Mistrzostwa NBA prawdopodobnie nie zdobędą - raczej im to nie grozi. Kto wie, czy w ogóle załapią się do fazy play-off. Mają na to nie za wysokie szanse, choć to nie Zachód, gdzie o czołową ósemkę jest szczególnie trudno. I nawet, jeśli piękny sen za moment miałby się zakończyć, Chicago Bulls byli zdecydowanie największą rewelacją ostatnich dwóch tygodni na parkietach najlepszej ligi świata.
Ale sezon rozpoczęli wręcz dramatycznie. Porażka goniła porażkę, a Byki zamiast być siłą, choćby ze względu na sukcesy w przeszłości, były raczej pośmiewiskiem. Brak gwiazd, kontuzjowani liderzy, nie będący swoją drogą dominującymi zawodnikami w lidze, efektem czego bilans 3-20 w zasadzie nie mógł dziwić. I choć z jednej strony można było całą sytuację rozumieć, to jednak nie tak to miało wyglądać. W pewnym momencie coś drgnęło.
Wszystko zmieniło się o 180 stopni za sprawą powrotu na parkiet Nikoli Miroticia. Może jeszcze pierwszy jego mecz nie był najbardziej udany (6 pkt. 3 zb. vs. Hornets), jednak w kolejnych zaczął grać jak na lidera przystało. Po - jak na razie - siedmiu rozegranych spotkaniach, notuje on średnio 19,6 punktu i 7,7 zbiórki. Wiadomo, że próbka jest na obecną chwilę bardzo mała, ale tak dobry w karierze jeszcze nie był. Poza tym stał się prawdziwym shooterem z krwi i kości - aplikuje rywalom trójki ze skutecznością 49 procent!
Mirotić tchnął nowego ducha w zespół, który zaczął w końcu wygrywać. Warto przede wszystkim podkreślić, że seria wygranych (obecnie 7 zwycięstw) nadal trwa, a w tym czasie podopieczni Freda Hoiberga nie pozostawiali w pokonanym polu byle kogo. Celtics, Bucks czy Sixers to bowiem w tym roku czołówka Konferencji Wschodniej, zatem jest się czym pochwalić.
Wraz z comebackiem Czarnogórca, przyszła również zwyżka formy u innych. Co ciekawe, przede wszystkim widać ją u Bobby'ego Portisa. A jest to przecież o tyle interesujące, ze to właśnie on był powodem absencji Miroticia na starcie sezonu. To po bójce z nim ucierpiała szczęka i kość policzkowa 26-letniego skrzydłowego, przez co zmuszony był on do pauzy. Po całym zajściu wydawało się, że obaj nie wystąpią już razem, ale topór wojenny został jednak zakopany.
- Jesteśmy członkami drużyny, gramy w tym samym zespole i walczymy dla niego. Obaj zrobimy to, co musimy, aby to mogło działać. Tak, przyjąłem jego przeprosiny - przyznał Mirotić przed swoim powrotem. - Jestem tutaj dlatego, że chcę nadal wspierać zespół. Portis jest jego częścią, więc będę z nim przybijał żółwika - dodał wówczas. I widać, że słów na wiatr nie rzucał, gdyż obaj grają bardzo solidnie, a co najważniejsze - idą za tym wyniki.
W ostatnich siedmiu meczach średnia zdobyczy Portisa wynosi 14,8 punktu (56 proc. z gry), a przed powrotem Miroticia było to 12 pkt. (44 proc.). Nie są to może liczby ogromnie większe, tym niemniej zmiana na plus widoczna jest gołym okiem, zwłaszcza w selekcji rzutowej 22-latka. Najogólniej mówiąc - przy swoim bardziej doświadczonym koledze, stał się lepszym zawodnikiem. I to właśnie ten duet prowadzi drużynę do kolejnych triumfów.
Ile zatem może jeszcze potrwać seria ekipy z Chicago? Prawdopodobnie nie za długo. Przed Bykami bardzo trudne gry - kolejno z Cavaliers, Celtics, Bucks, Knicks, Pacers, Wizards, Blazers i Raptors. Ale mimo wszystko, choćby nawet teraz przydarzyła się dla odmiany seria porażek, i tak Bulls mogą być z siebie dumni, gdyż przez ostatnie dwa tygodnie byli prawdziwym objawieniem, a wręcz sensacją i tego nikt chłopakom Hoiberga nie zabierze.
ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #7. Marek Jóźwiak: Chciałem Świerczoka w Lechii