Pete Maravich - kontrowersyjny geniusz

Jason Kidd powiedział: Pete Maravich jest legendą dla wszystkich, którzy rozumieją historię koszykówki. Kobe Bryant stwierdził, że wszystkich swoich sztuczek nauczył się od niego. Oto historia jednego z najważniejszych koszykarzy w dziejach.

Bartłomiej Maj
Bartłomiej Maj
Koszykówka / zdjęcie ilustracyjne WP SportoweFakty / Jacek Wojciechowski / Koszykówka / zdjęcie ilustracyjne

Wokół osoby Pete'a Maravicha narosło na przestrzeni lat wiele legend. Mimo tego, że w zawodowej koszykówce nigdy nie był częścią drużyny, która osiągnęła jakikolwiek znaczący sukces, jest on jedną z najbardziej szanowanych postaci, jakie kiedykolwiek stanęły na parkietach NBA. Był koszykarzem wyjątkowym, pionierem i showmanem, który miał ogromny wpływ na rozwój tej dyscypliny sportu. Dzięki jego spektakularnym zagraniom, wielu kibiców chciało oglądać mecze drużyn, których hale świeciłyby pustkami, gdyby nie występował w nich "Pistol".

Pete Maravich urodził się w 1947 roku jako syn Petara "Pressa" Maravicha, syna serbskich imigrantów, który sam był koszykarzem w czasach, gdy profesjonalny basket znajdował się dopiero w powijakach. Wystąpił w 51 meczach drużyny Pittsburgh Ironmen, w inauguracyjnym sezonie BAA (Basketball Association of America) w sezonie 1946-47, która połączyła się latem 1949 z NBL (National Basketball League), co doprowadziło do powstania National Basketball Association (NBA). Press Maravich nie zrobił większej kariery jako koszykarz. Następnie zaczął szukać szczęścia jako trener na poziomie uniwersytetów oraz szkół średnich, począwszy od sezonu 1949-50. Jego obsesją stało się jednak uczynienie z syna koszykarza idealnego. Ukoronowaniem trenerskiej kariery Pressa stało się objęcie pracy głównego szkoleniowca uczelni Louisiana State University (LSU) w Baton Rouge, w 1966 roku (prowadził zespół Tygrysów do 1972 r.).

Press nalegał, aby jego syn po ukończeniu szkoły średniej wybrał właśnie uczelnię LSU, na co ostatecznie się zdecydował, choć początkowo zamierzał uczęszczać do West Virginia University. Ojciec postawił przed synem ultimatum, mówiąc, że jeżeli nie wybierze stypendium z LSU, to nie będzie miał już po co wracać do jego domu. Ich relacje były bardzo bliskie, ojciec był dla nastoletniego Pete'a koszykarskim mentorem, chronił go tak przed problemami życiowymi, choć był przy tym bardzo wymagający i niekiedy opieka Pressa na synem przybierała nawet formę dominacji czy zastraszania.

ZOBACZ WIDEO Ewa Pietrzykowska po DSF 21: Cieszę się, że psychicznie uniosłam to wszystko i to jest największe zwycięstwo

Pewnego razu Press stwierdził bowiem, że jeżeli Pete wpadnie w kłopoty przez swoje nierozsądne zachowanie bądź zacznie pić alkohol, to ten...zastrzeli go. Tak się na szczęście nie stało, jednak skojarzenie Pete Maravich-broń palna, ma jeszcze jeden wymiar - mianowicie przydomek "Pistol" (który później nosił na koszulce zespołu Atlanta Hawks w czasie profesjonalnej kariery, zamiast nazwiska, jako jeden z pierwszych graczy w historii NBA). wziął się stąd, że rozpoczynając składanie się do rzutu, Maravich trzymał piłkę blisko biodra, jak gdyby sięgał do kabury po pistolet bądź rewolwer. Po latach, Pete wspominał jednak swoje relacje z ojcem jako pozytywne i doceniał wpływ, jaki miał na jego rozwój jako koszykarza.

Czytaj także: NBA. Booker znów rzucił 50 punktów. Suns znów przegrali. Perfekcyjny Durant
 
W wywiadzie przeprowadzonym w trakcie meczu NBA, zapytany o to, ile czasu poświęcał na treningi w dzieciństwie, Maravich odparł, że w lecie około ośmiu godzin dziennie, w zimie zaś mniej więcej cztery. Innym razem stwierdził, że nawet oglądając film czy idąc ulicą, miał ze sobą piłkę do koszykówki i ćwiczył drybling. W czasie czterech sezonów spędzonych na uczelni LSU (gdzie kilkanaście lat wcześniej występował jeden z najlepszych zawodników lat 50 i 60, dwukrotny MVP NBA - Bob Pettit, a kilkanaście lat później Shaquille O'Neal, w ostatnich latach zaś Ben Simmons), Maravich zdobywał średnio 44 punkty na mecz, co po dziś dzień jest absolutnym rekordem w historii NCAA (drugi na liście gracz to legendarny Oscar Robertson, ze średnią niższą o ponad 10 punktów), miał przy tym jednak całkowitą swobodę w ofensywie, tzn. trener-ojciec pozwalał mu na oddawanie rzutów kiedy tylko chciał. W rezultacie cała ofensywa LSU Tigers sprowadzała się wówczas do Maravicha. Prawie połowa oddanych rzutów tej drużyny, podczas gry Maravicha w sezonach od 1966-67 do 1969-70 (dokładnie 48 proc.) była dziełem Pete'a. Według trenera Dale'a Browna, który przejął schedę po Pressie jako główny szkoleniowiec LSU w 1972 r., gdyby linia rzutów za 3 istniała w czasach gry Maravicha w college'u, to jego średnia wyniosłaby 57 punktów na mecz, gdyż Maravich słynął ze swoich zdolności w rzutach z dystansu (Brown przejrzał wszystkie punkty zdobyte przez Maravicha w czasach LSU, klasyfikując je według miejsca na parkiecie, z którego zostały zdobyte, i doszedł do takiego właśnie wniosku).

