Maciej Kwiatkowski: Sędziowie NBA pod obserwacją (komentarz)

AFP / Zły Gregg Popovich to niebezpieczny Gregg Popovich. Przed Thunder ciężki mecz nr 3
AFP / Zły Gregg Popovich to niebezpieczny Gregg Popovich. Przed Thunder ciężki mecz nr 3

Z 16 drużyn NBA, które rozpoczęły play-offy, zostało już tylko 8, w tym faworyt (Warriors) i trzej główni pretendenci (Spurs, Cavs, Thunder). Największą historią ostatnich dni były jednak nie same mecze, ale wytykanie błędów i pukanie się w pierś.

W tym artykule dowiesz się o:

Nie jestem pewien czy mogę zwalić to tylko na kłopoty z pamięcią, ale wracając się wstecz zwykle najlepiej przypominam sobie, które rywalizacje miały miejsce w I rundzie play-offów i oczywiście w Finałach NBA. Gorzej jest, gdy po latach mam odgadnąć czy np Indiana Pacers i Miami Heat w 2013 roku grali ze sobą w półfinale czy w finale Konferencji Wschodniej.

Największe zainteresowanie towarzyszy zwykle początkowi i zakończeniu play-offów. Mam wrażenie, że spada po pierwszej rundzie i półfinały konferencji potrafią czasem zakraść się zupełnie znienacka. Zresztą często rozpoczynają się, podobnie jak i w tym roku, kiedy nierozegrane zostały jeszcze decydujące mecze nr 7 pierwszej rundy. Przez to często brakuje im początkowego napięcia związanego z wyczekiwaniem.

W tym roku wziąłem to pod uwagę, pamiętając o zwykłym zmęczeniu materiału, czyli o swojej kondycji psychofizycznej. I też o zmęczeniu samym materiałem, bo sezon regularny NBA przynosi ponad 1200 spotkań i ustaliliśmy już, że 25 proc. sezonu jest praktycznie niepotrzebna.

ZOBACZ WIDEO Irena Szewińska została odznaczona Orderem Orła Białego (źródło TVp)

{"id":"","title":""}

Żadna inna liga, którą w Polsce interesuje się więcej niż trzech ludzi, nie gra tak dużej liczby meczów w ciągu swojego sezonu. Pomny doświadczeń sprzed lat, zapisałem sobie więc w styczniu w windowsowym notatniku dużymi literami "Druga runda playoffów" i zaadaptowałem to minimalizując do zera liczbę znaków napisanych przez ostatni tydzień w tej rubryce.
 
Dlatego po tygodniowej przerwie komentowania play-offów, w moim przypadku wcale nie tak bardzo związanej z majówką - dziennikarze/blogerzy zajmujący się NBA nie mają majówki - postanowiłem zaatakować półfinały i finały konferencji, tak jakby była to pierwsza runda.

Jeżeli rozumiesz coś z tego co napisałem wyżej - dobrze. Jeżeli nic - mała rekompensata za stratę czasu. Jeżeli jesteś moim szefem - koniec laby, zaczynamy ostatnie sześć tygodni sezonu.

Na szczęście trzy pierwsze dni półfinałów konferencji zadbały o to, aby skupić na nich swoje zainteresowanie. To nie jest ten rok, w którym powyższy wstęp byłby adekwatny.

Półfinały rozczarowań?

Nici z potencjalnie najlepiej obsadzonych półfinałów konferencji w najnowszej historii NBA. Można powiedzieć, że "jak zwykle", bo zawsze ktoś nie awansuje, zawsze ktoś dozna kontuzji. Zawsze coś...

San Antonio Spurs i Oklahoma City Thunder weszli do nich z łącznie tylko jedną porażką w pierwszej rundzie, ale już kontuzje Chris Paula i Blake'a Griffina sprawiły, że nie ma w nich Los Angeles Clippers. Z kolei kontuzja Stephena Curry'ego zrobiła z niego kibica w dwóch pierwszych meczach Golden State Warriors i Portland Trail Blazers. Straciliśmy więc najgorętszą rywalizację w NBA, czyli pojedynki Clippers i Warriors.

Curry może już wrócić do gry na sobotni mecz nr 3. Z kolei w tym momencie nie jest pewne czy Paul, Griffin i DeAndre Jordan wrócą wszyscy razem w jednej drużynie na kolejny sezon. Typuję, że tak, ale prawdopodobnie wcześniej czekają nas czerwiec i lipiec spędzone w aurze plotek o tym gdzie może zostać przehandlowany Paul (Cleveland?), a gdzie Griffin (Nowy Jork? Boston?).

(Nie)chciana historia nr 1

Kiedy przed dwoma laty NBA zaczęła dzień po meczu publikować raporty analizujące decyzje sędziowskie w dwóch ostatnich minutach spotkań, przyjęto to z zadowoleniem. W tym momencie te raporty potrafią czasem wyglądać jak karykatury sędziów namalowane kredkami ligowych władz. Brakuje jeszcze tylko ironicznego emotikonu na końcu i "witam serdecznie" we wstępie.

Mecz nr 2 półfinału Spurs i Thunder nie zostanie zapamiętany jako bardzo dobra odpowiedź Kevina Duranta i Russella Westbrooka na blamaż w meczu nr 1 (92:134). Zapamiętamy go tylko przez to co wydarzyło się w ostatnich 14 sekundach.

We wtorek NBA przyznała, że w ciągu ostatnich 13,5 sekund tej frenetycznej końcówki arbiter Ken Mauer i jego dwaj koledzy popełnili aż 5 błędów. Sędziowie nie zauważyli, że Manu Ginobili nadepnął na linię przy wznawianiu piłki z autu przez Diona Waitersa. Nie zauważyli, że Waiters, próbując wznowić piłkę do gry, odepchnął Ginobiliego przedramieniem. Nie spostrzegli, że w tym samym czasie Kawhi Leonard złapał Russella Westbrooka za koszulkę (jestem w szoku, że Leonard uciekał się do takich trików), że Patrick Mills przytrzymał Stevena Adamsa, a Serge Ibaka pod koszem chwycił dzianinę LaMarcusa Aldridge'a. Do tego w całych tych ostatnich, legendarnych już 14 sekundach Adams został jeszcze złapany na rękę przez jednego kibica Spurs, po tym jak - w końcu można napisać coś o samej koszykówce - fantastycznie dobiegł do rzucającego z prawego rogu Millsa i sprawił, że ten nie trafił rzutu, który mógł przynieść Spurs niesamowite zwycięstwo.

Już na początku play-offów odezwały się głosy podważające ideę publikowania tych raportów. Były trener, a obecnie komentator ESPN Jeff Van Gundy przyznał, że NBA strzela sobie nimi w stopę. Wiceprezydent Związku Graczy LeBron James dodał, że go nie interesują, bo dotyczą tylko 2 ostatnich minut, a nie wszystkich 48 minut spotkań, gdy przecież "mają miejsce zagrania w takim samym stopniu decydujące o wyniku".

Napotkałem też na kilka krytycznych komentarzy w sieci i dziś rano miałem nawet pomysł, aby na podstawie raportów z całego sezonu przeprowadzić symulację tego jak wyglądałaby tabela na koniec, gdyby uwzględnić błędy sędziów (pisałem już, że wtedy najprawdopodobniej Jazz awansowaliby do play-offów kosztem Rockets). To samo można by zrobić osobno dla I rundy playoffów i zobaczyć jak rozstrzygnęłyby się serie w alternatywnym świecie bezbłędnych decyzji. Gdzie jest ten bezbłędny świat, do którego lgniemy w każdym oddechu naszego beznadziejnego życia?

