Orlando Magic po raz kolejny nie wykorzystali ogromnej szansy na pokonanie Boston Celtics. W meczu numer 4, bohaterem obrońców tytułu okazał się Glen Davis, który równo z końcową syreną zapewnił mistrzom szczęśliwe zwycięstwo. Tym razem podopieczni Stana Vana Gundy’ego wypracowali sobie nawet 14-punktową przewagę w trzeciej odsłonie, lecz nie potrafili doprowadzić do szczęśliwego finiszu. Wspaniała końcówka w wykonaniu gospodarzy, z błyskiem dawnego talentu Stephona Marbury’ego pozwoliła przechylić szalę wygranej na stronę koszykarzy w biało-zielonych strojach.
Do początku czwartej kwarty wszystko układało się po myśli Magików. Po wsadzie Mickaela Pietrusa goście prowadzili 77:63 i nic nie wskazywało na dramatyczną końcówkę. Jeszcze na 5 minut przed ostatnią syreną Orlando prowadzili 85:75, lecz wówczas do zmasowanego ataku przystąpili obrońcy tytułu. Ich łupem padło 13 punktów z rzędu, w dwie ważne akcje najlepszego na parkiecie Glena Davisa. W samej końcówce zespół Doca Riversa mógł mówić o szczęściu. Po rzucie Rajona Rondo piłka musnęła obręcz, czego nie zauważyli początkowo sędziowie. Po weryfikacji arbitrzy przyznali gospodarzom nowe 24 sekundy, ponieważ czujny pod koszem był Kendrick Perkins. Szansę na odwrócenie losów gry miał jeszcze Dwight Howard, jednak jego problemy na linii rzutów wolnych rozwiały jakiekolwiek nadzieje.
Cichym bohaterem Bostonu był niewątpliwie Marbury, autor 12 punktów w czwartej kwarcie. Paul Pierce zauważył, że był to najlepszy występ doświadczonego rozgrywającego od sześciu lat. - W tym roku gram w koszykówkę. Dla mnie to jest wystarczające. Jestem szczęśliwy, że mogę wyjść na parkiet i pomóc Boston Celtics w wywalczeniu kolejnego mistrzowskiego pierścienia - powiedział Marbury. Wśród pokonanych problemy w ofensywie miał Howard, który zakończył zawody z 12 punktami i 17 zbiórkami. Co ciekawe, Orlando w ostatnich sześciu minutach nie trafili ani jednego rzutu z gry!
W ciągu 10 minut spędzonych na parkiecie Marcin Gortat zdobył 4 punkty (2/3 z gry). Do swojego dorobku dorzucił również zbiórkę, blok, przechwyt i trzy faule.
Zgoła inny przebieg miała druga rywalizacja we wtorkową noc. Los Angeles Lakers po niespodziewanie wysokiej porażce w Teksasie, przystąpili do piątego meczu niezwykle mocno skoncentrowani. W niedzielę Jeziorowcy przegrywali już różnicą 29 punktów. We wtorek mogli się z kolei pochwalić prowadzeniem na podobnym poziomie. I to już w drugiej kwarcie! Gospodarzom wychodziło tego dnia absolutnie wszystko. Skuteczna gra w ofensywie, twarda obrona i wyłączenie z gry najlepszego w szeregach Rakiet, Aarona Brooksa. Przewaga Jeziorowców rosła w zastraszającym tempie głównie dzięki świetnej grze Kobe’ego Bryanta, autora 20 punktów w pierwszej połowie.
40-punktowa porażka w wykonaniu Houston to ich najgorszy wynik w historii klubu, w meczach play off. 7 maja 2005 roku Rakiety w identycznym stosunku przegrały z Dallas Mavericks, 76:116. - Musimy być cały czas skoncentrowani i nie możemy zapomnieć, że wysiłek który włożyliśmy w ten mecz, nie wystarczy do wygrania czwartkowego pojedynku. Nie obchodzi mnie ilu graczy brakuje w ich szeregach. To twarda i ciężka drużyna do pokonania, w której jest kilku walczaków - powiedział Bryant.
Boston Celtics - Orlando Magic 92:88
(G. Davis 22,P. Pierce 19, R. Allen 13 - R. Lewis 19, H. Turkoglu 18, R. Alston 16)
Stan rywalizacji: 3:2 dla Boston Celtics
Los Angeles Lakers - Houston Rockets 118:78
(K. Bryant 26, P. Gasol 16 (13 zb), A. Bynum 14 - A. Brooks 14, V. Wafer 13, L. Scola 12 (13 zb))
Stan rywalizacji: 3:2 dla Los Angeles Lakers