Choć koszykarze PGE Turowa Zgorzelec ponieśli w meczu ze Stelmet BC Zielona Góra swoją ósmą porażkę w sezonie, to z parkietu mogli schodzić z podniesionymi głowami. Przed pierwszym gwizdkiem wszystkie atuty były bowiem po stronie zielonogórzan: wyższy budżet, ograni zawodnicy z euroligowymi aspiracjami, a przy linii bocznej zdecydowanie bardziej doświadczony od Piotra Ignatowicza trener Saso Filipovski.
Tymczasem aktualni wicemistrzowie Polski na tle silnego Stelmetu wypadli solidnie i byli bliscy sprawienia niespodzianki. Jeszcze na 3 minuty przed końcem meczu gospodarze prowadzili po trafieniu Mateusza Kostrzewskiego z dystansu 86:81. Od tego momentu goście z Winnego Grodu zanotowali jednak serię ośmiu punktów z rzędu, a na linii rzutów osobistych zimną krew zachowywali Łukasz Koszarek i Vlad-Sorin Moldoveanu.
- Było to z pewnością ciekawe widowisko dla kibiców. Szkoda, że ponownie nie z happy endem dla nas. To kolejny mecz w którym przegrywamy minimalną różnicą punktów. Chciałbym jednak pogratulować moim zawodnikom tego, że pokazali kawał dobrej koszykówki - mówił po zakończeniu spotkania trener PGE Turowa Piotr Ignatowicz.
W decydujących momentach meczu graczom z przygranicznego miasta zabrakło zimnej krwi i doświadczenia. Najpierw na 2,5 minuty do końca istotną stratę popełnił Jovan Novak. Później czarno-zieloni zbyt długo zwlekali z popełnieniem przewinienia w obronie, co w końcu uczynił mocno zirytowany tą sytuacją Filip Dylewicz, a gdy po celnych rzutach osobistych Vlada Moldoveanu była jeszcze szansa na wyrównanie, to przy próbie oddania rzuty z dystansu, Jakub Karolak znalazł się częścią stopy poza boiskiem.
- Stelmet był na pewno do ugryzienia. Za wcześnie przestaliśmy grać jednak w ataku. W momencie, gdy mieliśmy pięć punktów przewagi na 2,5 minuty przed końcem meczu, to nie zrozumieliśmy się z Jovanem Novakiem na ławce rezerwowych. Serb zatrzymał później cały atak, a nie o to tak naprawdę chodziło. Stelmet to zbyt dobra drużyna, aby w takim momencie próbować już tylko bronić swojego prowadzenia. Szkoda, że nie zagraliśmy agresywnie do końca, bo właściwie można powiedzieć, że zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Niestety uciekło nam ono sprzed nosa - kontynuował szkoleniowiec PGE Turowa
Czarno-zieloni walczyli z aktualnymi mistrzami Polski tak naprawdę w 8-osobowym zestawieniu. Na parkiet nie wybiegł ani 19-letni Michał Marek, ani 22-letni Piotr Niedźwiedzki, a z powodu kontuzji wyłączony z gry był ponadto Cameron Tatum. Co ciekawe pomimo braku klasycznego centra gospodarze dość pewnie wygrali ze Stelmetem rywalizację o zbiórki (38:30). W całym meczu zgorzelczanie rozdali też więcej asyst (14:10).
- Oczywiście mogliśmy zaprezentować się lepiej w obronie, ale pamiętajmy, że nadal gramy bez podkoszowego, a w dodatku przedwczoraj kontuzji nabawił się Cameron Tatum. W związku z tym mieliśmy przed tym meczem sporo obaw i problemów. Cieszę się, że postawiliśmy się mistrzowi Polski, euroligowej drużynie, ale żałuje, że nie postawiliśmy tej kropki nad ”i” - dodawał trener Piotr Ignatowicz.