Mateusz Fatz: Wiedzieliśmy, że musimy wygrać za wszelką cenę

WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / na zdjęciu: Mateusz Fatz
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / na zdjęciu: Mateusz Fatz

Rozgrywając najlepszy mecz w sezonie, Mateusz Fatz był jednym z tych koszykarzy, którzy zapewnili Astorii Bydgoszcz drugie zwycięstwo w rozgrywkach I ligi. Podopieczni Konrada Kaźmierczyka wygrali z Pogonią Prudnik 97:86.

Nie jest to na pewno sensacja, ale niespodzianka już tak. A to dlatego, że Pogoń przed tygodniem zmiotła wręcz z parkietu drużynę z Poznania, wygrywając różnicą 23 "oczek". Z drugiej zaś strony widać wyraźny dysonans pomiędzy tym, jak zespół z Prudnika gra u siebie, a tym, jaką formę prezentuje na wyjazdach. A w drugim wypadku jest wyraźnie słabiej.

I właśnie dlatego nie stawiało to Astorii Bydgoszcz na z góry przegranej pozycji, pomimo tego, że ta radzić sobie musiała bez Doriana Szyttenholma, który z powodu choroby mógł jedynie wspierać swoich kolegów z ławki. A że w ekipie Pogoni także znajduje się trzech graczy na pozycje 4-5, szanse w walce podkoszowej były wyrównane. W teorii, bo w praktyce bydgoszczanie górowali zdecydowanie.

A to dlatego, że bardzo dobre zawody zagrał pozostały podkoszowy zestaw Astorii. Wśród niego najbardziej wyróżnił się Mateusz Fatz, który był bliski zanotowania double-double (18 pkt., 8 zb.). Doskonale zagrał zwłaszcza na atakowanej tablicy, notując 6 zebranych piłek, czyli prawie tyle samo, ile rywale łącznie, bo 7.

- Przed meczem wiedzieliśmy, jaką mamy sytuację i że wobec tego jest to bardzo ważny mecz, który musimy za wszelką cenę wygrać - powiedział po spotkaniu 20-letni środkowy. - Każdy dołożył swoją cegiełkę do tego ważnego zwycięstwa, bo ten, kto wchodził na parkiet, dawał z siebie wszystko. A to było kluczem do sukcesu - dodał.

ZOBACZ WIDEO "Parę łez poleciało". Milik szczerze o kontuzji

Dobry występ Fatza nie jest we sumie zaskoczeniem. Zawsze, kiedy do Bydgoszczy przyjeżdża zespół Pogoni, rozgrywa on niezłe zawody. Przed dwoma sezonami zanotował linijkę statystyczną opiewającą na 18 punktów, 5 zbiórek oraz blok w 32 minuty gry. Rok później jego statystyki były skromniejsze, ale też zagrał krócej, bo niecałe 17 minut. I przyznać trzeba, że jak na taki czas gry, 8 punktów, 4 zbiórki i 3 bloki to osiągnięcie naprawdę niezłe.

Z kolei w sobotę na parkiecie przebywał 24,5 minuty, co jest wynikiem wyraźnie wyższym, niż jego średni czas gry. Było to spowodowane wspomnianą już chorobą Doriana Szyttenholma.
- Wiedzieliśmy, że zagramy bez niego, co było motywujące, bo stwierdziliśmy po prostu, że musimy go dobrze zastąpić i myślę, że w tym meczu się to udało - podsumował jeden z bohaterów spotkania.

Źródło artykułu: