Pomiędzy mną, a trenerem Adamkiem nie było żadnego konfliktu - rozmowa z Maciejem Raczyńskim, graczem Górnika Wałbrzych

Przechodząc latem do Górnika, zapowiadał, że chce odbudować formę po nieudanym poprzednim sezonie we włocławskim Anwilu. I choć indywidualnie, nawet mimo przejściowych kłopotów, czas spędzony w Wałbrzychu może zaliczyć do udanych, to jednak już po raz drugi w karierze, zespół, w którym występował nie zdołał utrzymać się w ekstraklasie. - W obu przypadkach zadecydowały kwestie finansowe. Kiedy klub nie ma sponsorów, trudno o korzystny rezultat - ocenia dla SportoweFakty.pl Maciej Raczyński.

Mateusz Stępień: Od momentu zakończenia rozgrywek przez Górnik Wałbrzych minęło już ponad półtora miesiąca. Co robił pan przez ten czas?

Maciej Raczyński: Pierwszych kilkanaście dni po sezonie, poświęciłem na wypoczynek. Teraz, aby powoli dojść do formy, regularnie trenuję. Poza tym, bacznie śledziłem półfinałową rywalizację w Polskiej Lidze Koszykówki.

Po raz drugi w karierze, drużyna, w której pan występował nie zdołała utrzymać się w ekstraklasie. Zarówno wtedy, w sezonie 2005/2006 w Noteci Inowrocław, jak i teraz, powodem tego były kwestie finansowe.

- Niestety, w obu przypadkach właśnie pieniądze, a właściwie ich brak, wzięły górę. Nie można jednak pod tym względem porównywać Górnika do Noteci. Na Kujawach wszystko odbywało się na znacznie większą skalę. A odnośnie do tego sezonu. Po wycofaniu się sponsora strategicznego, większość zawodników opuściło klub, a ich miejsce zajęli juniorzy. Takim składem nie byliśmy w stanie podjąć równorzędnej walki, zwłaszcza, że na koniec mieliśmy bardzo wymagających rywali.

Pod koniec rozgrywek z dalszego sponsorowania Górnika wycofała się firma Victoria. Gdyby do tego nie doszło, a klubu nie opuściliby wtedy kluczowi gracze, zdołalibyście utrzymać ekstraklasę dla Wałbrzycha?

- Wydaję mi się, że tak. Nawet mimo licznych osłabień kadrowych zdołaliśmy później wygrać mecz z PBG Basketem Poznań. Gdyby więc starczyło pieniędzy, zapewne lepsza byłaby atmosfera w drużynie, a i większe szanse na utrzymanie.

Górnik uregulował już z panem wszystkie zaległości finansowe za ten sezon?

- Póki co nie, ale dostaliśmy zapewnienie od zarządu, że w najbliższym czasie wszystko zostanie spłacone. Pozostaje nam więc tylko czekać.

Biorąc pod uwagę statystyczne osiągnięcia, to czas spędzony w Górniku może pan zaliczyć do udanych. Pokusiłby się pan jednak o stwierdzenie, że gdyby nie jeden trener, który prowadził was przez jakiś czas w tych rozgrywkach, średnie te byłyby jeszcze lepsze?

- (śmiech) Praktycznie, to już w samym pytaniu została zawarta odpowiedź. Początek sezonu miałem bardzo dobry. Choć drużynowo przegrywaliśmy, indywidualne ze swojej gry mogłem być zadowolony. I pewnie gdyby nie sytuacja o której pan wspomniał, moje statystyki rzeczywiście, mogłyby się na koniec plasować na wyższym poziomie.

Miał pan jakiś konflikt z trenerem Adamkiem?

- Ja nie widziałem żadnego problemu, czy też konfliktu. Na treningach robiłem to, co pozostali gracze, czyli ciężko pracowałem. Moja sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy objął nas trener Młynarski. Udowodniłem, że potrafię grać na dobrym poziomie. I właśnie za to, że na mnie stawiał, chciałbym mu serdecznie podziękować.

Jakie jest to uczucie dla zawodnika, który na początku sezonu wychodzi w pierwszej piątce, a po zmianie szkoleniowca nagle staje się zapomnianym graczem. Po 20, 25, a nawet 30 minutach w meczu, po przyjściu trenera Adamka było już tylko 15, 10, a później nawet 7 i 4 minuty. Aż na koniec ławka rezerwowych.

