Po zakończeniu spotkania kibice Polfarmexu Kutno długo nie mogli uwierzyć w przebieg końcówki meczu ze Stelmetem Zielona Góra. Gospodarze prowadzili na osiem sekund przed ostatnią syreną 66:65, gdy jeden z arbitrów uznał, że Kamil Łączyński sfaulował Russella Robinsona przy rzucie za trzy. Po chwili Amerykanin stanął na linii rzutów osobistych i przechylił szalę na korzyść gości.
[ad=rectangle]
- Szkoda tego spotkania, szkoda końcówki, ale można powiedzieć: takie jest po prostu życie - wyznał kilka minut po meczu zdołowany Mateusz Bartosz, środkowy Polfarmexu.
Kamil Łączyński powiedział w rozmowie, że do dziś nie może pogodzić się z decyzją arbitra (powtórki wideo nie wyjaśniają do końca, czy reprezentant Polski uderzył w ramię Amerykanina w momencie rzutu), natomiast trener Jarosław Krysiewicz stwierdził, że "w takich sytuacjach się nie gwiżdże". W podobnym tonie głos zabrał Bartosz.
[i]
- Trener powiedział, ja mogę to powtórzyć: we własnej hali takich gwizdków się nie daje. Bardzo żałujemy, że ta końcówka tak wyglądała. Po porażce z Treflem Sopot mieliśmy nadzieję na to, że uda się wywalczyć zwycięstwo nad Stelmetem, ale niestety... -[/i] dodał zawodnik Polfarmexu.
Biorąc pod uwagę, że kutnianie grali bez swojego najlepszego strzelca, Kwamaina Mitchella, który doznał kontuzji we wcześniejszym meczu. Mimo braku lidera, Polfarmex zagrał bardzo dobre zawody i nie pozwolił wicemistrzowi przekroczyć bariery 70 punktów.
- Wyznaczyliśmy sobie cel, aby zatrzymać Stelmet na 70 punktach. Obrona funkcjonowała bardzo dobrze, w ataku, pomimo absencji "Kaya", też te punkty jakoś uzbieraliśmy, a sam mecz cały czas oscylował wokół remisu. Ogółem, zagraliśmy zatem jedno z najlepszych spotkań w sezonie, ale cóż... Nie udało się wygrać - zakończył Bartosz.