WP SportoweFakty: Spotkanie z Polfarmexem Kutno było dla pana 50. w karierze w roli pierwszego trenera. Wypada pogratulować, ale nie tylko małego jubileuszu, lecz również skuteczności - 37 zwycięstwo przy 13 porażkach to bardzo dobry wynik.
Igor Milicić: Dziękuję bardzo. Rzeczywiście, nie mam powodów do narzekania.
Lampka szampana dzisiaj z tej okazji?
- Kończymy stary rok, wchodzimy w nowy, zatem nie tylko z tej okazji. Wczoraj zwieńczyliśmy kilka ostatnich miesięcy zwycięstwem i uważam, że mamy powody sądzić, że to dobry prognostyk na przyszłość.
Zwycięstwo w Kutnie nie przyszło łatwo, przeciwnie, zostało wywalczone w bólach. To taki trochę symbol, że to co dobre rzeczywiście do nas przychodzi, ale wcześniej trzeba pokonać przeszkody.
- Nic nie przychodzi nigdy łatwo. Ten rok był trudny i dla mnie, i dla niektórych moich zawodników, ale rzeczywiście zakończyliśmy go bardzo udanie. Pracujemy mocno i cały czas stawiamy kolejne kroki, aby zrealizować nasze cele na ten sezon, choć wiemy też, że dużo pracy przed nami. Ja osobiście cieszę się z tego, że inni dzisiaj patrzą na nas inaczej, niż przed sezonem i też doceniają nas coraz bardziej.
Co to znaczy?
- To znaczy, że gdy budowaliśmy ten zespół, wielu patrzyło sceptycznie. A dzisiaj każdy patrzy na grę Roberta Skibniewskiego i Kamila Łączyńskiego i widzi parę playmakerów, którzy wspólnie prowadzą zespół do kolejnych zwycięstw. Patrzą kibice na grę Bartka Diduszki i widzą rzeczy, których nie pokazuje statystyka. Podobnie jest z wielką pracą Piotrka Stelmacha, Fiedji Dmitriewa czy naszych środkowych. To budujące.
Zatem na nowy rok z pewnością życzy pan sobie kontynuować tę pracę i tę dobrą serię...
- Oczywiście. Dzisiaj rano spotkaliśmy się całym zespołem w Hali Mistrzów i złożyliśmy sobie życzenia. Powiedziałem moim koszykarzom, że przede wszystkim życzę wszystkim szczęścia, bo jak jest szczęście to i jest zdrowie. Na Titanicu byli ludzie zdrowi, ale szczęścia im zabrakło...
Szczęście, ale też dużo wysiłku i - przede wszystkim - świetna obrona. To wszystko złożyło się na zwycięstwo w Kutnie.
- Bardzo, bardzo cieszę się z tego, jak zagraliśmy wczoraj w obronie. Cieszę się z takiego obrotu sprawy, bo widać, że nasza praca na treningach przynosi efekty. W ataku mieliśmy wczoraj wiele otwartych pozycji, po prostu nie wpadało. Czasem tak jest. Ale umieliśmy przeciwstawić się świetną defensywą.
Zwłaszcza strefa mocno rozbijała Polfarmex...
- Stosowaliśmy różne ustawienia w defensywie, graliśmy bardzo zmienną obroną, w tym także strefą.
Jakby pan porównał mecz w Kutnie ze spotkaniem w Szczecinie? W obu przypadkach Anwil stracił tylko 54 punkty.
- Myślę, że wczorajszy mecz był ogółem, w całym sezonie, naszym najlepszym w defensywie. Dwie ważne kwestie: mieliśmy aż 16 strat, a rywale zebrali nam aż 19 piłek w ataku. W innych warunkach, gdybyśmy nie umieli zneutralizować tego skuteczną obroną, powinniśmy przegrać ten mecz wysoko i stracić około 90 punktów. Ale tak się nie stało i myślę, że wszyscy wiedzą dlaczego.
Anwil wygrał, choć znowu zabrakło Champa Oguchiego, drugiego najważniejszego zawodnika ofensywy zespołu.
- Nie mamy ani pierwszego, ani drugiego, ani trzeciego najważniejszego zawodnika. Mamy zespół. I w Kutnie to zespół odniósł dziesiąte zwycięstwo w sezonie. Owszem, nie zagraliśmy świetnie w ataku, dużo rzutów nie wpadło do kosza, ale czasami właśnie tak się mecz układa. I trzeba umieć znaleźć rozwiązanie w takiej sytuacji.
Brał pan kiedykolwiek udział - jako zawodnik lub jako trener - w meczu, w którym do przerwy był wynik 19:18 dla jednej ze strony?
- Nie przypominam sobie... No chyba, że w jakichś zamierzchłych czasach w kadetach, gdy kwarty trwały tylko kilka minut (śmiech).