Spełniając w zespole uniwersyteckim rolę typowego strzelca oraz notując średnie 28 punktów, 6,6 zbiórki i 2,1 asysty na mecz, z całą pewnością można myśleć o bajecznej karierze w jednym z klubów NBA. Tak też myślał w roku 2003 Ruben Douglas, coraz bardziej rozpoznawalny w Stanach Zjednoczonych, mający panamskie korzenie 24-letni zawodnik, śniący o najlepszej lidze świata. Jak się jednak okazało, niesamowite osiągnięcia indywidualne w postaci liderowania w NCAA pod względem zdobywanych punktów oraz tytuł MVP Konferencji West Mountains to za mało, by dostać angaż w NBA. Wszystkie te sukcesy Douglasa zostały bowiem przekreślone przez jeden drobiazg - wzrost. Mierząc 193 cm Panamczyk, był zbyt niski by móc grać w NBA jako niski skrzydłowy, oraz zbyt wolny by występować jako rzucający obrońca. Taką łatkę przypięli mu eksperci w Stanach Zjednoczonych i nawet późniejsze występy na poziomie 15 punktów w ligach letnich w barwach New York Knicks nie zmieniły tej opinii o nim.
Po tym jak nie wybrano go w drafcie, Douglas myślał nawet o zakończeniu kariery, lecz ostatecznie, nie będąc pewnym niczego, postanowił przenieść się do jednej z lig europejskich. W Panioniosie Ateny nikomu jednak nie przeszkadzał brak kilku centymetrów, więc Panamczykowi powierzono rolę pierwszego niskiego skrzydłowego odpowiedzialnego za zdobywanie punktów. Ruch ten okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż Douglas zakończył sezon ze średnią 20 punktów uzyskiwanych co mecz, dokładając do tego 3,7 zbiórki i prawie 2 asysty. Świetnie występy w Grecji zapoczątkowały udaną karierę 29-letniego dzisiaj zawodnika. Następny sezon spędził bowiem w Dynamo Moskwa, z którą zdobył Puchar ULEB, zostając uznanym MVP meczu finałowego. Kolejnym przystankiem w jego karierze było włoskie Climamio Bolonia, z którą do dzisiaj łączą go bardzo wzruszające wspomnienia, o których sam zawodnik opowiada poniżej. Przed sezonem 2007/2008 Douglas przeniósł się zaś do Pamesy Walencja, gdzie występuje do chwili obecnej.
Mimo, że NBA nie dała szansy Douglasowi, koszykarz nie rozmyśla już o przeszłości, koncentrując się na grze w Europie. Na Starym Kontynencie jest co roku jednym z bardziej rozchwytywanych koszykarzy, a trenerzy doceniają jego wyjątkową łatwość w zdobywaniu punktów. Wspominają go nie tylko kibice drużyn, w których grał, ale również przeciwników. Doskonale pamiętają go fani we Włocławku, którzy Douglasa mieli okazję oglądać dwukrotnie. Za pierwszym razem kiedy jego klub Dynamo Moskwa sięgnął po Puchar Kasztelana, zaś następnie w barwach Pamesy w ubiegłym roku. Anwil Włocławek pokonał wówczas niespodziewanie hiszpański zespół, lecz mało brakowało, by Panamczyk w pojedynkę doprowadził do dogrywki. W dwóch ostatnich minutach popisał się bowiem aż trzema celnymi trójkami, ostatecznie kończąc mecz z dorobkiem 29 oczek. To jednak nic, kilka tygodnie wcześniej zdobył 36 punktów przeciwko Khimki Moskwa, trafiając z dystansu dziewięciokrotnie, co jest jego prywatnym rekordem.
PRZEDSTAWIENIE:
1. Nazywam się… Ruben Douglas, choć mam jeszcze drugie imię - Enrique. Nie używam go jednak w ogóle. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego rodzice dali mi na imię Ruben, ale bardzo je lubię, gdyż jest rzadko spotykane, a ja właśnie gustuję we wszelkich odmiennościach.
2. Urodziłem się… w miejscowości Pasadena, w stanie Kalifornia. To jest mój prawdziwy dom i zawsze po sezonie wracam tam i regeneruję się przed kolejnymi rozgrywkami. Na co dzień używam jednak paszportu Panamy, który dostałem ze względu na pochodzenie moich rodziców.
