Pierwsze minuty środowego spotkania były bardzo udane dla podopiecznych Zbigniewa Pyszniaka. Goście z Tarnobrzega dyktowali warunki, obejmując w pewnym momencie nawet 11-punktowe prowadzenie. Wydawało się, że Siarka w końcu odnalazła swój rytm i z Sopotu wywiezie upragnione zwycięstwo.
- Mieliśmy 11-12 punktów przewagi i niektórzy zawodnicy zamiast grać normalnie, to chcieli na gazetę wskoczyć. Taka jest prawda. Podaliśmy Treflowi rękę, który zaczął nas gonić - przyznaje Pyszniak.
Sopocianie jeszcze w pierwszej połowie zdołali odrobić większość strat. Na przerwę schodzili tylko z trzypunktowym deficytem. - Uważam, że problemy zaczęły się jeszcze w momencie kiedy prowadziliśmy - dodaje.
O drugiej połowie tarnobrzeżanie będą chcieli jak najszybciej zapomnieć. 17 zdobytych punktów nikomu chluby nie przynosi. Co stało się z drużyną Pyszniaka?
- Po przerwie jednak kompletnie się pogubiliśmy. Zdobyliśmy zaledwie 17 punktów. To jest niezrozumiałe, co stało się z naszą drużyną - komentuje.
Tarnobrzeżanie byli bezradni w walce na tablicach. Sam Ater Majok miał 11 zbiórek. Łącznie gospodarze zebrali aż o 17 piłek więcej od gości.
- Wyraźnie przegraliśmy deskę. Zawiedli nasi liderzy - Robins i Bell, którzy mieli słaby dzień rzutowy. Nie było komu punktów zdobywać - zaznacza Zbigniew Pyszniak.
- Trudno jest wygrać mecz kiedy rzuca się 17 punktów w drugiej połowie. To jest praktycznie niemożliwe. Zabrakło skuteczności. Przestaliśmy również bronić. Trefl zaczął trafiać i dlatego przegraliśmy - przyznaje z kolei Jakub Patoka, który zdobył siedem punktów.
Tarnobrzeżanie już w sobotę mogą zrehabilitować się za tę wpadkę. Rywalem Siarki będzie Śląsk Wrocław. - Trzeba zapomnieć o tym meczu i przygotować się do kolejnego spotkania - zaznacza Patoka.