- Na pewno nie było to przyjemne. Dla mnie cała ta sytuacja była bardzo zaskakująca. Na początku miałem przecież pewną pozycje w zespole, po czym w szybkim tempie stałem się rezerwowym. Był też okres, że grałem po 4, czy 7 minut, jednak przez tak krótki czas niewiele można zdziałać. Co najwyżej kogoś sfaulować.

Wyjaśniliście sobie z trenerem Adamkiem wszystkie sporne kwestie?

- Nie było nic do wyjaśniania, bo jak powiedziałem wcześniej, żadnego konfliktu pomiędzy nami nie było! Trener Adamek miał po prostu taką wizję, w której nie brał mnie pod uwagę. Nie ukrywam, że był to dla mnie trudny okres. Często zastanawiałem się nad swoją sytuacją, dlaczego nie gram, czemu tak się dzieje? Później na szczęście wiele się zmieniło. Dlatego teraz zniecierpliwieniem czekam na następny sezon.

Prowadzi już pan rozmowy z klubami na temat gry w następnym sezonie?

- Póki co jest chyba jeszcze za wcześnie na negocjacje z potencjalnymi pracodawcami. Większość klubów nie ma jeszcze określonych budżetów na kolejny rok. Nie zapominajmy też, że sezon tak na dobrą sprawę jeszcze się nie zakończył. Przed nami bardzo ciekawe mecze w finale.

W obecnych rozgrywkach po raz pierwszy kluby ekstraklasy musiały dostosować się do przepisu o obowiązkowej grze w drugiej kwarcie polskiego młodzieżowca. W Górniku dobrze wykorzystał to Adam Waczyński. Już teraz, na przestrzeni czasu, takie rozwiązanie, to dobry pomysł?

- Wydaje mi się, że tak. Moim zdaniem, to właśnie Adam spośród wszystkich młodych graczy w lidze poczynił największy postęp. Rozegrał bardzo dobry sezon, był u nas podstawowym graczem, a na parkiecie przebywał zdecydowanie więcej minut, niż te 10 regulaminowych. Życzę mu, aby i kolejne rozgrywki w jego wykonaniu były tak dobre.

A jeśli chodzi o następny sezon, i grę polskiego zawodnika co najwyżej z rocznika 1986 już nie tylko w drugiej kwarcie, ale i całym meczu?

- To już temat na dłuższą rozmowę. Sam jestem ciekaw jak to się przyjmie. Niektóre kluby w tym sezonie młodzieżowców wystawiały tylko w drugiej kwarcie, później się już nie pojawiali, a teraz będą musieli grać przez wszystkie cztery. Z drugiej strony jest to trochę narzucanie trenerom graczy z jakich mają korzystać.

I tak na koniec, kto według pana zostanie mistrzem Polski?

- (Chwila zastanowienia) Chyba jednak Prokom. Obie drużyny, które zmierza się w finale mają bardzo silne składy, tak więc zapowiada się ciekawa walka. Już nie mogę się jej doczekać. Mam tylko nadzieję, że mistrz Polski wyłoniony zostanie dopiero w siódmym meczu.

A jak oceniłby pan postawę w półfinale Anwilu Włocławek, klubu, którego jest pan wychowankiem?

- Jestem pełen podziwu dla Anwilu. Mimo, że nie mógł wystąpić w pełnym składzie, a rotacja ograniczała się do zaledwie siedmiu graczy, pokazał prawdziwy charakter. Co zadecydowało o przegranej rywalizacji? Myślę, że walka na tablicach, gdzie Prokom miał w tym elemencie dużą przewagę, zwłaszcza w ostatnim spotkaniu (50:30 - przyp.red). Złożyły się na to między innymi kontuzje podkoszowych włocławian - Milosa Paravinji i Stipe Modrica. Trud włożony w półfinał docenili też kibice w Hali Mistrzów, którzy mimo odpadnięcia swoich ulubieńców z dalszej fazy, byli usatysfakcjonowani ich postawą w starciach z mistrzami Polski.

Źródło artykułu: