Hołd i podziękowanie - rozmowa z Damirem Miljkoviciem, rzucającym PGE Turowa

Koszykarze PGE Turowa przez ostatnie cztery kolejki nie byli w stanie rozstrzygnąć spotkania na swoją korzyść, ale w sobotę w końcu wygrali. O zwycięstwo z Energą Czarnymi zapytaliśmy Damira Miljkovicia, autora piętnastu punktów.

Damian Chodkiewicz: Przerwana seria porażek i wygrana po dramatycznej końcówce. To chyba najlepszy sposób, by się odbudować?

Damir Miljkovic: Cieszę się niezmiernie, że w końcu udało nam się wygrać, tym bardziej, że jest to nasze pierwsze zwycięstwo w tym roku w lidze. To był bardzo ważny mecz i naprawdę dobrze, że go wygraliśmy. Myślę, iż dzięki dramatycznej końcówce to zwycięstwo smakuje o wiele bardziej. Mogłoby być o wiele łatwiej, ale wtedy moglibyśmy spocząć na laurach i nie czulibyśmy tej presji i żądzy zwycięstwa. Na pewno jest to swego rodzaju pomoc dla nas samych, bo to my się nastawiliśmy na ostrą oraz agresywną grę i to my musieliśmy udowodnić swoją wartość.

Świetna gra na tablicach i znakomita postawa Johna Turka. Taktyka czy przypadek wynikający z gry Czarnych?

- Myślę, że jedno i drugie, ze wskazaniem jednak na naszą świetną grę oraz na przygotowanie mentalne i podejście do tego spotkania. Chcieliśmy wygrać za wszelką cenę i to nam się udało. Turek rozegrał świetne zawody, ale był wspomagany przez nas wszystkich. Poza tym, już kiedyś to powiedziałem i powtórzę raz jeszcze - to nie jednostka wygrywa, ale cała drużyna. Wszyscy są odpowiedzialni za to zwycięstwo, a raczej są jego twórcami.

Prowadziliście różnicą dwudziestu punktów. Skąd te błędy w końcówce i nieco bezmyślne akcje?

- Graliśmy na czas. Nie udało nam się powstrzymać Czarnych od zdobycia tych kilku punktów, jednakże zażegnaliśmy kryzys wewnętrzny i dotrwaliśmy do końca z zimną krwią. Bezmyślne akcje? Może były po to, aby zdekoncentrować przeciwnika? [śmiech] Mówiąc poważnie, nie planowaliśmy zagrać słabiej w końcówce, ale jak wiemy, nie zawsze wszystko można mieć i osiągnąć. Najważniejsze, że wygraliśmy i jest to mocne zwycięstwo. To się liczy!

Wasza gra rozleciała się jak domek z kart, gdy swój piąty faul popełnił Bryan Bailey?

- Może nie do końca się rozleciała. Po prostu zdekoncentrowaliśmy się na chwilę i to tyle. Teoretycznie gramy cały sezon z jednym rozgrywającym i to nie jest zbyt dużym problemem, co zresztą pokazaliśmy podczas meczu z Czarnymi. To, że Bryan złapał piąty faul, wcale nas nie zdemobilizowało, owszem, przez chwilę było zawirowanie, ale wyszliśmy na prostą.

Miał Pan pięć asyst, ale w końcówce spotkania tych skutecznych podań brakowało...

- To trochę skomplikowane. W końcówce meczu nie było asyst, ponieważ była to gra na czas. Wraz z Alexem Harrisem próbowaliśmy kupić nam trochę czasu, dlatego nie było podań. Dobrze, że udawało nam się wymuszać kolejne faule, dzięki temu zdobywaliśmy punkty z linii rzutów wolnych. Fakt, mogliśmy wygrać ten mecz o wiele wyżej, bo prowadziliśmy już różnicą dwudziestu punktów, ale stało się, jak się stało i myślę, że dzięki temu było to wartościowe zwycięstwo.

Widać było w Waszych szeregach zaciętość, agresję i ogromne zaangażowanie. To obecność nowego trenera była tak motywująca?

- Nowego trenera? A kto powiedział, że jest jakiś inny trener? W tej chwili trenuje nas Paweł Turkiewicz i to jego się słuchamy, gramy jego taktykę i on nami dowodzi. Owszem, na trybunach siedział trener, być może był tam nawet i kilku trenerów, ale co nas to obchodzi? My skupiamy się na tym, nad czym pracujemy i z kim pracujemy, więc nie wybiegamy w przyszłość. Mieliśmy założenie wygrać i uparcie do niego dążyliśmy. Trener nas mobilizował i tylko to nas interesowało. Poza tym, była również jedna, bardzo istotna sprawa, o którą walczyliśmy. Na trybunach siedzieli Saso Filipovski oraz Boban Mitev. Chciałbym im podziękować za te pięć wspaniałych miesięcy spędzonych pod ich dowództwem. Ten mecz był niejako podziękowaniem i hołdem dla nich, dlatego byliśmy jeszcze bardziej zmobilizowani i pobudzeni.

Komentarze (0)