Mateusz Ponitka idzie po swoje i po nasze

Liderem reprezentacji Polski jest Marcin Gortat, ale obok niego jest miejsce. Polska koszykówka potrzebuje kogoś, kto porwie tłum. Potrzebuje gwiazdy nie poza, ale na boisku. Jest jeden gracz.

Piłka znalazła się we właściwych rękach. Mateusz Ponitka stał za linią rzutów za trzy na wprost kosza. Podniósł głowę, spojrzał na zegar. Było 64:61 dla Polski w meczu z nieustępliwą Bośnią. 32 sekundy do końca i tylko 11 sekund na rozegranie akcji.

Ruszył w lewo, ale wycofał się. Nie zatrzymał kozła - rzecz, nad którą pracuje mocno. Poszedł w drugą stronę, w prawo, minął zasłonę Gortata i już był na linii rzutów wolnych. Zrobił ogromne postępy w kozłowaniu - piłka już go nie spowalnia. 6 sekund do końca, jeden obrońca za nim, jeden metr przed nim i jeden z boku czyhający na piłkę.

To był jego mecz - nie tylko zaliczał przechwyty i zdobył 13 punktów, ale napędzał grę kadry. Dosłownie ciągnął ją do przodu. Jego piąta asysta z 6 jakie miał w meczu otworzyła 15 punktów przewagi w trzeciej kwarcie. Zbiórka lewą ręką - jedna z 5 - i kelner bez dotykania piłki drugą dłonią, powiększył ją do najwyższego w meczu prowadzenia 51:34. W czwartej kwarcie krzyknął głośno do Gortata, by ten pobiegł na drugie skrzydło. Chciał grać sam na sam. Gortat zrobił mu miejsce.

3 sekundy do końca akcji. Jeden rzut i po meczu. Mateusz Ponitka był na linii rzutów wolnych, Gortat już rolował do kosza - jego obrońca był w rozkroku. Musiał kogoś z nich wybrać. Ponitka miał miejsce, miał moment, by już pierwszego dnia EuroBasketu rozpocząć marsz po swoje. Po to, co ma się stać, kiedy karierę w kadrze zakończy Gortat.

Był pięć metrów przed koszem, zatrzymał kozioł. Miał rzut, miał miejsce. Waczyński ściął z prawej strony. Skorzystał z uwagi jaką skupiał na sobie Ponitka, ale znalazł się tylko dwa metry obok niego. Nagle zrobił się tłok. 2 sekundy. Okazja do rzutu. Ponitka? Nie. Podanie.

Waczyński oddał do Kuliga. Ten zrobił kroki w rogu boiska.

Mateusz Ponitka mija Milana Milosevica w drugiej połowie meczu z Bośnią i Hercegowiną (68:64)

- Jest jedna rzecz w jego grze, którą kocham w szczególności. Jeżeli ktoś gra fizycznie, on ma to gdzieś - mówił niedługo po meczu trener kadry Mike Taylor.

Polska pokonała toporną Bośnię 68:64 w pierwszym dniu EuroBasketu, ale polscy koszykarze też byli na boisku przez te 336 sekund czwartej kwarty, w których koszykówka umierała. Nikt nie mógł zdobyć punktu między trzecią a ósmą minutą kwarty. Wcześniej z 17 punktów przewagi zrobiły się tylko trzy. Najlepszą rzeczą w drugiej połowie tego meczu było to, że się skończył.

Ale te 17 punktów przewagi zbudowane zostało wcześniej dzięki porywającej grze 22-latka z Ostrowa Wielkopolskiego.

Już od startu meczu Ponitka płynął do przodu z piłką i poruszył reprezentację Polski. Lobem znalazł uciekającego Gortata, a nawet kiedy kozłował sobie luźno, niby od niechcenia, grając bez zagrywki czy łamiąc je, robił jeden ruch i znajdował ludzi w rogach boiska. Rzeczy działy się całkowicie naturalnie, gdy miał piłkę w rękach. Grał po prostu w koszykówkę.

Bośniacy zostawiali mu miejsce na rzut - więc trafił za trzy. Bośniacy zmienili krycie i ustawili mu na przeciw wysokiego - Ponitka minął go jak manekina i kozłem podał do Gortata pod kosz. Nawet AJ Slaughter trafił w końcu bezpośrednio po chwycie piłki, bo podawał mu Ponitka? W obronie kradł piłki, zbierał je z tablicy, wjeżdżał, rozrzucał i każdą kolejną minutą trzeciej kwarty coraz bardziej obracał sobie fanów wokół palca. Ponitka ciągnął za sobą reprezentację Polski i trendował na polskim twitterze. Kiedy w drugiej połowie piłkę miał ktoś inny, była to najgorsza gra kadry od początku zgrupowania. To był jego mecz. Zabrał go i z nim uciekł.

I robił to wszystko z kontuzją lewej dłoni. W drugiej kwarcie był już w powietrzu, gdy podszedł po niego jego były klubowy kolega z Belgii Andrija Stipanovic. Spadł niefortunnie, podparł się ręką i wygiął nadgarstek mocno w drugą stronę.

Po meczu mówił o bólu, obkładał rękę lodem w szatni, ale wcześniej wpadł jeszcze specjalnie na zasłonę Stipanovica, próbując wymusić jego faul ofensywny. W zasadzie to runął w 120-kilogramowego lidera Bośni. Chciał nabrać sędziów jak stary wyga i nie poddawał się.

- Wiedzieliśmy, że będą bili po rękach, będą ciągnęli za koszulki, ale Panowie, jesteśmy na EuroBaskecie. Tu nie ma co płakać, tu trzeba grać - mówił po meczu w tunelu do szatni i pokazywał co stało się z jego nadgarstkiem.

- You wanna bring physical game? He's right there -  wtórował mu Taylor.

Reprezentacja Polski potrzebuje - o jak mocno potrzebuje - gwiazdy na obwodzie.

Potrzebuje lidera w końcówkach spotkań. Potrzebuje kogoś, kto porwie fanów przed telewizorami. Potrzebuje kogoś kto nas poruszy, kogoś kto poruszy się z piłką, kozłując ją. Marcin Gortat nawet w swoje gorsze dni robi mnóstwo małych, często niewychwytywanych, pozytywnych rzeczy na parkiecie, ale to center. To tylko center. I nie jest Hakeemem Olajuwonem.

My potrzebujemy naszej wersji Jordana, naszej wersji kumpla z boiska, który zostaje godzinami po treningach, albo rzuca po zmroku na asfalcie. I nikt nie pracuje tak mocno jak Mateusz Ponitka. Nikt w ciągu ostatniego roku nie zrobił takich postępów, kiedy już wydawało się, że jednak nie... że to był kolejny materiał na gwiazdę, ale jak zwykle nic z tego nie będzie. I nagle staje się coraz lepszy. W trakcie sparingów było mnóstwo sytuacji, w których trener Taylor mógł wykorzystywać go częściej. Dać mu piłkę w ręce i pozwolić mu decydować o losach kadry. Oddać mu stery.

Na zegarze były 24 sekundy do końca. Piłka była w jego rękach. Mógł w pojedynkę przesądzić o zwycięstwie. Zdobyć dwa punkty lub znaleźć ścinającego Gortata. Pięć punktów przewagi byłoby dla Bośni jak dovidenja. Nie byłoby końcówki. Nie byłoby nikogo innego w nagłówkach.

- Nie boi się takich momentów. Nie boi się gry o wysoką stawkę - komplementował go Taylor.

Czekamy.

Źródło artykułu: