WP SportoweFakty: Po trzech latach gry w PGE Turowie Zgorzelec przeniósł się pan do Trefla Sopot. Dlaczego zdecydował się pan przyjąć propozycję klubu znad morza?
Jakub Karolak: Wypełniłem kontrakt w PGE Turowie Zgorzelec i doszedłem do wniosku, że czas na zmiany. Klub z Sopotu wyraził zainteresowanie moją osobą. Władze Trefla były bardzo konkretne. Mam nadzieję, że podjąłem słuszną decyzję. Liczę na dalszy rozwój.
Już pierwsze sparingi pokazują, że tak właśnie może być.
- To są tylko mecze kontrolne, dlatego nie ma sensu przywiązywać większej wagi do samych wyników. Czuję się naprawdę dobrze w drużynie, ale najważniejsza jest liga. Ona wszystko zweryfikuje.
Śmiało chyba można powiedzieć, że w PGE Turowie zrobił pan milowy krok w swojej karierze.
- Zrobiłem spory krok do przodu. To był bardzo pożyteczny czas. Trzy lata w Zgorzelcu będę wspominał bardzo miło.
Stopniowo rósł pan w ekipie ze Zgorzelca. Rola w drużynie, minuty na boisku. One z każdym kolejnym miesiącem były coraz większe.
- Zazwyczaj tak się dzieje w trzyletnim okresie gry dla jednego klubu. Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, iż w pierwszym sezonie gry w PGE Turowie dostałem aż tyle minut. Średnio grałem 11-12 minut. A ja byłem przecież zawodnikiem, który przyszedł z 1. ligi. W kolejnym sezonie te minuty również wzrosły.
ZOBACZ WIDEO: Woźniak: za wcześnie odcięło mi prąd (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Ten ostatni rok był już kompletnie inny.
- Był inny i nie należy go porównywać do dwóch poprzednich. Skład znacząco się zmienił i tych minut z automatu było trochę więcej.
Skupmy się na razie na pierwszych dwóch sezonach. Miał pan okazję pracować z Miodragiem Rajkoviciem. Jak wspomina pan tego trenera?
- Bardzo dobrze. Mogę się wypowiadać w samych superlatywach na jego temat. To był trener wymagający i bardzo... wybuchowy. Trzymał dyscyplinę. Wymagał od zawodników dużego poświęcenia. Zwracał uwagę na detale. Myślę, że praca z nim wiele mi dała. Nauczył mnie dyscypliny w młodym wieku i to jest duży kapitał na przyszłość.
Ta wybuchowość nie przeszkadzała?
- Musiałem się do niej przyzwyczaić. Nie miałem wcześniej okazji pracować z zagranicznym trenerem. To była nowość. Miodrag Rajković dużo wymagał, sporo krzyczał, ale nie robił tego bezpodstawnie. Jeśli popełniałem błędy, to dostawałem za to burę. Zasady były proste.
Rajković był znany wcześniej z pracy z młodzieżą. Odczuł to pan na swojej skórze?
- Pewnie. Uważam, że gdyby nie miał dobrego podejścia do młodzieży, to nie dostałbym tych dziesięciu minut w pierwszym i drugim sezonie. Wiedział, jak mnie wykorzystać. Z Rajkoviciem układ był prosty. Jeśli nie robiłeś błędów, to dostawałeś kolejne szanse. Jeśli jednak zrobiłeś coś źle, to potrafił usadzić zawodnika nawet po dwóch minutach przebywania na parkiecie. Dyscyplina ponad wszystko.
W PGE Turowie były wielkie gwiazdy - Prince, Taylor, Chyliński. Mimo wszystko to pan wychodził w pierwszej piątce. Dlaczego? Jak to trener Rajković tłumaczył?
- To był element zaskoczenia. Trener Rajković rzucał mnie na głęboką wodę, ale to było świadome działanie. Jeśli zapaliłem, to miał z tego pożytek. Poza tym doskonale wiedział, że na ławce są Chyliński, Wiśniewski, którzy mogą wejść i od razu wniosą jakość do gry zespołu.
Później pojawił się trener Ignatowicz, u którego grał pan duże minuty. Sezon zakończył pan ze średnią 8,4 punktu na mecz. Był pan typowym strzelcem. W takiej roli czuje się pan najlepiej?
- W Zgorzelcu byłem typowym strzelcem. Mało grałem z piłką, praktycznie nie kreowałem gry. W wakacje pracowałem nad tym, żeby nie opierać swojej gry tylko na rzucie. Chcę wdrożyć kilka nowych elementów do mojego repertuaru. Z roku na rok trzeba wprowadzać pewne zmiany, tak aby zaskakiwać rywali.
Rozmawiał Karol Wasiek