Choć nikt nie ma wątpliwości, że Anwil Włocławek wygrał w Zgorzelcu zasłużenie dzięki skuteczniejszej grze w ostatnich czterech minutach meczu, to po hicie 25. kolejki PLK pozostał pewien niesmak, który był związany z decyzjami sędziowskimi.
- Rywale leją mnie po twarzy, łapią za rękę, a przy rzucie dostaje normalnie hebel i nic nie ma - mówił lekko rozgoryczony decyzjami arbitrów, a właściwie ich brakiem, Bartosz Bochno, rzucający PGE Turowa.
Kontrowersji było jednak w tym pojedynku więcej. Włocławianie dwukrotnie wyszli w sześciu na parkiet i dwukrotnie nie spotkało się to z żadnymi konsekwencjami. Z kolei, jak mogłoby się wydawać, perfekcyjnie przygotowana przez PGE Turów defensywna pułapka na Nemanji Jaramazie, zakończyłem się faulem technicznym gospodarzy.
- Było bardzo dużo decyzji, ale to nie moja rzecz o tym mówić. To ktoś inny w Warszawie musi na to popatrzeć i muszą być konsekwencje. To jest niemożliwe, że takie rzeczy dzieją się na boisku - komentował po końcowym gwizdku Mathias Fischer, trener PGE Turowa Zgorzelec.
ZOBACZ WIDEO Szczere słowa Adama Bieleckiego o dramatycznej śmierci kolegów na Broad Peak
Tak niejednoznaczne decyzje mogą dziwić tym bardziej, że głównym sędzią pojedynku w Zgorzelcu był Piotr Pastusiak - doświadczony arbiter, który uczestniczył w igrzyskach olimpijskich w Rio oraz ma na swoim koncie spotkania elitarnej Euroligi, czy EuroBasketu kobiet.
"Sędziowie mogą zakładać, że dziś drużyny są nastawione agresywnie, tę agresje usytuujemy na jakimś poziomie i sędziujemy równo przez cały mecz. To jest wtedy do przyjęcia, prawda? Poziom sędziowania był jednak nierówny. Raz gwizdano kompletnie nie wiadomo jakie faule, a drugim razem pozwalano na regularną bijatykę" - pytał Fischera po meczu reporter Muzycznego Radia, co szkoleniowiec PGE Turowa skwitował krótkim: - Tak, jestem stuprocentowo za tym.