Koszykówka to moja pasja - rozmowa z Bartłomiejem Przelazłym, byłym trenerem Znicza Basket Pruszków

Bartłomiej Przelazły po kilku latach pracy w Zniczu Basket Pruszków, rozstał się z tym klubem. Wpływ na tę decyzję na pewno miała słaba postawa pruszkowskich koszykarzy w obecnym sezonie - bilans czterech zwycięstw i dziewięciu porażek. Młody szkoleniowiec w rozmowie z naszym portalem opowiedział o swojej przygodzie z klubem z Mazowsza.

Marcin Jeż: Przez kilka sezonów w ekipie Znicza Basket Pruszków pełnił pan rolę asystenta pierwszego trenera. W listopadzie zeszłego roku sam został pan pierwszym szkoleniowcem zespołu. Jak pan odczuł tę zmianę?

Bartłomiej Przelazły: - W koszykówce jest pierwszy trener, niekiedy też są asystenci. Ja akurat byłem drugim trenerem, miałem swoje obowiązki, funkcje oraz zadania, które musiałem realizować, i to po prostu robiłem. Po kilku rozegranych kolejkach w zeszłym sezonie, z drużyny odszedł Jacek Gembal, i wówczas ja 20 listopada 2007 roku przejąłem obowiązki pierwszego trenera. Na pewno czułem większą odpowiedzialność. Z zespołem udało mi się utrzymać w lidze, chociaż niewiele nam, zabrakło, aby w ogóle nie grać w rundzie play-out, gdyż kilka meczów przegraliśmy minimalną różnicą punktów - gdy wygralibyśmy te spotkania, spokojnie zachowalibyśmy ligowy byt, kończąc rozgrywki na dziewiątym lub dziesiątym miejscu w tabeli. W klubie z Pruszkowa pracowałem cztery i pół roku - myślę, że swoją pracę wykonywałem dobrze.

W pruszkowskim klubie spędził pan niecałe pięć lat. Jaki był to dla pana okres?

- Ja w Zniczu Basket byłem, kiedy ten zespół występował jeszcze w drugiej lidze, było to w sezonie 2004/2005. Później graliśmy już tylko w pierwszej lidze, a w trakcie sezonu 2007/2008 objąłem stanowisko samodzielnego trenera drużyny. Przez ten cały czas starałem się robić postępy poprzez nabieranie różnych doświadczeń. Zaliczyłem szkołę trenerską, jeździłem na konferencje i szkolenia. Wciąż mamy zajęcia z trenerami z Euroligi i nawet z NBA. Do tego dochodzą też spotkania z wybitnymi trenerami z Polski, czy psychologami. To wszystko ma wpływ na to, abym tę swoją wiedzę powiększał.

Ma pan żal do zarządu klubu?

- Nie mam do nikogo żalu. Bardzo miło będę wspominał pracę w tym klubie. Tutaj dużo się nauczyłem, spędziłem wiele swojego czasu. Nie jestem człowiekiem, który narzeka, zawsze w tym co robię, staram się doszukiwać samych dobrych stron. Dlatego nie płaczę, nad tym, że nie ma mnie już w pruszkowskim klubie, w którym spędziłem kilka ostatnich lat, bo takie jest życie, taki jest los trenerów. Myślę pozytywnie i wiem, że jeszcze wszystko przede mną. Chciałem powiedzieć, że wierzę w tych chłopaków, że zaczną w końcu marsz w górę tabeli. W Pruszkowie jest naprawdę fajna grupa ludzi, którzy chcą pracować. Przede wszystkim Znicz Basket w swoich szeregach ma wielu młodych zawodników - Adriana Sulińskiego, Michała Aleksandrowicza, czy Daniela Wilkusza, którzy chcą podnosić swoje umiejętności. Mam nadzieję, że za 2-3 lata klub nie będzie musiał ściągać armii zaciężnej, tylko będzie miał swoich chłopaków, którzy wykształcili się koszykarsko właśnie w Pruszkowie.

Stracił pan posadę w klubie z Pruszkowa. Co teraz?

- Jestem młodym człowiekiem, mam 31 lat. Dostałem szansę, pracując w Pruszkowie, i myślę, że z tej okazji skorzystałem. Ja znałem potencjał swojej drużyny - uważam, że w obecnym sezonie zabrakło nam trochę szczęścia. Kiedy, ja odszedłem z klubu, mieliśmy bilans czterech zwycięstw i dziewięciu porażek. W czterech spotkaniach przegraliśmy pechowo, bo jeszcze na trzy minuty przed końcem tych potyczek, mieliśmy szanse na triumf. Gdybyśmy zwyciężyli przynajmniej w trzech spośród tych czterech wyrównanych meczów, zapewne nie byłoby takiej sytuacji, czyli mojego odejścia z klubu. Wówczas pruszkowska drużyna po trzynastu kolejkach, miałaby siedem zwycięstw, czyli byłby to przyzwoity wynik. Jednak taki jest sport, i czasami ma się więcej pecha. To ja czterem młodym zawodnikom dawałem szanse regularnych występów, i wiedziałem, jakie są tego konsekwencje. Ważne jest to, że ja wierzyłem w tych chłopaków, i nadal w nich wierzę. Powiem jeszcze raz - jeszcze wszystko przede mną, jestem trochę zawiedziony i na pewno w jakiś sposób przeżywam tę sytuację. Na dzień dzisiejszy koszykówki będzie mi bardzo brakowało. Miałem już dwie oferty z polskich klubów, ale na razie nigdzie nie wyjeżdżam, ponieważ muszę uporządkować swoje sprawy, wszystko przemyśleć i trochę się uspokoić. Jednak nie jest tak, że ja będę bez zajęcia - prowadzę roczniki 93 i 96 w MOS-ie Pruszków. Także będę robił swoje i nadal szkolił młodzież. Kocham koszykówkę, jest to moja passa, hobby - zamierzam tym się zajmować w życiu.

