Czas wykorzystaliśmy w 100 procentach - wywiad z Jarosławem Krysiewiczem, trenerem Polfarmexu Kutno

- Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że na początku sezonu inne zespoły nie będą nas znały i wykorzystaliśmy to w 100 procentach - ocenia drugą część roku 2014 trener Polfarmexu, Jarosław Krysiewicz.

Michał Fałkowski: Jak pan oceni tę drugą część roku 2014? Tę, którą Polfarmex spędził w ekstraklasie?

Jarosław Krysiewicz: Bardzo dobre doświadczenie, zarówno dla mnie osobiście, jak i dla moich graczy. Wiele się nauczyłem przez ten czas i zaczynam doceniać co to znaczy praca w zespole na poziomie męskiej ekstraklasy. A jeśli chodzi o względy sportowe, to na pewno był to dla nas bardzo pozytywny okres, bo wygraliśmy wszystkie te mecze, które powinniśmy wygrać. Uważam, że sześć zwycięstw to bardzo dobry rezultat. Cieszy mnie zwycięstwo nad Asseco Gdynia, które gra bardzo poukładaną koszykówkę i jest w tej lidze od dawna, a mimo to u nas w Kutnie musieli uznać naszą wyższość. Oczywiście, przy odrobinie szczęścia ten bilans byłby lepszy: jednego rzutu zabrakło nam, by wygrać w Zgorzelcu, u siebie oddaliśmy mecz z Treflem Sopot...
[ad=rectangle]
Ton pana głosu - pozytywny, ale czy słyszę również lekki niedosyt?

- Ja nienawidzę przegrywać, więc każda porażka boli. Stąd lekki niedosyt na pewno jest, zwłaszcza dotyczący tych dwóch meczów, w których byliśmy bardzo, bardzo blisko wygranych. Mimo wszystko jednak musimy twardo stąpać po ziemi i patrzeć realnie na nasz potencjał i możliwości.

Bardzo mocno wystartowaliście w ekstraklasie. Trzy zwycięstwa w pięciu meczach, twarda batalia w Zgorzelcu - w Kutnie był hurraoptymizm. A potem przyszedł spadek formy i dało się słyszeć głosy narzekania. A to, że trener nie taki, a to zawodnicy...

- Na pewno nie wystartowaliśmy za mocno, bo przecież chcemy wygrywać wszystkie mecze, które się da wygrać. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że na początku sezonu inne zespoły nie będą nas znały i wykorzystaliśmy to w 100 procentach. Powtarzam: w 100 procentach. Na pewno pomogło nam w tym również dobre przygotowanie fizycznie, bo od września, gdy dojechali do nas Patrik Auda i Michal Batka, mogliśmy trenować w komplecie. Później dokoptowaliśmy jeszcze Kevina Johnsona, ale generalnie nie było żadnych problemów z przygotowaniem się do sezonu.

Na pewno drużyny w lidze traktowały nas inaczej na początku sezonu, niż traktują teraz. To normalna rzecz. Dodatkowo, w ostatnim czasie złapaliśmy lekki dołek, ale mam wrażenie, że już z niego wychodzimy. I nie mam na myśli tylko tego ostatniego zwycięstwa w Tarnobrzegu, ale również mecz ze Stelmetem Zielona Góra pokazał, że drużyna walczy o powrót do lepszej dyspozycji i ten powrót to kwestia czasu. Tak naprawdę w tym sezonie nie wyszły nam tylko dwa mecze: z Rosą Radom i Energą Czarnymi Słupsk. Cały czas jednak się rozwijamy, idziemy do przodu. Ja też zrobiłem swoją analizę i mam pewne przemyślenia na temat tego, co trzeba zmienić od stycznia. Myślę, że będę miał trochę inne nastawienie...

Bije się pan w pierś?

- Nie chodzi o to. Po prostu wraz z wejściem do ekstraklasy wszyscy przeskoczyliśmy na poziom wyżej i musimy się w nim odnaleźć. Wszyscy też jednocześnie rozwijamy się, uczymy i, co oczywiste, popełniamy błędy. Mądrze powiedzieli kiedyś Amerykanie, że trener w czasie meczu musi podjąć około 250 decyzji, począwszy od wyboru pierwszej piątki, poprzez wzięcie czasu, wprowadzenie zmienników itd. No więc ja nie znam trenera, który nie popełniałby błędów i byłby w stanie podjąć 250 dobrych decyzji. Wszyscy się rozwijamy i uczymy, ja też. Dlatego tak, jak powiedziałem: mam zamiar zmienić parę rzeczy od stycznia. Na pewno będę chciał dać kilku zawodnikom trochę więcej luzu, trochę więcej pewności siebie. Mówię oczywiście o Polakach.

Wie pan co jest fajne w tym zespole? Że widać chęć do nauki. Wygraliśmy sześć meczów i teoretycznie, jako nowicjusz w TBL, moglibyśmy powiedzieć: jeszcze trzy-cztery zwycięstwa, będziemy najlepsi wśród beniaminków, wystarczy. Nikt tak jednak w Kutnie nie myśli.

Bilans 6-7 na zakończenie roku 2014 wziąłby pan przed sezonem w ciemno?

- Nigdy nie kalkuluję przed sezonem. Generalnie, prowadzenie zespołu w 1. lidze i ekstraklasie, to dwie różne rzeczy. W 1. lidze z moim asystentem Wojtkiem Walichem zupełnie inaczej rozgrywaliśmy sezon. Najpierw, mniej więcej do stycznia, głównie przyglądaliśmy się zawodnikom, dając im dużo wolności. Od stycznia natomiast braliśmy wszystko w garść, bo wiedzieliśmy na co stać poszczególnych graczy, na których możemy liczyć bardziej, na których mniej i to funkcjonowało. W TBL jest inaczej. Tutaj nie ma czasu na takie trzymiesięczne się przyglądanie koszykarzom, bo później można nie nadrobić tego, co się straciło w tabeli.

Jarosław Krysiewicz: Czas wykorzystaliśmy w 100 procentach
Jarosław Krysiewicz: Czas wykorzystaliśmy w 100 procentach

Ale mówi pan, że chce dać trochę więcej luzu kilku graczom teraz, od stycznia.

- Tak. Będę szukał sposobu, by dotrzeć do wszystkich graczy, co do których uważam, że mają jeszcze duże rezerwy.

Michal Batka, Krzysztof Jakóbczyk - ta dwójka rozczarowuje chyba najbardziej. Zgodzi się pan? Zacznijmy może od Słowaka.

- Michal jest w specyficznej sytuacji. Sprowadzony tuż przed sezonem Kevin Johnson nie dość, że gra bardzo dobrze, to jeszcze gra stabilnie od początku sezonu. On właściwie nie ma słabych meczów, a dodatkowo, już w trakcie meczów nie notuje słabszych momentów, przestojów. I stąd spędza na parkiecie tak dużo czasu, ponad trzy kwarty, a Michal siedzi na ławce. Nie wiemy jak wyglądałaby gra, gdyby Michal otrzymał nagle 20-25 minut w spotkaniu, ale póki Kevin nie daje nam powodów, by go zdejmować z parkietu, to nie możemy ryzykować. Myślę jednak, że czas Batki jeszcze nadejdzie. Prędzej czy później będziemy potrzebowali jego dobrej gry pod koszem.

A co z sytuacją Krzysztofa Jakóbczyka, który w 1. lidze był świetnym strzelcem, a w ekstraklasie jest schowany za plecami innym graczy?

- Krzysiek od początku miał wielką chęć na grę w ekstraklasie. Palił się do tego, by sprawdzić swoje umiejętności wśród najlepszych. Dodatkowo, w Kutnie on ma wyjątkowy status. To ulubieniec fanów, traktowany jak swój. Myślę więc, że ta jego wielka chęć, nawet czasem za duża, plus presja publiki, a także słabsze warunki fizyczne Krzyśka sprawiły, że w ekstraklasie póki co nie może się odnaleźć. Skuteczność 19 procent za trzy w sezonie to zdecydowanie nie jest to, czego oczekiwaliśmy po jego grze. Nie chcę powiedzieć, że jesteśmy rozczarowani, bo to takie mocne słowo, ale na pewno lekko zawiedzeni. Czasami jednak potrzeba jednego meczu, kilku rzutów, by się odblokować. I na to liczymy.

W ostatnim czasie pojawiły się informacje o tym, że Jakóbczyk, a także Jakub Dłuski mogą opuścić zespół...

- Póki nie ma oficjalnego komunikatu, nie ma tematu. Nie chcę komentować pogłosek czy plotek. To wszystko to wewnętrzne sprawy klubu i szkoda, że gdzieś one wypływają, bo na pewno nie wpływają pozytywnie na zespół. Jeśli w klubie zostanie podjęta jakakolwiek decyzja, wówczas klub o tym poinformuje. Jeśli nie ma informacji, znaczy, że nie ma żadnych decyzji.

O graczach, którzy rozczarowują pan opowiedział, a co z zawodnikami, którzy pana zaskoczyli? Czy jest ktoś w Polfarmexie, kto zdecydowanie zaskoczył pana pozytywnie swoją postawą?

- Myślę, że jak zapyta pan za kilka miesięcy o to samo, to wówczas odpowiem inaczej, bo teraz, w nowym roku, będziemy chcieli uruchomić tych zawodników, którzy gdzieś byli dotychczas bardziej schowani za plecami liderów. Niemniej, na ten moment graczem, który mnie zaskakuje jest Patrik Auda. Podczas gdy doskonale wiedzieliśmy czego możemy spodziewać się po Kwamainie Mitchellu i Kevinie Johnsonie, Patrik był troszeczkę zagadką. Przede wszystkim istniało pytanie: "jak szybko przestawi się na grę w Europie?" i czy kontuzja, której nabawił się na początku sezonu, długo będzie wpływała na jego formę. Tymczasem dzisiaj widzimy jak wielkie możliwości ma ten chłopak i mam nadzieję, że jego ewolucja będzie szła w tym kierunku, że latem bez problemu będzie w stanie znaleźć sobie klub z innej, niż my na ten moment, półki.

Słyszy pan jeszcze opinie, że Polfarmex to zespół jednego aktora, Kwamaina Mitchella?

- Czasami słyszę, ale ich nie słucham. Po to ściąga się do zespołu lidera, żeby on tym liderem był. Żeby grał skutecznie, żeby prowadził do zwycięstw, żeby był gwiazdą i świecił jasno. I co? Mam przepraszać za to, że udało nam się sprowadzić takiego zawodnika? Oczywiście, że nie. Kwamain okazuje się być najlepszym strzelcem ligi, ale jego gra to nie tylko punkty. On jest inteligentny, dobrze asystuje, szuka partnerów, a dodatkowo ma cechy przywódcze i my jako zespół nie mamy z tym problemu. Uważam, że z tym transferem, jak na warunki beniaminka, trafiliśmy w dziesiątkę, ale to jest ciężka praca, która wykonaliśmy podczas scoutingu. I na razie idziemy w takim kierunku, że on pomaga nam, ale my pomagamy jemu. A chodzi tylko o jedno: o wygrywanie jak największej liczby meczów.

Źródło artykułu: