1. Golden State Warriors pozostali faworytem nr 1 do tytułu
Bardzo rzadko w zimowych okienkach transferowych zdarzają się wymiany, które potrafią zamieszać w gronie faworytów do tytułu - takie jak choćby sprowadzenie przez Detroit Pistons w 2004 roku Rasheeda Wallace'a, czy cztery lata później pozyskanie Pau Gasola przez Los Angeles Lakers. W tym roku raz jeszcze zabrakło ruchów, które wstrząsnęłyby czołówką NBA.
Golden State Warriors (48-4) wciąż są poziom wyżej nad resztą kandydatów do tytułu. Ani San Antonio Spurs (45-9), ani Cleveland Cavaliers (39-14) i Oklahoma City Thunder (40-14) nie dokonali ruchu, który postawiłby ich w tym samym szeregu. W tym momencie praktycznie tylko kontuzje mogą pozbawić Warriors zdobycia drugiego mistrzostwa z rzędu.
Kontuzja łydki Kawhi'a Leonarda osłabia Spurs na starcie drugiej części rozgrywek i być może przesądziła już o losach tego kto zajmie 1 miejsce w Konferencji Zachodniej na koniec sezonu regularnego. Najbardziej interesującą historią pozostaje więc to czy Warriors uda się pobić rekord Chicago Bulls (72-10 w sezonie 1995/96).
Warto patrzeć na to jak Warriors prezentowali się będą po Weekendzie Gwiazd, bo przed nimi trudniejsza część terminarza. Zaczynając od piątku, Warriors rozegrają 6 meczów wyjazdowych w ciągu 9 dni. 5 z 6 rywali to zespoły, które awansowałyby do play-off, gdyby sezon skończył się dzisiaj (Portland, LA Clippers, Atlanta, Miami, Oklahoma City).
2. Nikt nie chciał popełnić błędu New York Knicks
Klubu nie zmienili ani Dwight Howard (Houston), ani Al Horford (Atlanta), Ryan Anderson (New Orleans), Pau Gasol (Chicago), Mike Conley (Memphis) i Hassan Whiteside (Miami). Kontrakty wszystkich kończą się po tym sezonie i drużyny zastanawiające się nad ich pozyskaniem, nie chciały oddawać w zamian graczy i wyborów w drafcie.
W lutym 2011 roku New York Knicks oddali mnóstwo, by pozyskać Carmelo Anthony'ego, na pół roku przed tym zanim skończył mu się kontrakt. Knicks mogli zaczekać te pół roku, aż Anthony stanie się niezastrzeżonym wolnym agentem i nie tracić w zamian ani Danilo Gallinariego, Wilsona Chandlera i wyborów w drafcie.
Wśród wyżej wymienionych nie ma oczywiście kogoś pokroju Anthony'ego z 2011 roku - co po latach w pewnym sensie usprawiedliwia Knicks (obawiali się, że Anthony wybierze grę w Brooklyn Nets) - ale takie kluby jak Boston Celtics, czy Toronto Raptors wolały zaczekać do lipca, niż pozbywać się graczy i wyborów w drafcie na pozyskanie Horforda (Celtics) czy Andersona (Raptors). Przy czym ci ostatni będą musieli się nieźle nagimnastykować, aby w lipcu stworzyć miejsce w "salary-cap" (pozbyć się np jednego z trójki DeMarre Carroll, Terrence Ross, Jonas Valanciunas).
Z drugiej strony drużyny, których przyszłość stoi pod znakiem zapytania - takie jak Atlanta Hawks (Horford) i Memphis Grizzlies (Conley) - nie zdecydowały się na pozbycie jednego z trzech swoich najlepszych graczy. Nawet jeśli istnieje coraz większe ryzyko, że stracą ich w lipcu, nie pozyskując nic w zamian, poza miejscem w "salary-cap".
[nextpage]
3. Dlaczego tak mało wymian?
Minęły już czasy, kiedy dużą wartość w NBA miał kończący się kontrakt. Dlaczego tak jest? Nowa umowa CBA podpisana w 2011 roku skróciła maksymalną długość umów z 5-letnich do 4-letnich. Na rynku jest więc mniej złych kontraktów niż kiedyś. Mniej umów, z których drużyny chciałyby "zejść", pozyskując w zamian umowy kończące się już po sezonie.
Drugim powodem jest ogromny skok "salary-cap", do którego dojdzie w lipcu. Sprawia on, że ok. 70-80% drużyn miało będzie możliwość zaoferowania maksymalnego kontraktu. Już dziś widać, że umowy o wartości 11-16 mln dolarów rocznie, mogą okazać się w kolejnych sezonach świetną wartością dla klubów. Dla przykładu, 28-letni Ryan Anderson - jednowymiarowy gracz - może w lipcu spokojnie otrzymać kontrakt o wartości 20-22 mln dolarów rocznie. Dwa lata temu otrzymałby umowę, dającą mu 9-10 mln dolarów mniej.
Rozbudowa w ostatnich latach pionów analityki i skautingu sprawiła też, że drużyny bardziej niechętnie wymieniają wybory w drafcie. Każdy chce znaleźć swojego "Nikolę Jokica", tak jak zrobili to Rafał Juć i Denver Nuggets.
4. Wizards zaryzykowali swoją przyszłość
Pozyskany przez Washington Wizards (24-28) Markieff Morris - obok sprowadzonego przez Detroit Pistons Tobiasa Harrisa - jest najlepszym graczem wymienionym w ostatnim tygodniu. Ale ciągną się za nim problemy tuż i daleko pozaboiskowe. 26-letni Morris to gorąca głowa. Dopiero co przed kilkoma tygodniami zaatakował na ławce rezerwowych kolegę z drużyny, a przed sezonem - zły na Phoenix Suns, że przehandlowali jego brata Marcusa - domagał się wymiany. Morrisowi grozi też kara więzienia, a co najmniej zawieszenia na kilka lub nawet kilkanaście spotkań za pobicie 36-letniego Erika Hooda.
Ten sezon był dotychczas dla Morrisa kompletnie nieudany. Trafiał zdecydowanie najgorsze w karierze 40 proc. rzutów, a kilka spotkań przesiedział na końcu ławki, skłócony z już byłym trenerem Suns Jeffem Hornackiem. To jednak utalentowany strzelec w grze tyłem do kosza i zadziorny obrońca. Jeżeli Wizards uda się go w odpowiedni sposób zmotywować, to powinien pomóc im w doszlusowaniu do pierwszej ósemki Wschodu.
Sprowadzając Morrisa, Wizards balansują jednak na krawędzi "salary-cap". Na dzień dzisiejszy mają 63,1 mln dolarów na sezon 2016/17 w zarobkach dla 6 graczy - Morris, John Wall, Marcin Gortat, Otto Porter, Bradley Beal i Kelly Oubre. Jeżeli "salary-cap" wyniesie 93 mln dolarów - zostanie im blisko 30 mln dolarów na zaoferowanie maksymalnego kontraktu Kevinowi Durantowi (30 proc. z poziomu "salary-cap", czyli 27,9 mln dol.). Jeśli jednak "salary-cap" wynosić będzie prognozowane wcześniej 89 mln dolarów - Wizards zabraknie kilkuset tysięcy.
W tym momencie wciąż najbardziej prawdopodobną wydaje się sytuacja, w której Durant w lipcu podpisze z Oklahomą City Thunder jednoroczny kontrakt. Dopiero w 2017 roku, po rozegraniu 10 sezonów w NBA, będzie mógł podpisać kontrakt, dający mu w pierwszym roku 35 proc. poziomu "salary-cap". Finansowo więc opłaca mu się zaczekać do przyszłego roku z podpisywaniem umowy. Wtedy też wolnym agentem może zostać Russell Westbrook i obaj będą mogli podjąć decyzję co dalej.
[nextpage]
5. Clippers drepczą w miejscu
Paul Pierce, Josh Smith i Lance Stephenson - sprowadzenie latem tej trójki miało wzmocnić ławkę Los Angeles Clippers (36-18) i uczynić z nich realnego kandydata do tytułu (nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że Warriors wejdą o poziom wyżej). Dziś tych dwóch ostatnich nie ma już w składzie, a Clippers w czwartek stracili wybór w I rundzie draftu, aby zamienić Stephensona na Jeffa Greena.
Green, pod nieobecność kontuzjowanego Blake'a Griffina, może pomóc Clippers, zaczynając mecze w piątce zamiast Luca Richarda Mbah a Moute. Ale ten ruch nie zmienia zbyt dużo i to nie jest przypadek, że Green w ciągu pięciu ostatnich lat aż trzykrotnie był wymieniany w trakcie okienek transferowych.
Podobnie jest w Thunder, którzy sprowadzili trafiającego 37 proc. trójek Randy'ego Foye'a - ale także jednego z najgorzej broniących obwodowych w NBA - i tak jak Clippers wciąż nie udaje im się znaleźć zawodnika w typie Danny'ego Greena z San Antonio Spurs ("3-and-D"). Obie drużyny - Thunder i Clippers - może w ciągu roku-dwóch czekać przebudowa, jeżeli okaże się, że talent i zarobki najlepszych graczy, nie pozwalają im skompletować składu, mogącego pokonać Warriors.
6. Czy to koniec Grizzlies?
Kontuzja stopy Marca Gasola może sprawić, że współczesny Sabonis nigdy już nie będzie zawodnikiem, jakim był przez pięć ostatnich sezonów. Grizzlies mogą też w lipcu stracić Conleya, który wydaje się przychylnie patrzeć w kierunku New York Knicks. Zach Randolph i Tony Allen nie będą już młodsi, a w tym tygodniu Memphis Grizzlies (31-22) oddali Jeffa Greena i Courtney'a Lee za pięć wyborów w drafcie i Lance'a Stephensona, który od czasu opuszczenia Indiany nie może sobie znaleźć roli w NBA.
7. Stan Van Gundy odświeżył Pistons aż miło
Reggie Jackson, Andre Drummond, Kentavious Caldwell-Pope, Stanley Johnson Jr, sprowadzony z Orlando Tobias Harris i pozyskany z Detroit Donatas Motiejunas - żaden z nich nie ma więcej niż 26 lat i wszystko wskazuje na to, że prezydent i trener Detroit Pistons Stan Van Gundy znalazł trzon drużyny na przyszłość.
To niesamowita przebudowa, patrząc na to, że jeszcze w sezonie 2013/14 liderami w liczbie rozegranych minut w Pistons byli Josh Smith (obecnie rezerwowy w Houston), Brandon Jennings (nowy rezerwowy w Orlando), Greg Monroe (rezerwowy w Bucks), Kyle Singler (rezerwowy w Thunder), Rodney Stuckey (rezerwowy w Pacers) i Drummond. Jeszcze przed dwoma laty trudno było patrzeć na grę Pistons. Półtora roku później trudno znaleźć bardziej ekscytujący młody skład w Konferencji Wschodniej.
Zobacz wideo: Czerkawski: Jest dobry czas na hokej
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP