Marcin Stefański, co zdarza się niezwykle rzadko, był najlepszym strzelcem Trefla Sopot w sobotnim spotkaniu z Energą Czarnymi Słupsk. Polski podkoszowy zdobył 12 punktów, trafiając pięć z ośmiu rzutów z gry. Do swojego dorobku dołożył także osiem zbiórek, co złożyło się na eval na poziomie 14.
33-latek był zresztą jedynym graczem Trefla Sopot, który przekroczył granicę 10 oczek w tym spotkaniu. - Muszę przyznać, że w tym momencie czuję się naprawdę bardzo dobrze. Nic mi nie dolega, co ma wpływ na moją dyspozycję. Pod względem ataku był to mój najlepszy mecz w sezonie, ale szkoda, że znów z parkietu schodziliśmy pokonani - mówi niepocieszony kapitan Trefla Sopot.
Podopieczni Zorana Marticia w sobotę doznali już osiemnastej porażki w tym sezonie. Gospodarze walczyli z całych sił, ale mimo wszystko wyraźnie przegrali 49:61. Sopocianom po raz kolejny zabrakło talentu i umiejętności.
- Walczyliśmy, daliśmy z siebie wszystko. Żałuję dwóch ostatnich akcji w meczu, bo ten wynik mógł być nieco mniejszy. Uważam, że ten mecz mógł się podobać kibicom. Było w nim dużo zażartej walki. Nie mamy czego się wstydzić - dodaje Stefański.
- Prawdą jest, że mamy nieco mniejszy potencjał, ale nadrabiamy to walką, determinacją i zaangażowaniem. Słupszczanie są jednak jeszcze bardziej atletyczną drużyną, z którą trudno rywalizować. Zbyt wyraźnie przegraliśmy walkę na zbiórce - przyznaje doświadczony podkoszowy.
W trzeciej kwarcie goście odjechali sopocianom na 18 punktów przewagi, ale podopieczni słoweńskiego szkoleniowca ambitnie walczyli do samego końca.
- Mobilizowaliśmy się nawzajem, chcieliśmy walczyć do samego końca, co nam się udało. Sporo kibiców przyszło na mecz i chcieliśmy im zafundować emocje do ostatniej minuty - tłumaczy Stefański, który w tym sezonie przeciętnie zdobywa 4,6 punktu na mecz.