To ostatnie zdanie to klucz. Sędziowie nie są bezbłędni, a coraz lepszy, wraz z kolejnymi dekadami, atletyzm zawodników, grających wciąż na boisku o tych samych wymiarach co 60 lat temu, sprawia, że pewne rzeczy są niemożliwe do wychwycenia. Prawdopodobnie choć raz zdarzyło ci się analizować akcje i po obejrzeniu trzech-czterech powtórek z różnych kątów, nadal nie byłeś pewien decyzji. Sędziowie potrzebują ułamka sekundy. Nie wszystko skonsultować mogą z systemem powtórek. Zresztą, nikt nie chce meczów trwających po 6 godzin.

Czy chce?

Z drugiej strony, po to dodano trzeciego arbitra i po to stworzono system powtórek, aby ograniczyć ryzyko ludzkiego błędu. Piętnowanie tych błędów w raportach z kolei zapobiega podejrzeniom o to, że NBA miałaby bezpośrednio wtykać nos w to kto ma wygrać dany mecz (sprawa Tim Donaghy'ego i pamiętnego, ustawionego meczu nr 6 Lakers-Kings w 2002 roku).

Van Gundy ma jednak rację, twierdząc, że taka transparentność NBA uderza w samą ligę, uwypukla błędy i pokazuje, że ludziom regulującym rozgrywki na parkiecie dużo brakuje do bycia sędziami bez rysy. Jego brat Stan w styczniu przyznał, że najchętniej w ogóle pozbyłby się powtórek, bo nigdy nie osiągniemy poziomu doskonałości (do którego jak wiadomo dążymy w każdej sekundzie naszego wzniosłego życia). Z drugiej strony właśnie na tę otwartość przystał sam związek arbitrów, gdy w 2015 roku ratyfikował nowy, siedmioletni kontrakt z ligą.

Jestem jak najbardziej "za" pojawianiem się tych raportów, nie tylko dlatego, że NBA mówi w nich "nie mamy nic do ukrycia" (no ...chyba, że poza pierwszymi 46 minutami). Także dlatego, że w 24-godzinnym cyklu newsów, przedłużają one dyskusje o meczach o kolejnych kilka godzin. Pal licho, że nie rozmawiamy o grze. Mało kto to robi. Łatwiej pokłócić się z kimś przez internet, niż na żywo. NBA chce byśmy się kłócili. Musisz pamiętać, że w dobie social media NBA zależy na tym, aby mówiono o niej jak najwięcej. W tym wypadku rachunek zysków i strat działa mam wrażenie na rzecz tych pierwszych.

Stan tych zupełnie nierozczarowujących półfinałów konferencji

Cleveland Cavaliers vs. Atlanta Hawks (1-0). Przed rokiem typowałem 7 spotkań, gdy Cavs i Hawks zmierzyli się w (sekunda...) finałach Konferencji LeBrona Jamesa. Skończyło się na szybkim 4-0. W tym roku typuję 4-0 dla Cavaliers i pierwszy mecz tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że dobry dzień Hawks to za mało nawet na przeciętny dzień faworytów Wschodu. Sensacją było aż 15 zbiórek ofensywnych Hawks (przegrywali zbiórki średnio minus-11 w siedmiu poprzednich meczach, wszystkich przegranych), a interesująca była decyzja trenera Hawks Mike'a Budenholzera o tym, aby to chudy Kent Bazemore krył w czwartej kwarcie dużego Kevina Love (Paul Millsap krył Jamesa). To na chwilę zdezorientowało Cavs i ciekawe czy w dzisiejszym meczu nr 2 (początek o godz. 2) zobaczymy tę zmianę w kryciu już od początku spotkania. Ciekawe też czy Kyrie Irving - najlepszy strzelec play-offów z zawodników, którzy pozostali w grze (26,2 pkt) - dalej grał będzie także jak jeden z trzech-czterech najlepszych graczy tych play-offów. Cavaliers stają się nagle dużo lepszą drużyną, gdy Irving zamiast grać "cały czas" jeden na jednego, podaje piłkę (średnio 51,0 podań na mecz w sezonie regularnym i średnio 58,1 w play-offach).

