WP SportoweFakty: W pojedynku ze Zniczem Basket zagrał pan bardzo dobrze. Być blisko triple-double to już jest coś, a w dodatku pewnie wygraliście. Powody do radości zapewne duże?
Marc-Oscar Sanny: Nie ukrywam, powody do radości były spore. Myślę, że zwycięstwo jeszcze bardziej nas cieszyło, gdyż to dopiero w czwartej kwarcie stworzyliśmy przewagę, która pozwoliła nam zwyciężyć. Osobiste statystyki również cieszą, ale nie można zapominać, że nie byłoby ich, gdyby nie cała drużyna.
W nowym roku notujecie bilans 4-2. Co zmodyfikował Radosław Hyży w waszej grze, że nastąpiła taka zmiana?
- Trener Radosław Hyży wprowadził niesamowitą atmosferę w drużynie i przede wszystkim przyspieszył naszą grę, co spowodowało, że czujemy się naprawdę pewnie na boisku.
Jak ogólnie wygląda praca pod okiem trenera Hyżego?
- Praca pod okiem naszego obecnego trenera to naprawdę wspaniałe doświadczenie. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie pracowało mi się tak dobrze na treningach. Wszyscy w drużynie na każdych zajęciach wykonują swoją ciężką pracę i zostawiają serce. To samo oczywiście tyczy się meczów.
Na treningach indywidualnych, trener również skutecznie przekazuje nam swoje wieloletnie doświadczenie na parkietach, co znacznie ułatwia nam grę na boisku i umiejętność czytania obrony.
Co jednak wymaga jeszcze poprawy, aby w końcu zacząć wygrywać na wyjazdach? Tym bardziej, że u siebie, gdzie teraz gracie dobrze, pozostały wam ledwie 3 mecze.
- Krótko mówiąc, myślę, że jest to kwestia nastawienia mentalnego. Może wyniki na wyjazdach tego nie odzwierciedlają, ale naprawdę to właśnie małe szczegóły decydują o losie tych spotkań. Wiem jedno, będzie już tylko lepiej.
ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka: z Ewą Piątkowską już nigdy się nie pogodzimy
Grał już pan w poprzednich rozgrywkach w I lidze, ale mniej i krócej niż obecnie. Można powiedzieć, że ten sezon jest dla Marca-Oscara Sanny w pewnym sensie przełomowy?
- Owszem, rozgrywałem już jeden sezon na parkietach I ligi i faktycznie nie zdobyłem w nim dużego doświadczenia, dlatego śmiało mogę stwierdzić, że to w tym sezonie łapie go najwięcej - na treningach od starszych kolegów oraz na meczach przez samo granie. Jest to też zasługa trenera, który we mnie po prostu wierzy, za co mu dziękuję.
Pana brat, Stanferd, także występuje w I lidze. Śledzicie nawzajem swoje poczynania, motywujecie się przed meczami?
- To prawda, często przed meczami rozmawiamy krótko i po prostu życzymy sobie powodzenia. Nawet przed pojedynkiem między sobą. Sam fakt grania z bratem na tym samym poziomie motywuje, gdyż jest to forma zdrowej i nieoficjalnej rywalizacji.
W kolejnym meczu udacie się do Gliwic. Teren trudny, a rywal w formie. Da się go zaskoczyć?
- Faktycznie rywal jest mocny, ale dużo tegorocznych spotkań zaskakuje, tak więc nie ma rzeczy niemożliwych. Parkiet wszystko zweryfikuje, a my damy z siebie wszystko, żeby sprawić niespodziankę i trochę namieszać.
Czego panu życzyć na tej, w zasadzie, już ostatniej prostej w sezonie?
- Myślę, że może przydać się, jak każdemu, odrobina szczęścia.
Rozmawiał Dawid Siemieniecki