Michał Hlebowicki: Podoba mi się jasny cel. Zawsze wyznaczałem sobie drabinkę

Przygoda z koszykówką Michała Hlebowickiego to doskonały przykład, jak wiele ludzi i miejsc na świecie można poznać, a przy okazji powalczyć o piłkę pod tablicami. Przemierzywszy Łotwę, Ukrainę, Rosję oraz Cypr zawitał do Krakowa, by nadal wygrywać.

Adam Popek
Adam Popek
Koszykówka / zdjęcie ilustracyjne WP SportoweFakty / Jacek Wojciechowski / Koszykówka / zdjęcie ilustracyjne

WP SportoweFakty.pl: Na początku wypada zapytać o Łotwę, jako kraj z którym chyba nawet bardziej jest pan związany. Tam spędził pan mnóstwo sezonów, a tu nagle pojawia się Kraków i decyzja o grze dla R8 Basket Politechniki Kraków. Skąd takie… zaskoczenie?

Michał Hlebowicki: Z Łotwą jestem jak najbardziej związany. Znajduje się tam mój dom, rodzina. Rozegrałem w tym kraju ostatnie sześć sezonów, z czego pięć przypadło na ekstraklasę, a jeden dotyczył odpowiednika naszej pierwszej ligi. Po minionej edycji zamierzałem kończyć karierę w drużynie BK Ogre. Taka decyzja odnosiła się również do faktu, że posiadam wszystkie obywatelskie prawa, jednak nie mam samego obywatelstwa i jestem traktowany jako zawodnik zagraniczny. Wiadomo, wiek - 40 lat, chociaż jeszcze nie, limity. Zaznaczę, że oprócz pełnienia roli gracza trenowałem też zespół juniorski, tworzący rezerwy. Z klubem porozumiałem się, iż będę kontynuował to zajęcie, a także zostanę asystentem głównego szkoleniowca i tym samym pozostanę w ekstraklasie. Jednak zadzwonił Rafał Knap, właściwie trener Rafał Knap, kolega z którym występowaliśmy w rozgrywkach juniorskich i w Białymstoku. Zaproponował czy nie chcę się jeszcze poruszać, wobec ciekawego projektu jaki został stworzony w Krakowie, i pomóc w awansie do pierwszej ligi. Początkowo przyznam, że traktowałem sprawę nieco z przymrużeniem oka. Niemniej Rafał opowiadał, że poprowadzi całość jako trener, że jest kilku doświadczonych zawodników znających smak awansu i rywalizacji na wysokim poziomie i że to żaden żart. Dał jasny komunikat – widzę Cię w zespole. Jeżeli tylko wyrażę zgodę, porozumiemy się bez problemów. Rzeczywiście, dokładnie wszystko zostało spełnione. Po rozmowie z żoną, rodziną, wziąwszy pod uwagę, że propozycja okazała się atrakcyjniejsza niż łotewska, przyjechałem. A wiedziałem, że mogę dalej grać i pomóc. Zgodziłem się.

Skłoniły pana perspektywy?

- Na pewno. Od jakiegoś czasu, w zasadzie od etapu juniorskiego wyznaczałem sam sobie drabinkę. Uważałem, żeby nie wpaść na zbyt głęboką wodę i zarazem nie przepaść. Chciałem szczebel po szczeblu piąć się wyżej i kariera właściwie tak wyglądała. Może jedna decyzja okazała się błędna, lecz nie chciałbym do tego wracać. Ogólnie jestem zadowolony z przebiegu całej przygody. Teraz dalej chciałem grać i tu stworzyła się szansa z jasnym celem, czyli awansem. Marzenie sportowca to wygrywać, być w dobrej, zorganizowanej drużynie, więc dlaczego nie?

Usłyszał pan o całym pomyśle i pojawiło się zastanowienie czy rzeczywiście zdołacie tak szybko zrealizować założenia?

- One cały czas towarzyszą, bo to jest sport i wszystko może się zdarzyć. Personalnie jak najbardziej skompletowano nas na awans, z tym że bywają cuda. Po ostatniej porażce też niektórzy zostali sprowadzeni na ziemię. Nie jesteśmy robotami i najwyraźniej da się z nami wygrać. Nikt w sporcie nie może być w stu procentach pewien. My ciężko trenujemy, trzeci miesiąc, bez wątpienia idziemy w dobrym kierunku. Trudno rozegrać cały sezon na maksymalnych obrotach. Ważne, by forma przyszła w kwietniu, maju, kiedy nadejdą play-offy. Nie raz zdarzały się przykłady, że klub szedł niczym burza, a podczas najważniejszego momentu coś nie wychodziło. Oczywiście cel jest jeden i na nim się koncentrujemy.

Na Łotwie namawiając pana do gry argumentowano, że występy po 12-15 minut, natomiast w praktyce wychodziła tzw. pełnometrażowa forma i nikt nie mówił o oszczędzaniu sił. Do stolicy Małopolski przyszedł pan zatem z poczuciem swego rodzaju misji? Doświadczenie często daje wsparcie.

- Jakieś doświadczenie koszykarskie posiadam. Zdrowie nie jest najgorsze, skoro rok temu z powodzeniem biegałem po parkietach łotewskiej ekstraklasy, wcale nie odbiegającej wiele od polskiej. To doświadczenie na poziomie II ligi musi zatem procentować. Pewnie niektóre elementy typu skoczność, elastyczność, szybkość w trakcie całej kariery różnie się prezentują, aczkolwiek głowa pozostaje. Ten szczebel rywalizacji różni się od najwyższej klasy, zresztą pierwszy raz tutaj gram. Drużyny też są przeróżnie. Od wizualnie koszykarskiej po takie gdzie, szanując oczywiście wszystkich przeciwników, najwyższy zawodnik mierzy 195 cm, co nawet w juniorach rzadko się zdarza. Ale taka jest II liga. Trzeba jechać, walczyć o swoje.

ZOBACZ WIDEO "PZPS dopuścił się grzechu zaniechania w sprawie Leona" (źródło: TVP SA)

Co podoba się panu w projekcie R8 Basket Politechnika?

- Przede wszystkim jasno postawiony cel. Nasz szef, Dominik, nie ukrywa, że chce odbudować ekstraklasę w przeciągu dwóch lat w Krakowie. Ten czynnik stanowi coś najważniejszego prócz, nie ukrywając, dobrych warunków finansowych i organizacyjnych. Super być częścią takiego przedsięwzięcia, zwłaszcza jeśli przyniesie powodzenie. Zapisać się w historii Krakowa, pomyśleć - tak, byłem w zespole, który po latach przywrócił miastu ekstraklasę. Na razie stawiamy pierwsze kroczki. Jasne, że ewentualna ekstraklasa to kwestia dwóch lat. Tak sobie zakładam, że projekt minimum mojej gry to właśnie dwa lata. Umówmy się, w przypadku realizacji planu będę wiekowym zawodnikiem…

Czy R8 Basket Politechnika Kraków awansuje do I ligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×