Michał Fałkowski: Zacznijmy od spraw bieżących. Mógłby pan ujawnić nieco kulisy swojego przejścia z Polonii do Anwilu?
Tommy Adams: Wszystko odbyło się w dużym tempie. Opowiem, jak to wyglądało z mojej strony. W niedzielę graliśmy mecz z Anwilem, byłem jeszcze zawodnikiem Polonii. Po około dwóch dniach mój agent otrzymał telefon z Anwilu, czy nie chciałbym zagrać dla drużyny z Włocławka, bo właśnie otwiera się przede mną taka szansa. Byłem bardzo podekscytowany, Anwil to zespół, który zawsze bije się o najwyższe cele. Szczerze powiedziałem mojemu byłemu klubowi, co się święci i co zamierzam zrobić. Nikt nie robił mi w Polonii żadnych problemów, dlatego też i ja chciałem się odwdzięczyć. Zagrałem jeszcze w barwach warszawskiego zespołu w piątek przeciwko Górnikowi i pomogłem zespołowi wygrać. Chwilę później byłem już w drodze do Włocławka, a w niedzielę zadebiutowałem w towarzyskim spotkaniu. Generalnie, dużo rzeczy działo się w ostatnich kilku dniach (śmiech). Teraz tylko muszę zgrać się z nowym zespołem.
Trener Polonii, Wojciech Kamiński, musiał być bardzo zawiedziony. Był pan kluczowym koszykarzem w jego taktyce…
- Nie da się ukryć, że i dla Polonii, i dla mnie to ciężka sytuacja. Staraliśmy się jednak rozstać w zgodzie, żeby uniknąć niepotrzebnych waśni. Wszyscy rozumieli, że to po prostu biznes i czasami takie rzeczy się zdarzają. Czy byłem kluczowym graczem? Nie wiem. Trener ma do dyspozycji wielu innych zawodników, którzy mogą mnie zastąpić. Ponadto, oni ściągnęli już na moje miejsce jednego gracza (Jitim Young - przyp. M.F.), który teraz musi nabrać pewności siebie i wdrożyć się w system trenera. Czyli musi zrobić to samo, co ja tutaj (śmiech).
Czy koszykarz, który wie, że przeniesie się do innego zespołu, a gra ostatni mecz w barwach starego, jest w stanie się jeszcze należycie skoncentrować?
- Musisz wiedzieć, że to pierwsza tego typu sytuacja dla mnie. Żegnając się z Polonią, chciałem wypaść tak dobrze, jak tylko mogłem. Chciałem, by po tym, jak przejdę do innego zespołu, wspominano mnie dobrze w Warszawie. Ponadto, ja jestem zawodowcem. Poza boiskiem zawsze dzieją się różne rzeczy. Na parkiecie trzeba umieć o nich zapomnieć i myśleć tylko o tym, by dać z siebie wszystko. Nieważne, czy jest się graczem Polonii, Anwilu czy jeszcze innego klubu.
Zdążył pan już zadebiutować w koszulce Anwilu w towarzyskim meczu w Krośnie. Chyba może być pan zadowolony z siebie. Rzucił pan 14 punktów, miał 5 asyst…
- Tak, grało mi się naprawdę dobrze i chyba mogę być zadowolony. Jednakże ja przecież dopiero uczę się systemu gry Anwilu i poznaje się z nowymi kolegami. Ogólnie moje odczucia są bardzo pozytywne. Cieszę się, że miałem 5 asyst, bo to oznacza, że z moich podań zdobyliśmy minimum 10 punktów. Przed nami mecz z Koszalinem i chcę wypaść dobrze przed nową publicznością. Mam nadzieję, że do tego czasu wkomponuje się w zespół na tyle, bym pozostawił po sobie dobre wrażenie.
Rozmawiał już pan z trenerem Griszczukiem na temat swojej roli w zespole? Będzie pan spełniał rolę strzelca czy rozgrywającego?
- Wiem, że będę wychodził z ławki, będąc pierwszym do zmiany dla Lukasa (Łukasza Koszarka - przyp. M.F.) bądź Andrew (Andrzeja Pluty). Obaj są świetnymi graczami, więc to dla mnie nie problem. Postaram się być wielkim wsparciem dla nich. W zależności od sytuacji na parkiecie, będę spełniał różne role. Zmieniając Lukasa, postaram się kreować grę. Jeśli oczywiście będę miał jednak trochę wolnego, będę starał się sam zdobywać punkty.
W zeszłym sezonie w ekipie Atlasa Stali trener Kowalczyk widział dla pana podwójną rolę. W obecnych rozgrywkach w Polonii spełniał pan rolę tylko dostarczyciela punktów…
- Różnica jest oczywista i bardzo prosta w wyjaśnieniu. W Polonii mieliśmy kogoś takiego jak Greg Harrington, który prawie w ogóle nie schodził z parkietu. Dlatego ja grałem jako klasyczna dwójka. Jeśli jednak zdarzało się, że za Harringtona wchodził ktoś wyższy od niego, ja brałem się za rozgrywanie. Nie ma jednak co ukrywać, że zdecydowaną większość czasu grałem jako dwójka. Trener Kamiński bardzo cenił moje umiejętności strzeleckie i uznał, że w tej roli będę najpożyteczniejszy dla zespołu.
W poprzednim sezonie w Ostrowie notował pan około 10 punktów na mecz. W tym jest pan czwartym strzelcem ligi ze średnią 17,3 punktu w każdym spotkaniu. Eksplozja umiejętności?
- Nie, z pewnością to nie jest żadna eksplozja. W Ostrowie po prostu grałem zdecydowanie mniej niż w Warszawie. Na początku spędzałem na parkiecie około dziesięciu minut w meczu i nie mogłem pokazać pełni swoich umiejętności. Trochę zmieniło się to w fazie play-off. Wówczas trener Kowalczyk dawał mi grać około 25 minut, więc i moja średnia z samych meczów play-off była lepsza (17 punktów na mecz - przyp. M.F.). W Polonii często grałem prawie całe mecze, będąc pierwszą opcją w ataku. Wszystko dlatego, że trener Kamiński odkrył moją prawdziwą koszykarską naturę i stwierdził, że wykorzysta mój strzelecki instynkt.
Rozmawiając z panem, nie da się nie wspomnieć o pewnym epizodzie, kiedy to grał pan w lidze szwedzkiej. W jednym meczu rzucił pan aż 62 oczka, bijąc rekord punktowy tego kraju.
- Tak, to jedna z najfajniejszych chwil w moim życiu. Wszystko zaczęło się od tego, że trener nie dał mi szansy gry od pierwszych minut. Kiedy więc wszedłem na parkiet, bardzo chciałem się pokazać i w szybkim tempie rzuciłem 15 punktów. Koledzy dostrzegli, że byłem w gazie i w drugiej kwarcie również dostawałem wiele podań, co spowodowało, że do przerwy miałem na koncie 25 oczek. Po przerwie trener nie miał wątpliwości i od samego początku desygnował mnie do gry. W trzeciej kwarcie zdobyłem kolejne 23 punkty, co dawało już liczbę 48. Wówczas moi koledzy z zespołu powiedzieli mi, że jestem bardzo bliski rekordu ligi, który wówczas wynosił 59 oczek. Pamiętam, że miałem na koncie 57 punktów i trafiłem za dwa, będąc jeszcze faulowanym. Kiedy dorzuciłem jeden punkt z linii rzutów wolnych, całe napięcie ze mnie zeszło. Pobiłem rekord. To naprawdę fantastyczne uczucie. Pamiętam, że aż 10 z moich rzutów za trzy znalazło drogę do kosza.
To z pewnością również pański osobisty rekord. Wcześniej zdarzały się mecze na takiej skuteczności?
- Nie, zaledwie raz czy dwa udało mi się osiągnąć barierę 40 punktów lub zbliżyć się do tego wyniku.
Myśli pan, że możliwe jest, byś pobił swój rekord tutaj we Włocławku? Odkąd w Polsce robi się statystyki, rekordzistą jest Kendall Williams, który w barwach Prokomu równo dekadę temu rzucił 54 oczka…
- Nie mam pojęcia. Jeśli tak miałoby się stać - potrzebne są dwa czynniki. Musiałbym mieć naprawdę dobry dzień i grać przez 40 minut. Tak naprawdę jednak to nie ma większego znaczenia. Mogę rzucać co mecz 2 punkty, 12 punktów, 22 punkty albo i 62 punkty, ale najważniejsze jest to, by drużyna wygrywała. Moim celem nie są prywatne rekordy.
Rozmawiając o epizodach z pańskiej kariery - trzykrotnie starał się pan o angaż w NBA i trzykrotnie nie udało się osiągnąć tego pułapu. Dlaczego?
- Zgadza się. Zarówno w Boston, Milwaukee, jak i Nowym Jorku byłem bardzo blisko, ale zawsze coś nie szło po mojej myśli. Co gorsza, zawsze byłem ”odcinany” ze składu w decydującym momencie, np. było nas trenujących 16-17 osób, a w drużynie tylko 15 miejsc. Nie żałuje jednak niczego i do nikogo nie mam pretensji. Taki jest sport, a ja wierzę, że w dalszym ciągu mam szansę zagrać w NBA. Jeśli jednak nie będzie mi dane zagrać w najlepszej lidze świata, będę grał gdzieś indziej i też będę szczęśliwy.
Zamieniliście (przy pytaniu obecna jest też żona Adamsa) ogromną Warszawę na malutki Włocławek. W jednym z wywiadów przeczytałem, że kochacie zakupy i centra handlowe. Jak zatem odnajdziecie się w małym, bądź co bądź, Włocławku?
- Wiesz, póki co we Włocławku będziemy mieszkać przez najbliższe 4-5 miesięcy. To krótki czas, więc to nie problem. Wiem, że we Włocławku jest tylko jedna restauracja McDonald’s i Multikino, tylko dwa hipermarkety, zaś galeria handlowa jest dopiero w budowie. Ale to nie jest problem. Może być jedno Multikino, ale ważne, by było to dobre Multikino itd. Najważniejsze, że otrzymałem szansę gry w jednym z najlepszych zespołów w Polsce. Tak naprawdę tylko to się liczy. (wtrąca się żona Adamsa) Może i Włocławek jest mały, a my w Warszawie czuliśmy się znakomicie, to jednak póki co nie znamy miasta i bardzo chcemy je poznać. Ponadto otrzymaliśmy od klubu bardzo fajne mieszkanie i, co ciekawe, we Włocławku zjedliśmy najlepszą pizzę, odkąd jesteśmy w Polsce (śmiech)! No i podobno tutaj na mecz przychodzi o wiele więcej fanów niż na mecze Polonii!