NBA: Mistrzowie za burtą! Orlando z Gortatem w finale konferencji!

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Po raz ostatni Orlando Magic grali w finale Konferencji Wschodniej, kiedy w ich szeregach występowali Shaquille O'Neal i Anfernee Hardaway. W niedzielną noc koszykarze z Florydy wyeliminowali mistrzów NBA, Boston Celtics, osiągając największy sukces od 1996 roku. W finale konferencji są także finaliści sprzed roku, Los Angeles Lakers. Jeziorowcy rozbili we własnej hali Houston Rockets i w walce o wielki finał spotkają się z Denver Nuggets.

- Wierzę, że możemy zdobyć mistrzostwo. Nie zamierzamy poprzestawać na tym, co mamy. Mamy odpowiedni zespół, któremu nie brakuje talentu i dobrych szkoleniowców. Wszystko zależy już tylko od nas, musimy wyjść na parkiet i walczyć twardo. Przed nami jeszcze długa droga, a ja nadal jestem głodny - powiedział szczęśliwy Dwight Howard, który walnie przyczynił się do największego sukcesu Orlando Magic od 13 lat. "Superman" zgromadził 12 punktów, 16 zbiórek i 5 bloków.

Przewaga drużyny z Florydy nie podlegała dyskusji od pierwszych minut. Dominujący w strefie podkoszowej Howard oraz skuteczne rzuty z dystansu pozwoliły gościom wyjść na prowadzenie 22:9. Celtowie tylko raz zbliżyli się na niebezpieczną odległość, kiedy to na początku trzeciej kwarty skutecznymi akcjami popisał się Glen Davis (45:42 dla Orlando). Podopieczni Stana Van Gundy’ego nie powtórzyli tym samym błędów z poprzednich spotkań, kiedy tracili wysokie prowadzenia i w końcówce mieli ogromne kłopoty. Duża w tym zasługa Hedo Turkoglu, który rozegrał kapitalne zawody.

Turecki skrzydłowy zapisał na swoim koncie 25 punktów, 12 asyst i 5 zbiórek, trafiając 9 z 12 rzutów z gry. To dzięki jego świetnej grze w ostatniej odsłonie Magicy mogli spokojnie dowieść bezpieczne prowadzenie do szczęśliwego końca. Warto podkreślić bardzo dobrą skuteczność przyjezdnych w rzutach za trzy punkty - 13/21, która jest jedną z najlepszych w historii jeśli brać pod uwagę decydujące mecze w play off. W szeregach ambitnych, acz krańcowo zmęczonych Celtów wyróżnił się w końcu Ray Allen. Po kilku fatalnych meczach super strzelec zdobył 23 punkty. Niestety dla fanów w TD Banknorth Garden nie powtórzy się wspaniały scenariusz sprzed kilkunastu miesięcy. Należy przypomnieć, że Boston rywalizował z Orlando bez Kevina Garnetta i Leona Powe’a, będąc jednocześnie po niesamowitej 7-meczowej serii z Chicago Bulls.

- Do samego końca wierzyliśmy, że był to zespół zdolny awansować do wielkiego finału i go wygrać. Wierzyłem w to, mimo tych kontuzji. Myślę jednak, że zabrakło nam sił - przyznał Paul Pierce, kapitan Bostonu. Swój udział w zwycięstwie miał także Marcin Gortat. Polak przebywał na parkiecie niemalże 10 minut i w tym czasie znów popisał się 100 proc. skutecznością. W drugiej kwarcie zaprezentował efektowny wsad po podaniu Turkoglu. Z kolei w ostatniej odsłonie skutecznie wykończył akcję 2+1, której współautorem również był Turek. W sumie nasz rodak zdobył 5 punktów i 2 zbiórki.

Jeszcze mniej emocji towarzyszyło pierwszej batalii niedzielnego wieczoru. Los Angeles Lakers nie pozostawili żadnych złudzeń Houston Rockets i pewnie awansowali do finału Konferencji Zachodniej. Zaczęło się od mocnego uderzenia gospodarzy. Szybkie akcje, skuteczne rzuty z obwodu i totalnie pogubieni koszykarze z Teksasu, to obraz pierwszych minut decydującego starcia w Staples Center. Po kilkudziesięciu sekundach Jeziorowcy prowadzili już 8:0, a Rick Adelman zmuszony był do wzięcia czasu. Tuż po nim gra Rakiet nadal wyglądała bojaźliwie i zachowawczo. Pierwsze punkty na ich koncie pojawiły się dopiero po 5 minutach i to na dodatek z linii rzutów wolnych. Po raz pierwszy z gry trafił Chuck Hayes, przerywając serię 12 kolejnych pudeł! Inauguracyjna odsłona zakończyła się ostatecznie 10-punktowym prowadzeniem kalifornijskiej ekipy, która w dalszej części meczu nie zamierzała zwalniać.

W drugiej kwarcie szybko do głosu doszli podkoszowi Lakers, którzy robili użytek ze swoich centymetrów. Mierzący 213 cm Pau Gasol nie miał żadnych problemów z ogrywaniem niemającego nawet 2 metrów Chucka Hayesa. Nic więc dziwnego, że Hiszpan do przerwy miał na swoim koncie 11 punktów i 12 zbiórek. Niewiele gorzej spisywał się Andrew Bynum (213 cm), który tym razem nie łapał głupich fauli, tylko kopiował grę Gasola. Efekt? 8 punktów, 5 zbiórek i 2 bloki. Do końca pierwszej połowy niemocy strzeleckiej nie potrafili z kolei przełamać najlepsi strzelcy Rakiet, czyli Brooks i Scola.

Po przerwie Jeziorowcy nieco spuścili z tonu. Utrzymujące się prowadzenie na poziomie 15-20 punktów oraz ciągła niemoc koszykarzy z Teksasu załatwiały sprawę. Rakiety nie miały tego dnia lidera, każdy z czołowych graczy zawiódł na całej linii. Fatalnie pudłowali Scola, Artest i Brooks. Dodatkowo goście nie mieli nic do powiedzenia w walce na tablicach, gdzie doznali sromotnej porażki 33:55. 70 punktów w ich wykonaniu to jeden z najgorszych wyników na tym etapie rozgrywek w całej historii NBA. - Wiedzieliśmy, że w decydującym spotkaniu oni od początku rzucą się na nas ze swoimi największymi atutami. Powiem szczerze, że nie mieliśmy energii aby się temu przeciwstawić. Niestety po pierwszej kwarcie, kiedy się nieco przebudziliśmy, przewaga była już zbyt duża - stwierdził Shane Battier.

Los Angeles Lakers - Houston Rockets 89:70

(P. Gasol 21 (18 zb), T. Ariza 15, K. Bryant 14 - A. Brooks 13, L. Scola 11, V. Wafer 10)

Stan rywalizacji 4:3 dla Los Angeles Lakers

Boston Celtics - Orlando Magic 82:101

(R. Allen 23, P. Pierce 16, G. Davis 13 - H. Turkoglu 25 (12 as), R. Lewis 19, M. Pietrus 17)

Stan rywalizacji 4:3 dla Orlando Magic

Źródło artykułu: