Damontre Harris: Zgorzelec kocha koszykówkę

- Słyszałem, że poziom lig w Azji nie jest tak wysoki, jak w Europie, a ja bardzo mocno chcę grać w jak najlepszych rozgrywkach. Dlatego wybrałem PGE Turów Zgorzelec - mówi Damontre Harris, środkowy ekipy wicemistrza Polski.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Wirtualna Polska: Pierwsze sparingi PGE Turowa już są przeszłością? Jak oceniasz grę zespołu na ostatnim turnieju w Prudniku?

Damontre Harris: Robimy progres. Kibice niekoniecznie muszą go widzieć, bo zobaczyli nas w akcji dopiero pierwszy raz, ale my w zespole wiemy, że jest różnica między tym, co gramy teraz, a co graliśmy wcześniej. Ja sam widzę to po sobie. Cały czas aklimatyzuję się w nowym środowisku.

Dostrzegasz różnice między koszykówką uniwersytecką, a tą, którą musisz grać w Europie?

- Jest sporo różnic. Gdybym miał wskazać jedną konkretną to wskazałbym na sposób pracy sędziów. Znam jednak siebie i wiem, że z meczu na mecz będzie mi się grać coraz łatwiej.

Możesz rozwinąć kwestię sędziowania?

- Po prostu sposób ich pracy różni się od tego, co znałem ze Stanów Zjednoczonych. Są drobiazgowi, widzą każdy kontakt ręki z ciałem. Do tego w Europie fauluje się bardzo dużo taktycznie. Po to, żeby kogoś spowolnić, po to, żeby wybić z rytmu. Muszę do tego nawyknąć.

Jesteś w Polsce kilka tygodni. Poznałeś już historię PGE Turowa? Wiesz, w jakim zespole grasz?

- Tylko trochę znam historię klubu. To, co było to było. Nie ma co do tego wracać. Każdy sezon to nowe rozdanie.

Co wiesz o klubie konkretnie?

- Byli mistrzami w zeszłym roku, a wcześniej zanotowali kilka niezłych sezonów w ciągu 12 lat w ekstraklasie, zdobyli parę medali. Widzę też, że koszykówka jest sportem numer jeden w mieście i oczekiwania co do naszej gry są bardzo wysokie.

Koszykówka w Zgorzelcu jest właściwie jedyną rozrywką, choć bliskość Niemiec sprawia, że zawsze można zmienić otoczenie. Jak przebiega twoja adaptacja w Polsce?

- Dużo ułatwiają mi koledzy z zespołu. Naprawdę jestem im za to wdzięczny. Wiadomo, że najwięcej czasu spędzam z Danielem Dillonem, bo obaj pochodzimy z krajów anglojęzycznych, ale ogółem zostałem ciepło przyjęty w zespole i dlatego wszystko jest łatwiejsze. Cieszę się, bo to mój pierwszy sezon po lidze akademickiej i szczerze mówiąc, trochę nie wiedziałem co zastanę na miejscu. A jest naprawdę pozytywnie.

Zazwyczaj koszykarze, którzy przyjeżdżają do Polski, znają kogoś kto tu grał, albo gra nadal. Wówczas zasięgają języka, pytają o szczegóły i jest łatwiej podjąć decyzję. Słyszałem, że ty nie miałeś kogo zapytać.

- Nie miałem, to fakt. Nie znam nikogo, kto by tutaj grał. O PGE Turowie dowiedziałem się jednak wiele dobrego od mojego agenta. Powiedział mi, że to niezłe miejsce, by rozpocząć profesjonalną karierę. Mówił, że Zgorzelec kocha koszykówkę i że drużyna zawsze walczy o mistrzostwo.

W tym sezonie PGE Turów nie jest wymieniany w gronie kandydatów walki o złoto. Oficjalnie mówi się, że play-off będzie sukcesem.

- W porządku. Powiedzieć można wszystko. Niech wszyscy myślą, że gramy o play-off, niech nie wskazują nas w gronie drużyn, które chcą zdobyć mistrzostwo. Na parkiecie trzeba jednak robić swoje. Kto wychodzi na parkiet, myśli tylko o zwycięstwie. Jeśli nie, to nie ma sensu rozgrywać meczu w ogóle.

Grając na studiach, trzykrotnie zmieniałeś barwy klubowe. Najpierw zacząłeś grać w Karolinie Południowej.

- Tak. Tam stawiałem swoje pierwsze kroki i w moim pierwszym sezonie było całkiem nieźle, ale niestety drugi rok nie okazał się już tak dobry. Przegraliśmy więcej meczów, graliśmy słabiej. Dodatkowo, po drugim roku odszedł od nas trener, któremu kończył się kontrakt. I ja też uznałem, że bez niego nie ma mojej gry w Karolinie Południowej. Nie chciałem grać na kogoś, kto nie widział dla mnie miejsca w drużynie. Uznałem, że przeniosę się na Florydę i...

...musiałeś pauzować rok z powodu transferu.

- Tak. Takie są przepisy. Niestety, ale muszę przyznać się teraz do czegoś. Gdy nie grałem rok, nie potrafiłem skoncentrować się na nauce. Wcześniej, gdy musiałem trenować, grać i uczyć się, potrafiłem sobie wszystko zorganizować i poukładać. Bez koszykówki natomiast miałem za dużo czasu i moje stopnie oraz moja średnia spadły drastycznie. Na tyle mocno, że już nie mogłem grać w koszykówkę na tej uczelni. Uznałem wtedy, że muszę pójść gdziekolwiek, by jednak rozegrać jeszcze jeden sezon. Dlatego wylądowałem w Campbellsville w lidze NAIA.

Rok we Florida Gators był dla ciebie najgorszym dotychczasowym koszykarskim, choć to może nie jest słowo, które idealnie pasuje do kontekstu, przeżyciem?

- Każde przeżycie coś daje. Trzeba tylko wyciągać wnioski. Nigdy nie powiem, że to było najgorsze.

Niektórzy koszykarze, którzy rozpoczynają profesjonalną karierę decydują się na grę w Azji, głównie ze względu na pieniądze. Wiem, że i ty rozważałeś różne kierunku.

- Tak. Miałem oferty z drużyn, które oferowały mi znacznie więcej, niż PGE Turów. Słyszałem jednak, że poziom lig w Azji nie jest tak wysoki, jak w Europie, a ja bardzo mocno chcę grać w jak najlepszych rozgrywkach. Wiem, że stać mnie na to, by być ważnym elementem mocnej drużyny i liczę, że moje oczekiwania spełnią się właśnie tu, w Zgorzelcu.

Rozmawiał Michał Fałkowski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×