Korespondencja z Berlina: Profesor Siskauskas, czyli CSKA w wielkim finale

CSKA Moskwa, obrońca mistrzowskiego trofeum sprzed roku, po raz pierwszy objął prowadzenie dopiero w 24 minucie. Wcześniej, pomijając małą zadyszkę z drugiej kwarty, na parkiecie przeważał zespół z Katalonii. Mistrz odrobił jednak straty i to w pięknym stylu. Autor tegoż pościgu? Ramunas Siskauskas - strzelec wyborowy.

W tym artykule dowiesz się o:

Nerwy, jakie towarzyszyły koszykarzom obu zespołów na początku spotkania, jako pierwsi opanowali Katalończycy. Ich akcje były bardziej składne, co przełożyło się na wynik. Po pierwszych czterech minutach prowadzili już 10. punktami (14:4). Jednym, którym w tym czasie punktował dla CSKA był Trajan Langdon. Gracze Barcelony imponowali skutecznością zarówno jeśli chodziło o rzuty z dystansu, jak i te spod kosza. Na sześć pierwszych prób zza łuku wykorzystali aż cztery, z czego dwukrotnie Jaka Laković . Słoweński rozgrywający umiejętnie uwalniał się spod opieki pilnujących go rywali, ale oprócz instynktu strzeleckiego dobrze rozdzielał też piłki między partnerów. Już po pierwszej połowie miał na swoim koncie 11 "oczek" i 2 asysty.

Przewaga, wypracowana przez zespół Blaugrany w pierwszej kwarcie, na początku drugiej, po celnym rzucie Viktora Khryapy stopniała do zaledwie trzech punktów (21:18). Przestój ten nie trwał jednak długo. Już po kilku następnych minutach ponownie prowadził, tym razem różnicą ośmiu punktów (30:22). Do końca pierwszej połowy trwała zażarta walka. Podopieczni Ettore Messiny doprowadzili nawet do wyrównania, jednak to do ich przeciwnika należała ostatnia akcja w pierwszej połowie, która wzbudziła zresztą wiele kontrowersji. Dokładniej, chodziło o rzut równo z końcową syreną Davida Andersena, który zdaniem niektórych, wpadł do kosza już po upływie czasu. Ostatecznie, po trzykrotnej korekcie wyniku, został zaliczony (36:32).

Jak się później okazało, pierwsze dwadzieścia minut, było tylko przedsmakiem tego, co zgromadzonych w berlińskim o2 World kibiców, czeka po przerwie. Zespół z Moskwy na dwie kolejne kwarty wyszedł mocno zmobilizowany z jednym tylko celem - wygrać. Najpierw jednak musiał odrobić straty. Najwyraźniej zadanie to powierzono Ramunasowi Siskauskas. Bo to właśnie litewski obrońca seryjnie zaczął punktować, a swój koncert rozpoczął na dwie minuty przed końcem trzeciej odsłony, kiedy to celną "trójką" doprowadził do wyrównania (52:52). Od tego czasu, przez kolejnych osiem minut obrońcy mistrzowskiego trofeum zdobyli 17 punktów, z których aż 15(!) było autorstwa Siskauskasa. Barcelona nie potrafiła znaleźć recepty na niesamowitego Litwina, a na dodatek, sama zaczęła popełniać coraz więcej błędów.

Wydawało się więc, że zwieńczeniem niesamowitego widowiska może być tylko trzymająca do ostatnich sekund końcówka. I tak właśnie się stało. Rosjanie nie potrafili utrzymać sześciopunktowej przewagi, i na minutę przed końcem, po celnym rzucie za 3 Juana Carlosa Navarro, wygrywali tylko 76:74. Celne rzuty wolne wykonywane graczy CSKA po umyślnych falach rywala, po raz kolejny dały im skromną zaliczkę, której już nie zmarnowali. Katalończycy co prawda walczyli, jednak na nic zdała się celna "trójka" Lakovica, bo ponownie osobistego trafił Siskauskas (78:82), a w ostatniej akcji ekipa z Hiszpanii straciła piłkę.

CSKA Moskwa - FC Barcelona 82:78 (12:21, 20:15, 22:20, 28:22)

CSKA: Ramunas Siskauskas 29, Trajan Langdon 15, Matjaz Smodis 9, Wiktor Chriapa 9, J.R. Holden 8, Erazem Lorbek 8, Sasza Kaun 4, Nikos Zisis 0, Zoran Planinic 0, Terence Morris 0.

FC Barcelona: David Andersen 24, Jaka Lakovic 13, Juan Carlos Navarro 13, Daniel Santiago 9, Fran Vazquez 6, Gianluca Basile 5, Roger Grimau 4, Lubos Barton 2, Ersan Iliasova 2, Victor Sada 0.

Źródło artykułu: