NBA: Najważniejsze wydarzenia 2008 roku

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Ostatni dzień roku to idealny czas na podsumowanie minionych 12 miesięcy. W najlepszej koszykarskiej lidze na świecie jak co roku nie można było narzekać na nudę. Rok 2008 upłynął przede wszystkim pod znakiem absolutnej dominacji Boston Celtics oraz reprezentacji USA, złożonej z plejady gwiazd NBA. Nie brakowało także innych ciekawych wydarzeń, które wszystkim sympatykom basketu z pewnością na długo zapadną w pamięć.

W tym artykule dowiesz się o:

Boston Celtics - mistrz nad mistrze

Z całą pewnością i bez jakiegokolwiek wahania należy powiedzieć, że rok 2008 był rokiem zielonym. Nazwa Boston Celtics była na ustach wszystkich komentatorów, sympatyków, trenerów, działaczy, zawodników oraz każdego przeciętnego człowieka, który choć raz zetknął się z koszykówką. Wspaniała tradycja oraz wielkie oczekiwanie związane z angażem największych gwiazd NBA nie zostały zmarnowane. Wielkie trio, choć powinniśmy powiedzieć wielki kwartet (Rajon Rondo!), dał się we znaki wszystkim zespołom w lidze, włączając w to Los Angeles Lakers. Finałowe pojedynki pomiędzy Celtami a Jeziorowcami nie dostarczyły kibicom wielu emocji a ostatni mecz musiał doprowadzić do szewskiej pasji Jacka Nicholsona oraz pozostałą rzeszę kibiców kalifornijskiego zespołu. Niesamowity sezon 2007/2008 najprawdopodobniej okazał się dopiero początkiem dłuższej hegemonii zawodników w zielonych trykotach. Zespół prowadzony przez Doca Riversa imponująco rozpoczął bieżące rozgrywki i nie wliczając ostatnich trzech porażek legitymował się nieprawdopodobnym bilansem 27-2! Oglądając grę Bostonu ręce same składają się do oklasków, więc nie dziw bierze, że 18. mistrzostwo w historii klubu staje się sprawą jak najbardziej realną. A być może uda się także pobić niebotyczny rekord Chicago Bulls z sezonu 1995/1996 - 72 zwycięstwa i 10 porażek…

Redeem Team i długo, długo nic

Jeśli ktoś miał wątpliwości, który kraj ma najlepszą reprezentację w koszykówce, to Igrzyska Olimpijskie w Pekinie rozwiały wszelkie wątpliwości. Drużyna USA przystępowała do tych rozgrywek po nieudanych trzech turniejach. 3. miejsce na Mistrzostwach Świata w 2006 roku, 5. w 2002 roku oraz brązowy medal na Olimpiadzie w Atenach to wyniki wręcz deprecjonujące godność zawodnika najlepszej ligi koszykarskiej na świecie. Jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji na pekińskich parkietach rozgorzała dyskusja na temat składu drużyny. Podkreślano (czyt. wytykano) obecność tylko jednego środkowego w postaci Dwighta Howarda. W składzie zabrakło także zawodników Boston Celtics (Garnetta, Pierce’a i Allena). Mimo tego trener Mike Krzyzewski był pewny swego i jak się później okazało miał rację. Redeem Team jak nazwano nowych mistrzów olimpijskich, wygrał wszystkie 8 spotkań i to z bardzo dużą łatwością. 49-punktowe zwycięstwa nad Niemcami oraz 37-punktowa zaliczka w meczu z Hiszpanią robiły kolosalne wrażenie. Dopiero w wielkim finale USA trafiło na godnego siebie rywala. Mistrzowie Świata dzielnie stawiali opór, lecz ostatecznie musieli zadowolić się medalem z srebrnego kruszcu. Turniej ten pokazał siłę i ogromną przepaść pomiędzy reprezentacją USA a pozostałymi krajami. Popisy LeBrona Jamesa czy Dwyane’a Wade’a na długo zapadły w pamięć wszystkim obserwatorom chińskiego turnieju.

