Michał Fałkowski: Mimo, że do przerwy prezentowaliście się przyzwoicie, ostatecznie przegraliście dość wyraźnie. Pokusiłby się pan o wyszczególnienie przyczyn dlaczego tak się stało?
Eric Coleman: Nie mam pojęcia. Trudno mi wytłumaczyć taki obrót sprawy, jak dziś... Jeśli jednak muszę podać jakąś przyczynę to powiedziałbym, że w drugiej połowie daliśmy przeciwnikowi zbyt wiele swobody. Pozostawiliśmy im zbyt wiele otwartej przestrzeni, co skrzętnie wykorzystali. Anwil ma wielu dobrych strzelców, co ja mówię, ta drużyna to przede wszystkim drużyna strzelców. Każdy potrafi rzucić z dystansu. Dlatego nie wolno zostawiać im ani metra wolnego. Nam się niestety to się dziś nie udało i zanim się obejrzeliśmy, było po meczu.
W pierwszej kwarcie wasza gra była bliska ideału. W drugiej już tak dobrze nie było, choć nadal utrzymywaliście prowadzenie...
- Tak, na początku meczu grało nam się naprawdę dobrze. W gazie był Mujo (Tuljković - przyp. M.F.) i to on głównie trzymał naszą grę, kiedy Anwil jeszcze prowadził. Chwila dekoncentracji gospodarzy i to my zaczęliśmy wygrywać. Staraliśmy grać się tak szybko, jak to tylko możliwe oraz szukać jak najprostszych zagrań, które mogłyby dać nam punkty. Dużo nam się udawało. W drugiej kwarcie też nie było jeszcze tak źle, choć nasza przewaga stopniała tylko do jednego oczka.
Co zatem przestało funkcjonować w trzeciej kwarcie?
- Trzy czynniki. Po pierwsze - przestaliśmy trafiać. Nie zdobywaliśmy punktów nawet z czystych pozycji, zmarnowaliśmy wiele otwartych rzutów bliżej i dalej od kosza. Po drugie - to, co zagraliśmy pod deską wołało o pomstę do nieba. Do przerwy mieliśmy aż 16 zbiórek, przy 13 przeciwników, ale po zmianie stron udało zebrać się tylko 7 piłek. Włocławianie w tym samym czasie uzyskali ich 24... To bardzo dobrze odzwierciedla przewagę jednej drużyny nad drugą w tym elemencie. Oczywiście te dwa czynniki są powiązanie. Skoro my nie trafialiśmy, to Anwil musiał wyłapywać takie rzuty. Trzecią przyczyną są faule. Pod koniec spotkania ja i jeszcze dwóch moich kolegów mieliśmy po cztery faule, więc zmuszeni byliśmy bardzo uważać. Generalnie tylko Mujo zagrał dobrze. Reszta zaprezentował się grubo poniżej swoich możliwości i umiejętności, w tym także ja.
Przegrana w Hali Mistrzów to wasza czwarta porażka z rzędu. Chyba nikt w klubie nie spodziewał się tak fatalnej serii?
- Dosłownie nikt. To coś strasznego. Na początku sezonu i przez kolejne miesiące byliśmy w samej czołówce tabeli. W pewnym momencie wszystko układało się tak, że tylko Asseco Prokom nas wyprzedzał. Stąd nasze nadzieje na zajęcie dobrego miejsca przed play-off. Marzenia prysły jednak jak bańka mydlana. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę...
Zamiast spokojnie przygotowywać się do najważniejszej części rozgrywek i uczestniczyć jednocześnie w Pucharze Polski, żeby grać w play-off będziecie musieli rozegrać przynajmniej dwa dodatkowe mecze...
- To jest naprawdę rozczarowujące. W pewnym momencie sezonu naprawdę uwierzyliśmy, że to może się udać i na koniec rundy zasadniczej będziemy w najlepszej czwórce. Teraz to jakiś koszmar. Cóż, nie ma wyjścia, trzeba będzie się z tym zmierzyć.
Przeciwko Anwilowi rzucił pan 12 punktów, wymuszając dodatkowo 8 fauli na przeciwnikach oraz notując 3 zbiórki. Jest pan z siebie zadowolony?
- Nie jestem. Nigdy nie jestem zadowolony jeśli drużyna przegrała. Dzisiejszego spotkania na pewno nie zaliczę do udanych. Miałem co prawda te 12 punktów i przeciwnicy łapali na mnie faule, ale co z tego skoro katastrofalnie mi szło na linii rzutów wolnych. Lepiej o tym zapomnieć.
Obecny sezon nie musi być stracony. Czy w zespole nadal tli się nadzieja na lepszą przyszłość?
- Oczywiście, każdy z nas wierzy, że w końcu nasza zła seria się skończy i w play-off powrócimy w wielkim stylu. Nie może być tak, że drużyna cały czas tylko przegrywa
Co zatem należy zrobić by powrócić do dawnej formy?
- Nic specjalnego. Każda drużyna w każdym sezonie ma jakiś regres formy. My właśnie teraz taki przeżywamy. Myślę, że musimy po prostu więcej i ciężej trenować.