest obrona mistrzostwa. Czy będzie to łatwiejsze niż jego odzyskanie po roku przerwy? Trudno powiedzieć. Zawsze ciężej utrzymać coś niż zdobywać. Jeśli chodzi o Polkowice to nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, choć faktycznie wiele przemawia za tym, iż skład nie okaże się równie mocny co poprzednimi razy. Jest natomiast Artego Bydgoszcz, które będzie znacznie lepsze. Niewykluczone, iż stanie się drugą siłą ekstraklasy. Pamiętajmy też o Enerdze Toruń, aczkolwiek dysponując relatywnie wąskim składem rodzi się pytanie czy zdoła pogodzić występy w lidze i pucharach. Mimo tego właśnie w takiej kolejności upatrywałbym pretendentów do tytułu czempiona.
[ad=rectangle]
Euroliga zaś wróciła do znanej z przeszłości formuły turnieju finałowego, zawężając go do zaledwie czterech uczestników.
- My powalczymy na obu frontach o uzyskanie możliwie najlepszego rezultatu. Z punktu widzenia Wisły Can Pack czy klubów dysponujących podobnym budżetem te nowe zapisy regulaminowe są bardzo niekorzystne. Kapitał zdominowali przedstawiciele Rosji i Turcji. Biorąc pod uwagę małe grono finałowe może okazać się niewykonalne, by ekipy z innych krajów przedarły się do FinalFour. Najpierw jednak czekają nas zmagania grupowe. Tu spotkamy dwóch szalenie trudnych przeciwników - UMMC Jekaterynburg i Dynamo Kursk. Do tego dochodzi zwycięzca minionej edycji, Galatasaray Stambuł, a także USK Praga. Liczę, że co najmniej czwartą pozycję obronimy. To zagwarantuje awans do play off.
Rywale, o których Pan wspomniał reprezentują najwyższą klasę na Starym Kontynencie. Jednocześnie mogą przyciągnąć dużą publikę. Czy koszykarki wystąpią w największej i najnowocześniejszej polskiej hali - Kraków Arena?
- Ten temat jeszcze żyje w mojej ocenie. Jesteśmy po paru spotkaniach z operatorem obiektu. Dotychczasowa oferta jest nie do przyjęcia, ale mam nadzieję, że uda się wynegocjować takie warunki, które pozwolą rozegrać tam przynajmniej jedno spotkanie. Na dzisiaj poziom kosztów zaoferowanych przez Miasto jest nieakceptowalny. W rozmowy włącza się nasz sponsor, firma Can Pack. Chciałbym, aby całość znalazła szczęśliwy finał. Rozważalibyśmy wtedy zorganizowanie przynajmniej jednego spośród dwóch wytypowanych pojedynków - z Galatasaray lub UMMC. Czas pokaże czy uda się podpisać umowę realną dla nas finansowo. Mam nadzieję, że Miasto zechce wyjść naprzeciw i pomóc jedynej drużynie w regionie reprezentującej sport krakowski na międzynarodowej arenie. Byłoby to dobrą reklamą dla samej hali i Wisły.
Pod koniec sezonu 2013/2014 poza walką o złoty medal klub intensywnie pertraktował odnośnie kontynuowania współpracy z głównym sponsorem.
- Negocjacje trwały dłużej niż zwykle. Poniekąd to zrozumiałe, w firmie Can Pack nastąpiła zmiana zarządu i praktycznie od nowa omawialiśmy mnóstwo kwestii. Nie ukrywam, że dla pomyślnego scenariusza istotne było odzyskanie tytułu mistrza Polski, co potwierdziło się relatywnie późno. Nasz partner wykazywał determinację, żeby alians nadal funkcjonował. Ostatecznie parafowaliśmy umowę na kolejny rok. Jej zaletę stanowi też wprowadzenie elementu szkolenia młodzieży. W tym zakresie tworzymy kolokwialnie mówiąc siatkę, która obejmuje nie tylko Kraków. Na pierwszy ogień zainteresowaliśmy się takimi ośrodkami jak Myślenice i Brzesko. Zamierzamy systematycznie rozwijać całą bazę, żeby docelowo zbudować szeroką podstawę, prowadzić selekcję w każdej kategorii wiekowej, a dalej doczekać się własnych wychowanek.
W składzie seniorskim z kolei już teraz widać większą stabilizację. Utrzymano całą podstawową "piątkę".
- Takie przyjęliśmy założenia. Zastanawialiśmy się nad kształtem zespołu i postanowiliśmy trzon zachować. Zwłaszcza, że skład ten się sprawdził. Nie ukrywam, negocjacjom towarzyszyły pewne schody, lecz finalnie dopięliśmy swego. Oczywiście parę roszad zaszło. Od lat dokonujemy korekt, z tym że nie burzymy kręgosłupa.
Pozostał zarazem trener Stefan Svitek.
- Tak, bo tamte miesiące pracy mimo wszystko należy uznać za bardzo udane. Pojawiały się wprawdzie głosy w niektórych gazetach, dla mnie notabene kompletnie niezrozumiałe, że sezon zakończył się porażką jeśli chodzi o Euroligę. Oceniam to inaczej. Owszem, przegraliśmy u siebie z Rivas Ecopolis Madryt i ten rezultat miał potem duży ciężar gatunkowy. Również trzeba zwrócić uwagę na to, że wskutek powiedziałbym ułomności regulaminu Euroligi zaszło parę niespodzianek, które zniszczyły całe rozstawienie. Wobec tego trafiliśmy na Nadieżdę Orenburg, niewygodnego przeciwnika pod względem logistycznym oraz sportowym. Tej przeszkody nie sforsowaliśmy, a więc zabrakło nas w FinalEight. Za to w Polsce ustrzeliliśmy dublet, co należy docenić.
Analizując obecną sytuację istnieje spora szansa systematycznego odnoszenia tych sukcesów.
- Nadchodzącym rozgrywkom przyświecają takie zadania. O następnych latach ciężko wyrokować. Nic nie jest na stałe, nic nie jest na zawsze. Zdarza się, że przychodzą tzw. oferty nie do odrzucenia i gracze odchodzą. Do tego karty rozdaje sytuacja gospodarcza. Nie wszyscy potrafią finansowo podołać wymaganiom. Jeszcze przy dominacji drużyn rosyjskich i tureckich dla niektórych wymiar gry w ELW przestaje być interesujący.
Uważa Pan, że Euroliga może mieć kłopot z utrzymaniem aktualnego kształtu?
- Obecny system prawdopodobnie będzie musiał funkcjonować przez jakiś czas. Kluby otrzymują różne propozycje. Ożywiona dyskusja toczyła się na zgromadzeniu Euroligi w Monachium. Znów planujemy się spotkać przy okazji F4, aby pomyśleć gdzie obniżyć koszty i uatrakcyjnić rozgrywki dla większej liczby teamów. Popatrzmy - tym razem zabrakło węgierskich zespołów. Wcześniej dwa brały udział. Hiszpanie mają tylko Avenidę Salamankę. To niepokojąca tendencja. Warto zastanowić się albo nad zmianą systemu albo nad znalezieniem nowych źródeł finansowania, może poprzez FIBA?