Eksodus graczy na Stary Kontynent

Nie tylko z powodu słonecznego lata, był to jeden z najgorętszych tematów w okresie letniej przerwy między sezonowej. Wyjątkowo niski kurs dolara oraz coraz grubsze portfele europejskich klubów pozwoliły wielu zespołom sięgnąć po zawodników z NBA. Wszystko zaczęło się od Josha Childressa, który zdecydował się na przenosiny z Atlanty do gorącego Pireusu. W zespole Olimpiakosu amerykański skrzydłowy zarabia podobne pieniądze co w NBA, lecz nie musi martwić się o uiszczanie horrendalnie wysokich podatków. Póki co wiedzie mu się nie najgorzej - Olimpiakos jest liderem w swojej grupie w rozgrywkach Euroligi a Childress zdobywa średnio 10,1 punktu, 5 zbiórek oraz 1,4 asysty. Na Stary Kontynent powrócił także Juan Carlos Navarro, który rozegrał co prawda udany sezon w Memphis Grizzlies, lecz zdecydowanie lepiej czuje się w rodzimej Hiszpanii. Lista zawodników grających w Europie jest o wiele dłuższa i obejmuje inne znane nazwiska: Jannero Pargo, Carlos Arroyo, Bostjan Nachbar, Carlos Delfino, Nenad Krstic czy Earl Boykins. W przypadku dwóch ostatnich graczy sprawa wygląda już nieco inaczej. Krstic po przygodzie w lidze rosyjskiej jest bliski powrotu do NBA a Boykins popadł ostatnio w konflikt z władzami Virtusu Bolonia i wciąż nie wiadomo jaka będzie przyszłość filigranowego rozgrywającego.

Transfery, transfery, transfery

Rok 2008 upłynął pod znakiem spektakularnych transferów. Kluby zmieniały największe gwiazdy ligi: Shaquille O’Neal, Pau Gasol, Shawn Marion, Jason Kidd, Allen Iverson, Chauncey Billups, Jermaine O’Neal czy Ron Artest. Jak zwykle jednym wyszło to na dobre a innym na złe. Jedna z najświeższych wymian, czyli Iverson do Detroit, Billups do Denver okazała się strzałem w dziesiątkę dla obydwu zespołów. Nuggets mają w końcu rozgrywającego z najwyższej półki a Carmelo Anthony nie musi już dzielić się piłką z Iversonem. Z kolei Pistons zyskali jednego z najlepszych obwodowych w ostatniej dekady a dodatkowo coraz jaśniej zaczyna świecić gwiazda Rodney’a Stuckey. Zgoła inna atmosfera panuje w Phoenix Suns. Oddanie Shawna Mariona, Raja Bella i Borisa Diawa zupełnie przewróciło sytuację w klubie z Arizony. Póki co Słońca grają przeciętnie, głównie dzięki fatalnej grze w defensywie. W nowym klubie zadomowili się już także Ron Artest oraz Pau Gasol. Hiszpański podkoszowy wraz z Kobem Bryantem wiodą prym w Los Angeles Lakers, które znów rozdaje karty na Zachodzie.

Clippers i Sixers, czyli wielka klapa

Elton Brand i Baron Davis mają za swoje! Wydawało się, że obaj gracze wylądują razem w Los Angeles Clippers - zespole, który miał być nową siłą w NBA. Najpierw Davis zrezygnował z ostatniego roku kontraktu w Golden State Warriors i przeniósł się do Kalifornii. Był to ruch wykonany przede wszystkim dla Eltona Branda, który coraz głośniej upominał się o angaż zawodnika z najwyższej półki. Wszystko zmierzało do szczęśliwego finału. Tymczasem 29-letni podkoszowy niespodziewanie wybrał ofertę Philadelphii 76ers, wartą 80 milionów dolarów. Taki obrót wydarzeń zszokował wszystkich. Kilka miesięcy później oba zespoły są jednymi z największych rozczarowań sezonu. Szóstki mają obecnie bilans 12-18, zwolnili niedawno trenera Maurice’a Cheeksa a Brand doznał poważnej kontuzji barku. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w Los Angeles. Bilans 8-22 oraz katastrofalna postawa w meczach przed własną publicznością (3-12!) zapowiadają kolejny stracony sezon.

Koniec Seattle, początek Oklahomy

Łezka mogła zakręcić się w oku na wieść, że Seattle Supersonics przestaje istnieć. Słynni Ponaddźwiękowcy przez cztery dekady należeli do czołówki NBA, zdobywając w 1979 roku mistrzostwo ligi. Nieco młodsi sympatycy koszykówki pamiętają Sonics przede wszystkim z połówki lat 90 ubiegłego stulecia, kiedy to drużyna pod wodzą George’a Karla toczyła zażarte boje z Chicago Bulls. Charyzmatyczny Shawn Kemp, perfekcyjny Gary Payton oraz niezwykle skuteczny Detlef Schrempf byli ikonami ekipy z miasta Boeinga. To już jednak historia. Właściciel klubu Clay Bennett za wszelką cenę chciał mieć drużyną NBA w swoim rodzinnym mieście - Oklahomie. 48-letni biznesmen zapłacił więc miastu Seattle 75 milionów dolarów oraz zrzekł się nazwy i barw Supersonics. W Oklahomie powstał nowy zespół ze starymi zawodnikami i póki co spisuje się fatalnie. Zwolniono już trenera a młodzi i ambitni gracze (Durant, Green, Westbrook) zdołali wygrać ledwo 3 z 32 meczów… Co pan na to, panie Bennett?

Pustoszejące hale

Pustki na meczach NBA? Jeszcze do niedawna wydawało się mało prawdopodobne. Tymczasem zjawisko to nabrało na sile w obecnym sezonie. Wystarczy spojrzeć choćby na Arco Arena, gdzie swoje mecze rozgrywa Sacramento Kings. Przez lata publiczność Królów uznawana była za jedną z najlepszych w lidze a przeciwnicy grający w hali Sacto zawsze podkreślali nieprawdopodobną atmosferę. W bieżącym sezonie hala świeci pustkami a na mecze przychodzi ledwo po 10-11 tysięcy widzów. Coraz więcej pustych krzesełek widać także w innych halach. Sympatycy San Antonio Spurs sprzedają swoje karnety za pół ceny a włodarze Philadelphii 76ers srogo się zawiedli, licząc na większą ilość kibiców po udanym okienku transferowym w minione lato. W czym więc tkwi problem? Trudno jednoznacznie powiedzieć, choć przyczyn może być kilka. Na pewno zaistniała sytuacja jest pochodną wszechobecnej recesji, która zmusza zwykłych ludzi do baczniejszego przyjrzenia się swojemu budżetowi. Być może także jedną z przyczyn jest spadek poziomu rozgrywek. Tak renomowane marki jak San Antonio, Dallas czy Phoenix nie brylują już tak jak kilka lat temu, co zapewne ma wpływ na (nie)obecność sympatyków na trybunach.

Korupcja po amerykańsku, czyli przypadki Toma D.

Ustawianie meczów to nie tylko problem piłkarskiego środowiska w Polsce. Także i amerykańska liga musi zmagać się z nieuczciwym sędziowaniem. Nie tak dawno na jaw wyszła sprawa, w której Tim Donaghy został oskarżony o ustawianie meczów w play off w 2002 i 2005 roku. Mowa tu o serii Los Angeles Lakers - Sacramento Kings (2002), w ramach finału Konferencji Zachodniej oraz rywalizacji Dallas Mavericks - Houston Rockets (2005). W pierwszym przypadku Królowie prowadzili z Jeziorowcami już 3:2, lecz dzięki wydatnej pomocy Donaghy’ego Lakers zdołali awansować do wielkiego finału. Warto tutaj przypomnieć słynny 6 mecz i końcówkę czwartej kwarty, w której to późniejsi mistrzowie wykonywali aż 27 rzutów wolnych! Nieuczciwy rozjemca rozpoczął już odsiadywanie kary 15 miesięcy za kratkami, choć pierwotnie mówiło się nawet o 33 miesiącach pozbawienia wolności. Skrócenie kary nastąpiło po przyznaniu się Donaghy’ego do winy. - Bardzo żałuje tego co zrobiłem. Przyniosłem wstyd mojej rodzinie i koszykówce. Chcę się zmienić - mówił wówczas.

Coraz lepszy Gortat

Także i polscy fani basketu mieli w 2008 roku powody do radości. Nasz rodzynek w najlepszej lidze koszykarskiej na świecie przynosi nam coraz więcej radości. Już w końcówce ubiegło sezonowych rozgrywek Stan Van Gundy przejrzał na oczy i zamiast na Adonala Foyla zaczął stawiać na 24-letniego łodzianina. Ten zaczął wchodzić na końcówki za Dwighta Howarda i prezentował się o wiele lepiej niż doświadczony Foyle. Bieżący sezon Marcin znów rozpoczął jako trzeci podkoszowy w rotacji Magików. W miejsce Foyle’a pojawił się bowiem powracający po kontuzji Tony Battie. Tym razem nasz rodak dużo szybciej przekonał do siebie Van Gundy’ego i w chwili obecnej pojawia się na parkiecie zdecydowanie częściej od Battiego. Kiedy kontuzji nabawił się Howard, Gortat wskoczył do pierwszej piątki i spisał się fantastycznie. W wygranym spotkaniu przeciwko Golden State Warriors reprezentant Polski zapisał na swoim koncie 16 punktów, 13 zbiórek i 3 bloki! Oby tak dalej!

Źródło artykułu:
Komentarze (0)