Ma 34 lata, niespełna 190 centymetrów wzrostu, wielkie serce do koszykówki i bzika na punkcie sportu. Prywatnie mąż oraz ojciec, który kocha rodzinę ponad wszystko na świecie. Przywitał Polskę, trafiając rzut na wagę zwycięstwa w Lublinie. Szybko podbił serca ostrowskich sympatyków basketu i to nie tylko ze względu na swoją postawę na parkiecie, ale także osobowość - zawsze uśmiechnięty, skory do rozmowy i żartów. Co ważne, uwielbia wchodzić w interakcję z kibicami. Aplauz fanów działa na niego budująco i motywująco. Chociaż osiągnął już wiele, chce także święcić triumfy w Ostrowie Wielkopolskim, reprezentując barwy beniaminka Tauron Basket Ligi.
Ale nie zawsze w życiu wszystko szło tak, jakby tego chciał. W 2003 roku próbował dostać się do NBA - nikt mu nie zaufał. - Nie zostałem wybrany w drafcie, ale mimo wszystko zrobiłem karierę w świecie koszykówki. Czemu to zawdzięczam? Pracowałem ciężko każdego dnia, każdego dnia okresu przygotowawczego. Nigdy nie pozwoliłem, żeby cokolwiek lub ktokolwiek mnie zatrzymał. Jestem zawodnikiem, którym zawsze chciałem być - opowiada Curtis Millage, spoglądając w przeszłość.
Odkąd przeszedł na zawodowstwo, Kalifornijczyk grał dla szesnastu klubów z całego świata. BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski to dla niego siedemnasta organizacja! Francja, Chorwacja, Litwa, Turcja, Estonia, Ukraina, Rumunia, Rosja czy Chiny - to tylko część państw, w których prezentował się Curtis Millage. Co ciekawe, w koszykówce mógł w ogóle nie zaistnieć. - Zaczynałem uprawiać ten sport, mając 14 lat. Wcześniej grałem w siatkówkę, która była moją pierwszą prawdziwą pasją - śmieje się leworęczny combo-guard. - To pokazuje, że wszystko jest możliwe.
Amerykanin nie ogranicza się tylko do gry. Świeci wzorem także poza parkietem.- Do moich zadań należy praca z dziećmi i uczenie ich koszykówki. Jestem dla nich mentorem i staram się uczyć wszystkiego, co najlepsze. Pomagam również samotnym rodzicom i bezdomnym, między innymi poprzez fundowanie jedzenia, rzeczy codziennego użytku czy zabawek.
Curtis dba także o sferę duchową. Spytany o wzór do naśladowania, nie zastanawiał się długo: - Moim ulubionym zawodnikiem jest Bóg - odpowiedział. - Podziwiam również Scottiego Pippena i Gary'ego Paytona. Dlatego, iż nigdy nie martwili się, że są w zespole większe gwiazdy od nich i pracowali bardzo ciężko na treningach - mówi o legendarnym zawodniku Chicago Bulls i wieloletnim reprezentancie Seattle SuperSonics Curtis Millage. - Gram w koszykówkę, żeby być jak najlepszym zawodnikiem i nigdy nie chcę, by myślano o mnie w inny sposób. Podobne zasady stosuję w życiu. Zawsze chcę być jak najlepszy i się poprawiać. Uważam, że psychika i odpowiednie przygotowanie mentalne jest kluczem do sukcesów - zaznacza.
Zawodnik BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski wypowiedział się także na temat rozgrywek w Stanach Zjednoczonych i różnicy koszykarskich stylów. - Generalnie nie oglądam zbyt wiele NBA. Styl ligi jest bardzo atletyczny. Zawodnicy są szybcy i zdecydowanie inni niż w Europie. Na Starym Kontynencie koszykówka rozgrywa się w sferze mentalnej. Ciężko mi powiedzieć, który styl bardziej mi odpowiada - zaznacza combo-guard.
W środę rozpocznie się 70. sezon w NBA. Jak przed startem zmagań rozkład sił widzi 34-letni Amerykanin z Kalifornii? - Moim zdaniem największą szansę na zwycięstwo mają Cleveland Cavaliers. Jeśli miałbym typować kogoś z Konferencji Zachodniej, byliby to San Antonio Spurs. Nie sądzę, by wygrali Golden State Warriors czy Los Angeles Clippers.