Szymon Szewczyk: Nie płaczę w mankiet Filipovskiego, że rzadko pojawiam się na parkiecie

- Raz odbyłem rozmowę z Saso Filipovskim, ale to nie było zasadzie lamentowania. Nie płakałem i nie prosiłem o więcej minut na parkiecie - mówi Szymon Szewczyk, podkoszowy Stelmetu BC Zielona Góra.

WP SportoweFakty: Jak ocenisz swoje początki w Zielonej Górze?

Szymon Szewczyk: Zacznę może od samego początku, by nieco nakreślić moją sytuację. Każdy dokładnie wiedział w Polsce i w Europie, że miałem problemy z barkiem w okresie wakacyjnym. Przeszedłem zabieg i ja tego nie ukrywałem. Zdawałem sobie sprawę, że powrót na boisku będzie mnie drogo kosztować. Mówię także tutaj o kosztach, które musiałem zapłacić za operację i dalszą rehabilitację. Kiedy podpisałem kontrakt ze Stelmetem, to nie ukrywałem, że nie jestem jeszcze gotowy do treningu i gry, bo cały czas przechodzę rehabilitację. Później niestety pojawiły się artykuły, że Szymon Szewczyk nie przeszedł badań medycznych. Pojawiły się zawirowania, które nie były potrzebne. Szkoda, że takie coś się wydarzyło.

Trener Filipovski obawiał się tego, że mogę nie wrócić na czas. W okresie przygotowawczym zespół rozegrał ponad dziesięć meczów beze mnie. Ja w tym czasie trenowałem bardzo ciężko pod okiem naszego trenera od przygotowania motorycznego, który przygotował odpowiedni program i bardzo mu za to dziękuję. Wykonał kawał dobrej roboty. Wystąpiłem w dwóch ostatnich sparingach, w których mogłem "powąchać" parkiet, bo samo trenowanie to nie to samo, co granie w meczach.

Nie ma co ukrywać, że na początku obecnego sezonu Saso Filipovski bardzo rzadko korzysta z twoich usług. Dlaczego tak się dzieje?

- Zdaję sobie jednak sprawę z faktu, że trener Filipovski ma pięciu zawodników na pozycjach podkoszowych. Chłopacy z moich pozycji są do przodu o te kilkanaście sparingów, które rozegrali. Nie mieli kontuzji, a u mnie pewne czynności boiskowe musiały powrócić do normalności. Trener stara się mnie wprowadzić do zespołu, dać tę możliwość, ja z kolei próbuje odwdzięczyć się dobrą grą. Ciężką pracą i dążeniem do doskonałości mogę przekonać trenera.

Popatrzmy na te minuty. Na początku zagrałeś z Rosą 11 minut, później z AZS-em Koszalin 18, ale następnie te liczby drastycznie spadły. Trener Filipovski mówi, że nie do końca jesteś przygotowany pod względem motorycznym i cały czas nadrabiasz stracony czas. Faktycznie tak jest?

- Skoro trener tak mówi, to tak jest. On widzi to najlepiej.

Szymon Szewczyk: Nie chcę lamentować, że mało gram
Szymon Szewczyk: Nie chcę lamentować, że mało gram

Ale z drugiej strony, nawet w tych "małych" minutach potrafisz zrobić użytek na boisku. Tak chociażby było w starciu z Lokomotivem Kubań Krasnodar.

- To fakt, ale w tamtym meczu niestety rozpoczęło się "polowanie na Szewca", jak to nazwali moi przyjaciele. Szkoda, że tak się stało, bo chciałem jak najlepiej pomóc drużynie. Cieszę się, że mogłem dać zespołowi energię, impuls, tak jak powiedziałeś. Nie zwalniałem tempa, ale niestety skończyłem ten mecz z pięcioma faulami.

Rozmawiasz z trenerem na temat swojej sytuacji?

- Raz odbyłem taką rozmowę, ale to nie było zasadzie lamentowania. Nie płakałem i nie prosiłem o więcej minut na parkiecie. Po prostu zapytałem, czego mi brakuje, nad czym muszę jeszcze popracować, aby uzyskać większe zaufanie.

Kiedy ta rozmowa miała miejsce?

- Około dwóch tygodni temu.

Ten przekaz od Saso był pozytywny?

- Tak. Bardzo szanuję Saso i jego podejście do zawodu. Nie będę płakał mu w mankiet, że gram mało. Zdaję sobie sprawę, że u niego na dużą liczbę minut trzeba zapracować. Powiedziałem Saso, że dla mnie najważniejsza jest drużyna. Dodając jednocześnie, że jeśli coś nie będzie grało to przyjdę i mu o tym powiem.

Drużyna drużyną, ale o swoje trzeba walczyć?

- Jak najbardziej. Kiedy tata był jeszcze moim trenerem, to często powtarzał mi taką maksymę, że najważniejsze jest to, aby drużyna wygrywała. Ty masz z kolei dawać z siebie maksimum zaangażowania i umiejętności. Nie zawsze każdy będzie zadowolony ze swojej roli w zespole, ale kiedy wychodzisz na parkiet, to musisz dawać z siebie wszystko. Ma to sens, ponieważ koszykówka to sport zespołowy. Muszę powiedzieć, że kiedy dochodziłem do siebie, to chłopacy uważali na mój bark. Nie chcieli zrobić mi krzywdy, za co im dziękuję i szanuję. Teraz jestem gotowy do gry i nie ma już żadnej taryfy ulgowej.

Kiedy ciebie zobaczymy na parkiecie na dłużej?

- Za każdym razem jestem gotowy. Wydaje mi się, że wszystko zależy od mojej ciężkiej pracy na treningach, która później przełoży się na tzw. "quality time" na parkiecie. Jestem gotowy do tego, aby wyjść i walczyć.

Opowiedz coś o "wyzwaniu Wielkiego Szu". Kto jest inicjatorem tego pomysłu?

- Inicjatywa zrodziła się w głowach dwóch Szymonów - Ludowskiego i Szewczyka. Każdy z nas dodał coś od siebie, dołożył cegiełkę. Klub przychylił się do tego pomysłu i zaproponował ciekawe nagrody. W pierwszym programie do wygrania jest karnet na cały sezon. Cieszę się, że mamy takie atrakcyjne prezenty. Będziemy starali się robić tak, aby każdy odcinek był inny, coś wprowadzał nowego. Pojawią się goście.

Rozmawiał Karol Wasiek

Źródło artykułu: