Choć podczas ostatniego roku studiów na Uniwersytecie Eastern Illinois był najlepszym strzelcem swojej drużyny, jak i całych rozgrywek akademickich, rzucając aż 27,9 punktów na mecz, Henry Domercant nigdy nie zagrał w najlepszej lidze świata. Do dziś wielu fachowców zachodzi w głowę, dlaczego "H-Bomb", jak nazwali go lokalni dziennikarze, nie znalazł zatrudnienia w żadnym zespole NBA, mimo tak ogromnego potencjału w ofensywie. Jak zwykle przy tego typu sytuacjach, wina zrzucana jest na karb warunków fizycznych. Amerykanin mierzy tylko 192 cm wzrostu i choć w Europie doskonale sprawdza się jako typowy rzucający obrońca, za oceanem z pewnością byłby uwikłany w kreowanie akcji partnerom. Ponadto, "alma mater" koszykarza nie należy do najbardziej rozpoznawalnych ośrodków sportu w Stanach Zjednoczonych. Stąd też w roku 2003, Domercant postanowił wybrał pewną grę oraz niezłe zarobki na Starym Kontynencie.
Zakotwiczył w małym, przeciętnej klasy klubie z ligi tureckiej - Pinarze Karsiyaka. Klubie, który mimo, że nie ma ambicji zawojowania krajowego podwórka, znany jest z wyłapywania świetnie zapowiadających się graczy amerykańskich oraz promowania ich, by w następnych latach trafiali do lepszych drużyn. Tak też się stało w przypadku Domercanta. Dzięki 23 punktom i 6 zbiórkom na mecz wyrobił sobie nazwisko i w następnym sezonie przywdziewał już trykot wielokrotnego mistrza kraju - Efesu Pilsen Stambuł. W klubie tym spędził dwa bardzo owocne lata. W roku 2005 Efes triumfował w lidze i dostał się do ćwierćfinału Euroligi. Średnie 12,3 punktu oraz 3,2 zbiórki nie mogło przejść bez echa. W kolejnym sezonie po Domercanta zgłosił się więc wielki Olympiakos Pireus. Zanim jednak gracz przeniósł się do ligi greckiej, zdążył nawet dwukrotnie zagrać w Meczu Gwiazd w Turcji.
W Grecji Amerykanin ponownie był czołową postacią, lecz srebrny medal w krajowych rozgrywkach nie sprostał jego oczekiwaniom. Również i następny sezon w Dynamo Moskwa nie był zbyt udany. Stołeczny zespół awansował tylko do półfinału play-off, choć sam Domercant był jednym z lepszych strzelców Superligi ze średnią 20,6 oczek na mecz. Bardzo dobre występy w Rosji stały się jednak przepustką do jednego z najbardziej obiecujących zespołów europejskich - do Montepaschi Siena. Zawodnik idealnie odnajduje się taktyce trenera Simone Panigianiego, swoje umiejętności prezentując głównie w rozgrywkach Euroligi. Średnie 13,5 punktów oraz prawie 3 zbiórki mówią same za siebie.
Prywatnie Henry Domercant jest bardzo cichym, spokojnym człowiekiem, który swój czas wolny najchętniej poświęca rodzinie i religii. Koszykarz przy każdej okazji podkreśla znaczenie Boga w swoim życiu oraz to, jak istotne są dla niego wartości niematerialne. Co ciekawe, Amerykanin od czterech lat legitymuje się paszportem bośniackim. Reprezentował nawet barwy tego kraju na Mistrzostwach Europy w Serbii w roku 2005. Z jego nową ojczyzną wiąże się pewna anegdota. Otóż, tamtejsi dziennikarze, mając w nawyku pisanie nazwisk koszykarzy, dostosowując je jednocześnie do wymogów pisowni w języku bośniackim, zmienili również i pisownię nazwiska Domercanta. Dla niego samego nie jest to jednak nowa sytuacja, gdyż… no właśnie…
PRZEDSTAWIENIE:
1. Nazywam się… Henry Domercant. Zarówno moje imię i nazwisko są bardzo typowe dla miejsca, z którego pochodzą moi rodzice - małego kraju na Karaibach, Haiti. Przy okazji chciałbym powiedzieć, że w tym kraju językiem urzędowym jest francuski, z czego bierze się moja największa bolączka. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, wszyscy wymawiają moje imię i nazwisko według reguł języka angielskiego, tymczasem powinno się stosować do zasad francuszczyzny. Akcent nad literą "C" i tym podobne…
2. Urodziłem się… w Chicago w stanie Illinois. Z tego co wiem, tam jest największe skupisko Polaków w całych Stanach. Powiem szczerze, że nigdzie indziej nie czuję się tak dobrze, jak w "Wietrznym Mieście". I mówię to z perspektywy człowieka, który mieszkał w wielu miastach w różnych krajach.
3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… uprawiałem różnego rodzaju sporty, nie ograniczając się tylko do koszykówki. Starałem się na przykład grać w futbol amerykański. Pamiętam, że jako dzieciak nie rozstawałem się również ze sprzętem do słuchania muzyki. Nie mogłem żyć bez tego.
4. Teraz, kiedy jestem starszy… moje życie zmieniło się diametralnie. Staram się żyć tak, by wszystko co robię, podporządkować Bogu. Być bliżej Boga - to jest moja droga.
5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… oczywiście Michael Jordan. Wszyscy, którzy mówią o nim jako o idolu, podkreślają jego wielkie powroty do koszykówki, ilość wywalczonych nagród indywidualnych, tytuły mistrzowskie… Ja zawsze ceniłem go najbardziej ze względu na niesamowitą kreatywność oraz ambicje. On był tak zaangażowany w to, co robi, że na sukces był po prostu skazany.
POCZĄTKI:
1. W koszykówkę zacząłem grać… mając 9 lat. Niektórzy powiedzą, że miałem aż 9 lat, inni że dopiero 9 lat. To nie ma jednak żadnego znaczenia. W tym wieku koszykówka nie jest sportem w stricte tego słowa obecnym rozumieniu. To była raczej zabawa w osiedlowej lidze.
2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… naprawdę mi się to podobało. Imponowała mi gra razem z innymi chłopakami z sąsiedztwa. Muszę jednak się przyznać, że minęło sporo czasu zanim definitywnie zadecydowałem się na koszykówkę i porzuciłem marzenia o futbolu amerykańskim. Do tego sportu byłem jednak zbyt wątłej budowy.
3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… nie mogę wskazać tylko jednego. Sporo nauczyłem się od mojego trenera w szkole średniej. Może nie tyle detali typowo koszykarskich, ale przede wszystkim dowiedziałem się co to znaczy dyscyplina. Ułatwiło mi to bardzo proces aklimatyzacji w drużynie Panter podczas studiów. Dla mojego akademickiego trenera, Ricka Samuelsa, były tylko dwie świętości - dyscyplina i ciężka praca.
4. Kiedy byłem młodszy nigdy nie chciałem przerwać przygody z koszykówką, bo… w koszykówkę grali wszyscy moi znajomi, bliżsi i dalsi, więc to wokół tego sportu obracało się, i obraca do dzisiaj, moje życie. Ponadto - może brzmi to jak banał, ale ja naprawdę kocham to, co robię.
5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… oczywiście w Chicago Bulls. Każdy chłopak, który choć trochę pokozłował piłkę na asfaltowych boiskach Chicago, marzy by założyć kiedyś czerwony strój i wystąpić w hali United Center. Niestety, nigdy nie dane mi było zrealizować moich marzeń.
DOŚWIADCZENIE:
1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… w szkole średniej. Nie pamiętam jaką różnicą punktów wygraliśmy, ani ile punktów ja wtedy zdobyłem. Pamiętam jedynie, że pokonaliśmy inną drużynę i tym samym zdobyliśmy mistrzostwo całej konferencji. To wydarzenie do tej pory zajmuje ważne miejsce w moim sercu i pamięci, bo to było pierwsze moje trofeum w życiu.
2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… chcąc być profesjonalnym sportowcem, nie tylko koszykarzem, każdą porażkę powinno się rozpatrywać jako najgorszy mecz w życiu. Tylko takie podejście jest gwarantem sukcesu.
3. Największy sukces mojego życia to… decyzja, którą podjąłem kilka lat temu. Zdecydowałem się podążać za głosem i nauką Jezusa Chrystusa, bo tylko taka droga daje prawdziwe szczęście.
4. Największa porażka mojego życia to… śmierć mojego ojca. Jestem pełen respektu wobec decyzji Boga, ale uważam, że każda śmierć jest przedwczesna.
5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… chyba nie jestem w stanie wskazać tylko jednego. Po zakończeniu studiów grałem w Karsiyace, potem w Stambule, Pireusie, Moskwie a teraz jest członkiem rodziny Montepaschi Siena. Każdy zespół będę pamiętać do końca swoich dni, bo z każdym wiążą się jakieś dobre wspomnienia. A o konkretnym, tylko jednym najlepszym klubie będę mógł mówić dopiero po zakończeniu kariery. Wtedy będzie wiedział, z którym zespołem najwięcej osiągnąłem.
PRZYSZŁOŚĆ:
1. Obecnie mam… 28 lat. Nie będę chyba zbyt oryginalny, gdy powiem, że o tym jak długo będę grał zadecydują dwa czynniki - radość z tego, co robię oraz stan zdrowia. Jeśli tylko będę cieszył się grą, a zdrowie będzie dopisywało, będę grał tak długo, jak tylko się da.
2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… pracować w kościele pomagając dzieciom. Kilka lat temu zrozumiałem, że własne szczęście zależy również od szczęścia innych, dlatego po zakończeniu kariery chcę pomagać potrzebującym.
3. Mamy rok 2018. Widzę siebie… relaksującego się na plaży (śmiech). Ale przede wszystkim wychowującego moje dzieci. To jest najważniejsza misja każdego człowieka tutaj na ziemi - wychować kolejne pokolenie. Wszystko inne jest obok.
4. Marzę, że pewnego dnia… pomogę zmienić świat na lepsze.
5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… podczas mojej sportowej kariery nie miałem odpowiedniej ilości czasu dla mojej rodziny. To jest największy problem sportowców, nie tylko koszykarzy. Pochłonięci grą, często nie mam zbyt wielu okazji, by dać rodzinie, to co jest najcenniejsze.
W następnym odcinku: Sani Becirović - Lottomatica Rzym