Polfarmex Kutno do spotkania z Treflem Sopot przystępował podbudowany zwycięstwem nad Asseco Gdynia. Na dodatek do zespołu wrócili kontuzjowani Kamil Łączyński i Bartłomiej Wołoszyn. Wydawało się, że wzmocnieni kadrowo kutnianie wywiozą zwycięstwo również z Hali Stulecia.
- Dziesięć dni temu zagraliśmy bardzo dobre spotkanie w Gdyni. Tym razem odczucia po meczu są zdecydowanie inne. Niestety nasza gra już tak dobrze nie wyglądała. Wydawało się, że mamy ten mecz pod kontrolą, ale to były tylko złudzenia... - mówił po zakończeniu spotkania Jarosław Krysiewicz, opiekun Polfarmexu Kutno.
[ad=rectangle]
W trzeciej kwarcie goście zbudowali kilkupunktowe prowadzenie, wpędzając sopocian w duże kłopoty. Polfarmex prowadził już 67:59, ale wówczas do głosu doszli gospodarze, którzy z dużą regularnością zaczęli trafiać do kosza.
- Zagraliśmy jak typowy beniaminek z silniejszym zespołem, mocniejszym psychicznie. Mieliśmy spokojnie kontrolować spotkanie, ale wdaliśmy się niepotrzebnie w bieganinę. Chcieliśmy przerzucić drużynę Trefla Sopot, a w Hali Stulecia jest to bardzo trudne do zrealizowania. Nie jesteśmy królami w rzutach za trzy, a w ten sposób chcieliśmy właśnie wygrać. To się na nas zemściło - podkreślił Krysiewicz.
Goście w tym meczu stracili także swojego lidera - Kwamaina Mitchella. Gdy Amerykanin opuszczał boisko z powodu kontuzji, jego zespół przegrywał 76:77. Od tego czasu kutnianie zdobyli tylko siedem punktów, a sami stracili ich trzynaście. - Najgorsze jest to, że możemy stracić go na dłuższy okres - zaznaczył opiekun Polfarmexu.
Sopocianie odskoczyli Polfarmexowi na jeden punkt przewagi w tabeli, ale w Kutnie wierzą jeszcze w awans do play-offów. - Ta pierwsza ósemka nam ucieka. Będziemy walczyli do samego końca - zapewnił Krysiewicz.