Już przed finałowym turniejem o Puchar Polski pisaliśmy o Treflu Sopot jako największej zagadce w PLK. To potwierdziło się w Warszawie.
Sopocianie w ćwierćfinałowym spotkaniu z Miastem Szkła Krosno pokazali dwie twarze. W pierwszej połowie byli tylko tłem dla krośnian, przegrywając w pewnym momencie 13:30.
Po przerwie sopocianie ruszyli do odrabiania strat i nawet zbliżyli się na trzy punkty, ale to było wszystko na co było ich stać tego dnia. Ostatecznie beniaminek PLK wygrał 78:72.
- Liczyłem na to, że będziemy się liczyć w turnieju. Życie dość brutalnie zweryfikowało moje plany. Trzeba było przyjąć to na klatę i iść do przodu - mówi Filip Dylewicz.
ZOBACZ WIDEO PA: dwa gole Chelsea Londyn i awans [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Mamy dobry zespół, w składzie są utalentowani zawodnicy, ale czegoś nam brakuje - dodaje jeden z najbardziej doświadczonych koszykarzy w zespole.
O chwiejną formę drużyny pytamy trenera, Zorana Marticia. Słoweniec nie ukrywa, że zespołowi brakuje środkowego z prawdziwego zdarzenia.
- Mamy swoje problemy od początku sezonu. Nie jest wielką tajemnicą, że brakuje nam potężnego środkowego, który zabezpieczyłby strefę podkoszową. W PLK gra jest niezwykle fizyczna, więc brak takiego zawodnika jest dla naszego zespołu sporym kłopotem. Mimo wszystko nasz bilans nie jest zły - ocenia.
Po kilku porażkach z rzędu zaczęło się mówić się o braku zaufania władz klubu do Marticia, który nie do końca wykorzystywał potencjał zespołu, jak i poszczególnych zawodników. Słoweniec obronił się wygraną z Polskim Cukrem Toruń 94:62.
- Mam szczęście, bo nie czytam artykułów - śmieje się Słoweniec, który po chwili dodaje: Nawet gdybym zaczął je czytać, to i tak nie zmieniłbym swojego podejścia. Znam swoje wady i zalety.
Trefl Sopot z bilansem 10:10 zajmuje dwunaste miejsce w PLK.