Paweł Leończyk: Słabe wyniki to nie tylko wina trenera Klozińskiego

Newspix / Wojciech Figurski / Na zdjęciu: Paweł Leończyk
Newspix / Wojciech Figurski / Na zdjęciu: Paweł Leończyk

- Biorę w obronę trenera Klozińskiego. To my jesteśmy na boisku i naszą robotę musimy lepiej wykonywać. Mamy takie fragmenty, w których nas po prostu nie ma boisku - przyznaje Paweł Leończyk, kapitan Trefla, który ma bilans 1:6.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Czy to prawda, że trener Kloziński pożegnał się z zespołem tuż po zakończeniu meczu z MKSem Dąbrowa Górnicza (70:80)?[/b]

Paweł Leończyk, kapitan Trefla Sopot: A skąd takie wieści? Nie chcę mówić o tym, co dzieje się w szatni. To niech zostanie między nami i trenerem. Poproszę następne pytanie.

Marcin Kloziński mówi, że bierze pełną odpowiedzialność za wyniki zespołu. Ale czy słabe rezultaty to tylko jego wina?

W sporcie tak jest, że odpowiedzialność za słabe wyniki zawsze spada na szkoleniowca. To nie jest do końca sprawiedliwe. Chciałbym wziąć w obronę trenera Klozińskiego. To my jesteśmy na boisku i naszą robotę musimy lepiej wykonywać. To nie trener odpowiada za to, że robimy w banalnych sytuacjach trzy straty z rzędu.

Dlaczego zespół Trefla ma po siedmiu meczach bilans 1:6? Czemu drużyna nie funkcjonuje?

To nie jest tak, że my w ogóle nie funkcjonujemy. Po prostu nie funkcjonujemy w pewnych fragmentach meczu. Z MKSem było to na początku trzeciej kwarty. Wtedy nas nie było na parkiecie. W mgnieniu oka straciliśmy całą przewagę. Popełnialiśmy stratę za stratą, przez co rywale mieli wiele łatwych punktów.

Z czego to wynika?

Trudno powiedzieć. W szatni dużo na ten temat rozmawiamy. W przerwie meczu z MKSem wspominaliśmy to, co działo się w starciu z Legią. Wtedy też mieliśmy słabszy fragment, który nas drogo kosztował. Niestety te rozmowy za mało. Możemy sobie dużo mówić, ale czas, żeby to w końcu przełożyć na boisko.

Czy nie za dużo jest indywidualnych popisów na obwodzie, a za mało ułożonej gry? Mam wrażenie, że jak piłka trafia pod kosz, to często zespół ma z tego dużo korzyści.

Wydaje mi się, że wynika to z tego, że Milan, Grzegorz i ja po prostu nie jesteśmy egoistyczni nastawieni. Wiemy, że rywale będą nas podwajać i staramy się tę piłkę rozrzucić po obwodzie. Dzięki temu jest sporo otwartych pozycji.

Przed sezonem zapowiadał pan, że Trefl będzie grał fizyczną koszykówkę i będzie czarnym koniem rozgrywek. Wycofuje się pan z tych słów?

Dalej twierdzę, że jesteśmy zespołem, który może grać na dużej fizyczności. Niestety sytuację komplikują kontuzje. Najpierw wypadł Michał Kolenda, później Milan Milovanović i Piotr Śmigielski. To spore straty, bo na obwodzie mamy tylko Vernona, Łukasza i Iana.

W minionym sezonie Anwil, w którym pan występował, przegrał osiem meczów w rundzie zasadniczej. Teraz Trefl ma już sześć porażek po siedmiu spotkaniach. Jak się pan odnajduje w nowej rzeczywistości?

Sytuacja jest trudna. Przegrywanie nie jest miłe. Słyszę, że teraz każdy pyta o atmosferę, czy ona jest czy jej nie ma, czy się lubimy czy nie. To naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Atmosferę budują dobre wyniki. Mamy fajną, zgraną ekipę, ale nie ma rezultatów. Potrzebujemy jednego zwycięstwa na przełamanie. Pamiętajmy o tym, że najważniejsze jest to, co dzieje się na parkiecie. Nie trzeba się lubić w szatni, rozmawiać z każdym, trzeba wygrywać mecze. To jest kluczowe.

Zobacz inne teksty autora

ZOBACZ WIDEO Jan Bednarek bierze na siebie winę za straconego gola. "Teraz czas błędów, w eliminacjach mamy być nie do pokonania"

Komentarze (0)