3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… opiekowałem się zwierzętami. Uwielbiałem je, przez mój dom przewinęło się kilka różnych gatunków zwierząt. Każde z nich pamiętam i dzięki nim nauczyłem się czym jest odpowiedzialność.
4. Teraz, kiedy jestem starszy… jestem zabawnym gościem, który wyróżnia się w tłumie. Bardzo lubię być inny niż wszyscy, o czym świadczy m.in. moja fryzura. Nie jest to jednak przejaw chęci bycia w centrum uwagi. Ja po prostu chcę robić wszystko to, na co mam ochotę i nie patrzę, w jaki sposób postrzega mnie reszta.
5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… nie miałem takiego. To znaczy może inaczej - nie miałem jednego ulubionego koszykarza, na którym bym się wzorował. Podglądałem wielu graczy i starałem się kopiować niektóre ich zagrania. Dziś bardzo cenię Kobe’ego Bryanta i Paula Pierce’a.
POCZĄTKI:
1. W koszykówkę zacząłem grać… bardzo, bardzo wcześnie. Mając zaledwie kilka lat biegałem po boiskach z piłką, ale to nie była moja jedyna dyscyplina. Regularnie grałem również w piłkę nożną, wiele mojej uwagi poświęcałem tenisowi. Dopiero mając 12 lat zdecydowałem, że chcę grać na poważnie w koszykówkę. Zapisałem się wówczas do lokalnego YMCA (Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej - przyp. M.F.).
2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… bardzo chciałem być częścią jakiegoś zespołu. Tenis nie dawał mi takiej możliwości, to raczej gra dla samotników. Zastanawiałem się nad piłką nożną i koszykówką, lecz ostatecznie padło na to drugie. Z pewnością wpływ na moją decyzję miał fakt, że mój ojciec uprawiał ten sport profesjonalnie. To on zresztą był pierwszym człowiekiem, od którego się uczyłem.
3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… niestety nie mogę wskazać jednego. Byłaby to obraza dla reszty szkoleniowców, z którymi miałem styczność podczas mojej kariery. Dlatego twierdzę, że każdy z trenerów ukształtował mnie jako koszykarza, zaś doświadczenia z nimi związane sprawiły, że jestem dzisiaj takim, a nie innym człowiekiem. Oczywiście, jak każdy gracz, mam te lepsze i gorsze wspomnienia z trenerami, ale takie jest życie sportowca i nigdy nie zamieniłbym tego na coś innego. Mam nadzieję, że doświadczenia te pomogą mi nauczyć czegoś mojego syna oraz dzieci, które pojawią się w przyszłości.
4. Kiedy byłem młodszy chciałem przerwać przygodę z koszykówką, bo… nie dostałem się do NBA. To był rok 2003, a ja właśnie skończyłem grę na uczelni New Mexico z bardzo dobrymi statystykami. Mimo tego, żadna z drużyna z ligi nie wybrała mnie. Byłem młody, zrozpaczony i myślałem, że to koniec świata. Zastanawiałem się nad obraniem jakiejś innej drogi życiowej, również z tego względu, że kompletnie nie byłem zaznajomiony z koszykówką europejską, a przecież nic innego mi nie pozostawało jak tylko grać w Europie. Dziś już wiem, że te sześć lat gry na Starym Kontynencie to naprawdę fantastyczna sprawa i odczuwam ulgę na myśl, że nie zdecydowałem się wówczas przerwać kariery.
5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… tutaj pewnie wszystkich zaskoczę. Będąc małym chłopcem zawsze chciałem grać w… NCAA. Liga uniwersytecka cieszy się w Stanach Zjednoczonych wielką popularnością, większą niż NBA, a mecze są transmitowane przez najważniejsze stacje w kraju. Oczywiście, w miarę upływu czasu i moich występów na parkietach NCAA, bardzo chciałem również dostać się do NBA. Cóż, marzenia o NCAA i meczach w telewizji zrealizowały się, zaś NBA nie… Kiedyś byłem wściekły, dziś już mi minęło. Bardzo cieszę się, że moja kariera potoczyła się tak, jak się właśnie potoczyła.
DOŚWIADCZENIE:
1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… no tutaj to nie ma wyjścia. Taki mecz zdarza się tylko raz w życiu. Byłem wówczas zawodnikiem Climamio Bolonia i graliśmy ostatni, decydujący o mistrzowskim tytule pojedynek z Armani Jeans Mediolan na wyjeździe. Sam Giorgio Armani pofatygował się na to spotkanie. Na około pół minuty przed końcem stanąłem na linii rzutów wolnych, lecz trafiłem tylko jeden. Przegrywaliśmy 65-64. Armani grało następną akcję, lecz któryś z ich graczy spudłował rzut, który my zebraliśmy. Zostało około pięciu sekund, nasz rozgrywający przebiegł kilka metrów i podał piłkę do mnie. Oddałem rzut z ośmiu metrów, celny… Na zegarze czas się skończył. Pamiętam, że nie do końca zdawałem sobie sprawę, czego dokonałem. Sędziowie nie wiedzieli co robić, więc zdecydowali się obejrzeć tę akcję na powtórkach telewizyjnych. Po kilkudziesięciu najdłuższych sekundach mojego sportowego życia, zaliczyli rzut! Pamiętam, że padliśmy sobie w objęcia, podczas gdy cała hala zamarła. Po powrocie do Bolonii imprezowaliśmy z fanami Climamio. Coś niesamowitego.
2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… nie pamiętam szczerze mówiąc. Zawsze staram się zapominać o słabszych meczach, których pewnie naliczyłoby się sporo w trakcie mojej całej kariery.
3. Największy sukces mojego życia to… jeśli mówimy o sportowym życiu - wspomniany mecz przeciwko Armani. Jeśli o prywatnym - mój synek.
4. Największa porażka mojego życia to… to dwa mecze przeciwko Joventutowi Badalona w zeszłym sezonie. Pierwszy odbywał się w ramach Pucharu Króla, drugi zaś to był pojedynek w ULEB Cup. Oba spotkania przegraliśmy, co bardzo mnie zabolało. Zdając sobie sprawę, że nie mieliśmy większych szans na wygranie ligi ACB, bardzo chcieliśmy zdobyć Puchar Króla oraz wygrać Puchar ULEB. Niestety nie udało się, a zwycięski Joventut zgarnął później oba trofea.
5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Climamio Bolonia, który ma również inną nazwę - Fortitudo. Mam wielu przyjaciół w tym mieście, w tym klubie i świetnie wspomnienia w pamięci. Bolonia to mój drugi dom. O żadnym innym mieście, ani o żadnym innym zespole nie mogę powiedzieć tego samego.
PRZYSZŁOŚĆ:
1. Obecnie mam… 29 lat i planuję biegać na parkietach przez najbliższych pięć lub sześć lat. Po upływie tego czasu chcę w pełni skoncentrować się na moich dzieciach i, mam nadzieję, na mojej przyszłej żonie. Dzięki koszykówce zarobiłem sporo pieniędzy, więc chciałbym utrzymywać się z zysków inwestycji, które podejmę.
2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… otworzyć sklep z egzotycznymi zwierzętami! Chcę sprzedawać jaszczurki i węże i inne, tego typu stworzenia. To jest właśnie ta moja odmienność, o której wspominałem na początku. Jeśli nie uda mi się tego zrobić, na pewno wymyślę sobie coś nowego, co będzie sprawiało mi radość i satysfakcję. Na ten moment jednak nie jestem pewien co to będzie. Wróćmy, więc do tej rozmowy za około pięć lat lub więcej…
3. Mamy rok 2018. Widzę siebie… leżącego na kanapie i oglądającego telewizję, podczas gdy moja żona przynosi mi szklankę zimnej lemoniady. Albo jeszcze coś innego - widzę siebie na łodzi, łowiącego ryby, ze słomkowym kapeluszem na głowie oraz piwem w ręce… O taak…
4. Marzę, że pewnego dnia… znajdę wspaniałą osobę, z którą będą mógł dzielić życie i cieszyć się, że mam zdrową rodzinę. Później mógłbym wygrać trochę pieniędzy na loterii, żebym nie musiał już pracować do końca moich dni. Taak, to byłoby super!
5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… nie ma takiej możliwości. Jestem zdecydowanym optymistą. Mając 60 lat jestem pewien, że wspominając całe swoje życie, nie będę chciał zmienić niczego. Bez znaczenia - te lepsze czy gorsze momenty, bo każde z nich ukształtuje mnie w taki lub inny sposób. Ponadto, dzięki tym gorszym chwilom, te lepsze nabierają większego znaczenia i potrafimy się z nich bardziej cieszyć. Dlatego też - żadnego żałowania!
W następnym odcinku: Marko Popović - Unics Kazań