Nie był to może debiut okazały, ale przecież od tego wszystko się zaczęło. Marcin Gortat po raz pierwszy wybiegł na parkiet w oficjalnym spotkaniu ligi NBA pierwszego dnia marca 2008 roku. Zespół Polaka, czyli Orlando Magic mierzył się wówczas z New York Knicks. Magicy ostatecznie rozgromili swoich rywali, wygrywając aż 118:92, czyli różnicą 26 "oczek". Łodzianin na parkiecie spędził 2 minuty i 21 sekund, w trakcie których zapisał na swoje konto 2 punty i zbiórkę.
Czytaj także: Kris Dunn - od nędzy do pieniędzy
Łącznie w swoim pierwszym sezonie Gortat zagrał tylko w 6 meczach, ale jego kariera w kolejnych latach zaczęła nabierać rozpędu. Najpierw był zmiennikiem Dwighta Howarda, gdzie mógł się cieszyć z wicemistrzostwa ligi. Jego dobra gra z ławki zwróciła uwagę ligowych managerów, którzy coraz częściej zaczęli pytać o Polaka. Efektem tego środkowy trafił do Phoenix Suns.
Tam nastąpił rozkwit jego gry, gdzie u boku legendarnego Steve'a Nasha, dopracował niemal do perfekcji akcje pick&roll. Najlepszy czas dla Gortata przypadł jednak na okres występów w Washington Wizards, gdzie przez kilka lat, wraz z kolegami, były już reprezentant meldował się w czołowej czwórce Wschodu, odgrywając bardzo ważną rolę podkoszową.
Czytaj także: 58 punktów Jamesa Hardena!
Ostatni czas to już niestety dla doświadczonego gracza równia pochyła. Transfer do Los Angeles Clippers miał się okazać pewnym wybawieniem i wielką szansą na odbudowanie. Stało się jednak zupełnie inaczej. Gortat grał coraz mniej, przez co mocno zmalały jego zdobycze. Finalnie, ostatniego dnia lutowego trade deadline, został zwolniony przez klub z Miasta Aniołów. W NBA notował średnio po 10 punktów i 8 zbiórek. Obecnie pozostaje bez klubu.
ZOBACZ WIDEO: Witold Bańka: Akcja na Nanga Parbat? To był wielki i heroiczny wyczyn