Gryfia to niezwykle ciężki teren do zdobycia, a atmosfera w niej panująca jest gorąca. Nie inaczej było w środę, kiedy Energa Czarni Słupsk podejmowali MKS Dąbrowa Górnicza. Tym razem jednak twierdza padła, bo rywale pomimo braków kadrowych, rozegrali bardzo dobre zawody i sprawili sensację.
- Zagraliśmy w tym meczu na 110 procent tym bardziej, że jesteśmy bez kontuzjowanych dwóch zawodników. To pierwsza porażka Czarnych we własnej hali dlatego nie pozostaje nic innego, tylko się cieszyć - skomentował mecz Marcin Piechowicz, rozgrywający dąbrowskiego zespołu.
Skazani na pożarcie podopieczni Drażena Anzulovicia walczyli jak lwy i wyszarpali wygraną, mimo iż w ich składzie zabrakło kilku kluczowych zawodników.
Co prawda Jakub Dłoniak pauzuje już od dłuższego czasu, ale w Słupsku zabrakło również innego rzucającego - Mateusza Dziemby. Ten zamiast pojawić się w Gryfii ze swoją drużyną miał nieplanowaną wizytę w szpitalu z powodów alergicznych. W składzie dąbrowskiego MKS nie było również jeszcze Dominika Mavry.
Na parkiecie pojawił się natomiast Eric Williams, który od dłuższego czasu ma problemy z kolanem. Jego obecność okazała się jednym z kluczowych faktów, bowiem ten zdominował strefę podkoszową i zdołał zatrzymać Cheikha Mbodja, co miało ogromny wpływ na końcowy wynik meczu.
W Dąbrowie Górniczej maą nadzieję, że sytuacja kadrowa zespołu z początkiem 2016 roku zdecydowanie się odmieni. Mavra jest już w Polsce i działacze mają czas do 3 stycznia, żeby załatwić wszystkie kwestie formalne. Dziemba w czwartek opuszcza szpital, a sytuacja Dłoniaka z dnia na dzień się poprawia. Być może w niedzielnym starciu z Siarką Tarnobrzeg trener Anzulović będzie miał już zdecydowanie większy komfort w rotacji składem.