Największy upadek w historii NBA? Numer jeden draftu zagrał w meczu D-League

Miał być gwiazdą wielkiego zespołu, a skończył w Kanadzie. To tam, w rodzinnym Toronto, Anthony Bennett dostał ostatnią szansę na powrót do poważnej koszykówki, której na razie nie wykorzystuje.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk

Kiedy wyrzuca cię jedna z najsłabszych drużyn w NBA, to wiadomo, że coś się dzieje. Kiedy na dodatek koszykarz przychodzi do działaczy i sam chce zagrać mecz w D-League (coś jak II liga w NBA), to koszykarz ma problem. Z Anthonym Bennettem kłopoty są od dawna. Ten zawodnik, choć miał papiery na karierę, nigdy nie został nawet przeciętnym koszykarzem i jest jednym z najgorszych wyborów w historii draftu NBA.

Nie zasłużył na nr jeden

Tydzień temu Bennett (ma podpisaną umowę z Toronto Raptors) przyszedł do działaczy. Miał nietypową prośbę - chciał zagrać dla Toronto 905, zespole z D-League. W tym sezonie wystąpił jedynie w dziesięciu meczach NBA, w sumie zaliczając 58 minut.

- Przyszedł do nas, żeby przenieść się do Toronto 905 na jeden mecz. W ten sposób chciał dostać więcej minut na grę. Po to mamy zespoły w D-League, żeby podnosić swoje umiejętności - powiedział Jeff Weltman, wiceprezydent Raptors.

Nigdy wcześniej w historii NBA zawodnik wybrany z numerem jeden w drafcie nie trafił do D-League. Nie wiadomo tak naprawdę, po co Bennettowi były te krótkie przenosiny. Działacze się zgodzili (w meczu zespołu 905 zdobył 13 punktów), jednak to pokazuje, jak bardzo Kanadyjczyk z wielkiego talentu przeistoczył się w mało ważnego zawodnika. A mówimy o koszykarzu wybranym w drafcie w 2013 roku. Minęły dwa lata i trafia do D-League, ze średnimi w karierze 4,5 pkt i 3,3 zb. na mecz.

Bennett został wybrany w drafcie przez Cleveland Cavaliers. Na uniwersytecie w Las Vegas był gwiazdą, zdobywał po 16 punktów i zbierał po 8 piłek w meczu. Dobrze rzucał za dwa i za trzy, jednak krótko przed draftem przeszedł operację barku. Został wybrany przez Cleveland Cavaliers, choć analitycy NBA byli sceptyczni, czy to rzeczywiście zawodnik na miarę numeru jeden w drafcie.

Wyrzucili menedżera

Działacze Cavaliers zaryzykowali i popełnili błąd. Bennett, o czym było przecież wiadomo, borykał się nie tylko z kontuzjami, ale cierpiał na jedną z odmian astmy. Efekt? Szybko się męczył, a kiedy dochodziła do tego kiepska etyka pracy i gorsze zaangażowanie, mieliśmy katastrofę.

O jego brakach w ataku wiedzieli także wszyscy. Miał także problemy z obroną, ustawieniem, grą zespołową, nadwagą, parkietową inteligencją przy decyzjach, kiedy rzucać, itd. Lista narzekań nie miała końca, jednak w Cleveland uznali, że się wyrobi, a kłopoty z oddychaniem nie będą mu przeszkadzać. Teraz wiemy, że dołączył do m.in. Michaela Olowokandiego (nr 1 draftu, 1998), Kwame Browna (nr 1, 2002), Darko Milicicia (nr 2, 2003), Adama Morrisona (nr 3, 2006) czy Grega Odena (nr 1, 2007), czyli największych niewypałów w drafcie NBA w ostatnich latach.

Dla kibiców czekających na eksplozję talentu Bennetta działacze w Cleveland mieli złe wiadomości - pozbyli się Kanadyjczyka po roku. Atmosfera w zespole, który miał walczyć o wysokie miejsca, nie była najlepsza, trener Mike Brown miał problemy z zawodnikami, więc nie miał cierpliwości do koszykarza, który zawodził na każdej linii. Nigdy nie dostał porządnej szansy, ale jak pokazały kolejne lata, nic by do nie dało.

Generalny menedżer Cavaliers, Chris Grant - czyli człowiek, który zdecydował on wyborze Bennetta - został zwolniony w lutym 2014 roku, po serii draftowych pomyłek i podpisywaniu wysokich umów z przeciętnymi zawodnikami.

Wrócił do domu

Bennett poszedł do Minnesoty (był składową wymiany, w wyniku której do Cavaliers trafił dobry skrzydłowy, Kevin Love). W słabym zespole Timberwolves musiał się odrodzić, tam miał dostać większą liczbę minut. Po roku również odszedł. Klub musiał kogoś się pozbyć, w drużynie było miejsce tylko dla piętnastu koszykarzy. Uznali, że najmniej cenny z całego grona jest Kanadyjczyk, szesnasty na liście płac.

W Minnesocie szykowano już miejsce dla Karl-Anthony'ego Townsa, Andrew Wigginsa czy Gorguia Dienga, którzy mają stanowić o sile zespołu. Kontrakt Bennetta wykupiono w sierpniu tego roku, nie licząc nawet na uzyskanie za niego kogokolwiek w wymianie. Tydzień później podpisał roczny kontrakt w Toronto za niecały milion dolarów.

- Został mocno skrytykowany za wysoki wybór w drafcie, na co przecież nie miał wpływu. Chyba za dużo położono na jego barkach - trener Doc Rivers z Los Angeles Clippers bronił Bennetta.

W Minnesocie miał przebłyski, kibice przypomnieli sobie o nim, ale to za mało. Dziennikarze podkreślali, że młodemu zawodnikowi (urodzony w 1993 roku) zrobiono krzywdę, kiedy ktoś mu wmówił, że może być gwiazdą. W Toronto, rodzinnym mieście, Bennett dostał chyba ostatnią szansę na poważną grę. Na razie skończyło się prośbą o występ w D-League.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×