Toronto Raptors vs. Miami Heat (0-1). Raptors przegrali piąty z rzędu mecz nr 1 grany u siebie. Mój typ 4-2 dla Raptors wymagał więc będzie aż 4 zwycięstw Toronto w 5 kolejnych meczach. To może być ciężkie do zrobienia, choć trener Raptors Dwane Casey zaskoczył (mnie) szybką i dobrą decyzją o obniżeniu składu już w meczu nr 1 (Norman Powell zastąpił w piątce Patricka Pattersona), a urazy kolan Hassana Whiteside'a i przede wszystkim odwiecznie kontuzjowanego o tej porze roku Dwyane'a Wade'a, mogą przerodzić się z biegiem tej serii w poważny problem Miami. Generalnie, i jak zwykle, już namawiam do paniki.

Powyższy rzut na dogrywkę Kyle'a Lowry'ego przebiłby rzut na zwycięstwo Curry'ego w sezonie regularnym z Oklahomą City Thunder, gdyby nie to, że Raptors przegrali mecz nr 1 96:102, a Lowry trafia w tych play-offach fatalne 30,6 proc. rzutów i po meczu spędził jeszcze dwie godziny w hali.

Golden State Warriors vs. Portland Trail Blazers (2-0). Warriors wygrali w tych play-offach 6 z 7 spotkań, mimo tego, że Curry dał im zaledwie 39 minut i to w połowie nie najlepszej gry. Bez Curry'ego w grze, widzimy dlaczego zespół Warriors pobił rekord Chicago Bulls i wygrał 73 mecze. To zespół-maszyna. Pisałem już o tym kręgosłupie Warriors, który widać lepiej bez rzutów Curry'ego - to ruch graczy w ataku, możliwości zmian krycia w obronie i odpowiedzi na praktycznie każdy typ ataku pick-and-roll rywali. To nie oznacza jednak, że ta seria już się skończyła. Blazers przez blisko 38 minut meczu nr 2 spowolnili Warriors i we wczesnym ataku Damian Lillard i C.J. McCollum znajdowali luki jakich będą dalej szukać w tej serii. Powrót do Portland tylko pomoże też pozostałym - na czele z Masonem Plumlee'm - którzy w obliczu podwajania liderów Blazers, kompletnie zagotowali się w przegranej 12-34 czwartej kwarcie meczu nr 2. Typowałem 4-2 i podoba mi się ten typ, bez względu na to czy i kiedy wróci Złoty Chłopiec.

San Antonio Spurs vs. Oklahoma City Thunder (1-1). To już od pięciu lat moja ulubiona rywalizacja, ale regres w obronie Thunder sprawił, że to nie to samo co w latach 2012-2014. W dodatku - na niekorzyść Thunder - Spurs dodali do składu LaMarcusa Aldridge'a, który traktuje obronę Ibaki i Adamsa jak powietrze i jest póki co najlepszym graczem całej drugiej rundy (średnio 39,5 punktów, celnych 33 z 44 rzutów). Ten regres w obronie Thunder widzieliśmy w ich blamażu w meczu nr 1 - błędy w komunikacji w kryciu zasłon bez piłki, błędy w pomocy w akcjach pick-and-roll. Za to fakt, że Thunder powinni mieć 2 z 3 najlepszych graczy tej serii widzieliśmy w odpowiedzi Duranta i Westbrooka w meczu nr 2. Trener OKC Billy Donovan zaskoczył też dokonaniem prostego, ale dużego usprawnienia i 32 proc. Thunder oddanych zostało w pierwszych 9 sekundach akcji, czyli zanim ta znakomita obrona Spurs zdążyła się ustawić. Nie spodziewam się jednak po Donovanie kolejnych usprawnień i wciąż obstaję przy 4-2 dla Spurs.

W środową noc rozegrany zostanie tylko jeden mecz. Cavaliers i Hawks zaczną go w Cleveland kilka minut po godz. 2 czasu polskiego. Podobnie w czwartek zobaczymy też zaledwie jedno spotkanie (Raptors vs. Heat), zanim od piątku znów będziemy mieli po dwa mecze dziennie.

Źródło artykułu: