Stelmet Zielona Góra przegrał dwa mecze w Zgorzelcu i tym samym, przed kolejnymi dwoma spotkaniami finałowymi znajduje się w bardzo trudnym położeniu. PGE Turów wydaje się być rozpędzony niczym walec, a dwie wygrane końcówki dają jeszcze obrońcom tytułu dodatkową pewność siebie. Nie byłoby jednak tych dwóch zwycięstw, gdyby nie fantastyczna postawa Mardy'ego Collinsa.
[ad=rectangle]
W pierwszym meczu Amerykanin po trzech kwartach miał na koncie 12 punktów, a zgorzelczanie dość pewnie kontrolowali przebieg meczu, wygrywając różnicą 10 punktów lub większą. Im bliżej było końca spotkania, tym jednak rywale grali coraz skuteczniej, aż wreszcie na niespełna trzy minuty przed ostatnią syreną doprowadzili do stanu 73:73. Wówczas jednak uruchomił się Amerykanin, który zdobył dziewięć z 12 punktów zespołu i niemalże w pojedynkę przesądził o losach meczu.
W drugim starciu doświadczony obrońca był mniej skuteczny w samej końcówce, ale za to imponował w najtrudniejszym momencie dla PGE Turowa. Swoją serię - od celnej trójki - zaczął, gdy Stelmet prowadził pod koniec pierwszej kwarty 24:11. Skończył natomiast - także trafieniem z dystansu - wyprowadzając swój zespół na prowadzenie 44:37 tuż przed przerwą. Z 26 punktów zespołu, Collins zdobył zatem 17...
[i]
- Naprawdę nie chcę się wywyższać. Nie o to tutaj chodzi. Gramy jako zespół i wygrywamy bądź przegrywamy jako zespół. Nasze dwie wygrane to wielki wysiłek całej drużyny i wszystkich chłopaków -[/i] skomentował Amerykanin po zakończeniu drugiego starcia, dodając - Sądzę, że ta seria będzie już taka do końca. Prowadzenie będzie zmieniało się non-stop, a wygra ten, kto będzie miał więcej zimnej krwi w końcówce.
Fani PGE Turowa długo czekali na punkty Collinsa w drugiej części sobotniego meczu, bo aż do połowy czwartej kwarty. Amerykanin popisał się wówczas akcją dwa plus jeden i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Kilka minut później, zgorzelczanie ostatecznie pokonali rywali 75:73, a sam Amerykanin po raz drugi został najlepszym strzelcem ekipy (20 punktów, dwa dni wcześniej 21).
31-letni obrońca rozgrywa fantastyczną serię i naturalne jest, że Stelmet Zielona Góra - chcący doprowadzić do remisu po dwóch meczach w hali CRS, musi znaleźć receptę właśnie na tego zawodnika. I choć Collins rozgrywa koncertowo te finały, to jednak nie gra bezbłędnie, co dobitnie pokazała trzecia kwarta drugiego spotkania.
W pierwszej części meczu zielonogórzanie nie mogli upilnować Collinsa, ale już zespołowy wysiłek tuż po zmianie stron dał upragniony efekt. Amerykanina przede wszystkim krył jego rodak, Quinton Hosley, ale do pomocy, w każdym momencie akcji przygotowany był także jeden z graczy wysokich i - bardzo często - Przemysław Zamojski. To wszystko sprawiło, że obrońca PGE Turowa nie zdobył w trzeciej kwarcie ani jednego punkty, oddał ledwie dwa niecelne rzuty, popełni dwie straty i miał tylko jedną asystę.
I choć jak pokazują oba finałowe spotkania, Collinsa prawdopodobnie nie da się zneutralizować całkowicie, to jednak w Stelmet musi wydłużyć dobre fragmenty defensywy przeciwko Amerykaninowi i ograniczyć go w dłuższym wymiarze czasowym, niż jedna kwarta. Tak, aby 31-latek nie rozpędził się i nie poczuł na tyle pewnie, by oddawać najważniejsze rzuty meczu w samej końcówce. Tak jak to miało miejsce w pierwszym spotkaniu.