Czy w obecnym sezonie był pan zadowolony ze składu, jakim dysponował Znicz Basket? Może brakowało panu doświadczonych graczy na jakieś pozycje?

- Zawsze trener ma jakieś wymagania odnośnie składu. Jednak zawsze jest to uwarunkowane możliwościami finansowymi klubu. W Pruszkowie budżet był jaki był, ale udało nam się pozyskać klasowego gracza, jakim jest Tomasz Briegmann. Szeregi zespołu wzmocnił także młody i perspektywiczny Daniel Wilkusz. Uważam, że brakowało nam doświadczonego zawodnika na pozycję numer jeden. Taki gracz mógłby pociągnąć grę w trudnych momentach. Z rozgrywających – Adrian Suliński jeszcze jest za młody, aby decydować o obliczu zespołu, a Dominik Czubek grał nierówno. Na skład nigdy nie można narzekać, trzeba pracować z drużyną, jaką udało się skompletować. Ja właśnie próbowałem z tego teamu wydobyć jak największy potencjał. Troszkę się nie udało, ale zawsze jest ryzyko niepowodzenia. Nie ukrywam, że chciałem mieć do dyspozycji jeszcze z dwóch nowych graczy z wyższej półki, jak na pierwszoligowe realia. Warunki kadrowe były takie a nie inne, a ja nie mogę mieć żalu do nikogo z zarządu klubu.

Pana posadę w pruszkowskim teamie objął Janavor Weatherspoon. Uważa pan, że sprawdzi się on w roli pierwszego trenera?

- Zarząd podjął taką decyzję i nie będę jej komentował. Janavor miał być moim zawodnikiem, a został trenerem - życzę, aby w tej roli sprawdził się jak najlepiej. Jest to bardzo fajny człowiek. Myślę, że gdyby on grał jeszcze za mojej kadencji, od początku tego sezonu, to nasze wyniki byłyby znacznie lepsze. Nadal liczę na to, że on będzie grał w barwach Znicza Basket, bo na pewno pomoże tej drużynie.

Jak wygląda dzień trenera pierwszoligowego klubu?

- Można powiedzieć, że dzień ten oparty jest na mikrocyklu treningowym. Siłownia, trening rzutowy, elementy mocy, dynamiki, techniki oraz taktyki, i tak w kółko. Jeśli mieliśmy mecz w sobotę, był pewien mikrocykl, jeśli w niedzielę, ten mikrocykl był inny. Tego nie da się tak szybko opisać. Do tego dochodzą też analizy rozegranych meczów albo próby rozpracowania przeciwnika przed spotkaniem. Generalnie, ja żyłem koszykówką 24 godziny na dobę i bardzo zależało mi na dobrym wyniku swojego zespołu.

Po pana odejściu z klubu, pruszkowską ekipę wzmocnił klasowy zawodnik - Marcin Ecka, który przeszedł ze Znicza Jarosław. Bez wątpienia drużynie Znicza Basket taki gracz był potrzebny...

- Marcin jest bardzo dobrym i doświadczonym zawodnikiem. Umie grać w koszykówkę, ma doskonałą motorykę i wie jak zagrać dla zespołu. Potrafi odnaleźć na parkiecie wysokich graczy i dobrze im asystować. Szkoda, że za mojej kadencji, nie wzmocnił on zespołu. Ja bardzo chciałem, aby wsparł nas gracz takiego pokroju. Tak się złożyło, że mnie nie ma już w drużynie, a on jest. Myślę, że Marcin nie zraził się realiami panującymi w ekstraklasie i przyda się w Pruszkowie. Przy takim zawodniku na pewno lepiej grać będzie Adrian Suliński.

W tegorocznych rozgrywkach Znicz Basket Pruszków może jeszcze zaskoczyć?

- Myślę, że ten zespół stać na pierwszą ósemkę. W pierwszej rundzie na piętnaście wszystkich spotkań, mieliśmy aż dziesięć wyjazdowych. W następnej rundzie ta sytuacja się odwróci, i drużyna dziesięć razy zagra u siebie. W tym należy upatrywać też szanse. Pierwsza liga w tym sezonie jest bardzo wyrównana. Patrząc na tabelę, można wywnioskować, że drużyny z dołu tabeli, 14-15 miejsca niewiele dzieli do czołowej ósemki, bo tylko trzy, dwa punkty. Także, jeśli chodzi o play-offy, to Znicz Basket ma realne szanse, aby wystąpić w nich.

Źródło artykułu: