W niedzielę po raz pierwszy PGE Turów Zgorzelec przekonał się na własnej skórze co oznacza hasło "bij mistrza!". Ekipa Energi Czarnych Słupsk przyjechała do przygranicznego miasta z jednym celem: obnażyć słabości rywala i wykorzystać jego braki kadrowe.
[ad=rectangle]
- Wszyscy widzieli, że to był dla nas ciężki mecz i lekko nie było nawet pomimo faktu, że w pierwszej połowie wypracowaliśmy sobie przewagę - mówił tuż po zakończeniu spotkania Michał Chyliński, obrońca PGE Turowa.
Zawodnicy Miodraga Rajkovicia z impetem rozpoczęli sezon, naładowani dodatkowo zwycięstwem nad Śląskiem Wrocław w meczu o Superpuchar Polski, i do przerwy prowadzili 44:34. Problem pojawił się po zmianie stron, gdy słupszczanie wyraźnie przyspieszyli tempo gry, a w ataku swoje miejsce znaleźli Kyle Shiloh oraz Karol Gruszecki. Duet snajperów zdobył 14 z 24 punktów zespołu, Energa Czarni wygrali kwartę właśnie 24:14 i przed ostatnią odsłoną był remis.
- Po dwóch kwartach mieliśmy przewagę, którą później staraliśmy się utrzymać i, patrząc na to z perspektywy końca spotkania, utrzymaliśmy ją. Oczywiście, w trzeciej i czwartej kwarcie momentami było naprawdę ciężko, ale jednak na koniec okazaliśmy się lepsi - tłumaczył Chyliński.
Po trafieniu Williama Franklina, słupszczanie prowadzili 71:68 na pięć i pół minuty przed końcem meczu. Ostatni fragment spotkania gospodarze wygrali jednak 16:8 i ostatecznie okazali się lepsi. Kluczowym momentem była sytuacja, w której zgorzelczanie trzykrotnie zbierali piłkę z atakowanej tablicy z rzędu, a w konsekwencji punkty zdobył Chyliński.
- Myślę, że zbiórki w ataku dały nam dużo pewności. Ogółem mieliśmy 10 zbiórek na atakowanej tablicy, a goście tylko dwie. Ponawialiśmy akcje i wygraliśmy. To była inauguracja, więc wszyscy byliśmy lekko nerwowi. Ważne jest jednak dobrze zacząć sezon - zakończył zawodnik PGE Turowa.