Pomimo oszałamiających statystyk indywidualnych Maravicha, Tigers ani razu w czasie jego kariery nie osiągnęli niczego znaczącego - w pierwszych dwóch sezonach, gdy grał w reprezentacji szkoły na poziomie varsity (pierwszy sezon, 1966-67 rozegrał jako freshman), oscylowali wokół równego bilansu zwycięstw i porażek (bilans 14-12 i 13-13) a następnie w 1970 roku, znacznie lepszy bilans 22-10, wciąż jednak nie był wystarczający do walki o wysokie cele. Taki sposób gry Maravicha, dla którego znajdował akceptację, a nawet więcej - zachętę, ze strony ojca, miał się jednak później okazać problemem w czasie zawodowej kariery w NBA, gdyż utrudniał współpracę z innymi gwiazdami, co nie przychodziło w sposób naturalny, przyzwyczajonemu do bycia "jednoosobowym zespołem", Maravichowi.

Pete Maravich został wybrany z numerem trzecim draftu w 1970 r. przez Atlanta Hawks. Otrzymał jeden z największych kontraktów w historii NBA na tamten moment, 1,9 mln dolarów płatne w 4 lata, co wzbudzało zazdrość ligowych weteranów, którzy mieli wątpliwości, czy zasługuje on na tak wielkie pieniądze swoją grą. Od samego początku wyróżniał się wśród ligowych debiutantów pod względem statystyk indywidualnych, a także niesłychanie efektownego stylu gry - niektóre z jego akcji przypominały popisy graczy Harlem Globetrotters, bądź też zawodników streetballu, znanych z niemal cyrkowych sztuczek na boisku. Zajął 8 miejsce w lidze pod względem ilości zdobytych punktów w sezonie regularnym, wśród pierwszoroczniaków lepszy pod tym względem był tylko Geoff Petrie z Portland Trail Blazers.

Nie miało to jednak przełożenia na sukcesy zespołu - Hawks, pomimo silnego składu (obok Maravicha występowali także m.in. późniejszy członek Galerii Sław - center Walt Bellamy, jeden z najlepszych strzelców ligi w pierwszej połowie lat 70 - Lou Hudson, czy też świetny zbierający i defensor - Bill Bridges) nie byli w stanie osiągnąć dodatniego bilansu zwycięstw, notując znaczny regres w porównaniu do poprzedniego sezonu (48 zwycięstw w sezonie 1969-70, zaledwie 36 w 1970-71), mimo braku problemów z kontuzjami. W playoffach natomiast ulegali w pierwszej rundzie najpierw New York Knicks w 1971, potem zaś dwukrotnie Boston Celtics, w 1972 i 1973. Szczególnie duże problemy Hawks mieli w ofensywie (w sezonie 1970-71 zanotowali spadek z 1 na 11 miejsce pod względem efektywności gry w ataku, w porównaniu do rozgrywek 1969-70).

Wynikało to z tego, że Maravich miał problemy z właściwą współpracą z kolegami z drużyny, mimo świetnych statystyk. Trener Hawks, Richie Guerin, sam był wcześniej wybitnym graczem na tej samej pozycji na Maravich, jednak mimo tego, skłonności do indywidualizmu i przywiązywanie większej wagi do popisów "pod publiczkę" niż do wygrywania meczów, były tak głęboko zakorzenione w psychice Maravicha, że Guerin niewiele mógł w tej kwestii wskórać. Po tym, jak Guerina na stanowisku trenera zastąpił Cotton Fitzsimmons (znany z tego, że prowadzone przez niego zespoły grały koszykówkę bardzo efektowną, Maravich powinien więc czuć się pod jego wodzą komfortowo), Hawks zanotowali postęp w sezonie 1972-73, wygrywając 46 meczów, jednak już w kolejnym, spadli do poziomu 35 wygranych i nie zakwalifikowali się nawet do playoffów. Był to ostatni sezon Maravicha w barwach Hawks. W 1973 i 1974 wybierany był do meczu gwiazd, w pierwszym z wymienionych również do drugiej piątki najlepszych zawodników ligi.

W maju 1974 r. Maravich został przez Hawks wymieniony do New Orleans Jazz, gdzie jednak z powodu zbyt słabego wsparcia ze strony kolegów z drużyny (Jazz nie mieli wówczas w składzie gwiazd pokroju wspomnianego Hudsona) wyniki jego drużyny były gorsze niż w Atlancie (zaledwie 23 zwycięstwa w pierwszym sezonie, zaś w najlepszym, tylko 39, w ciągu ponad 5 lat, jakie spędził w tym klubie Maravich, ani razu nie awansowali do fazy playoff).

Czytaj także: NBA. triple double Dragicia, Heat walczy o play-offy. Spurs zastrzegli numer Manu Ginobiliego

Szczytowym momentem kariery Pistol Pete'a, był sezon 1976-77, kiedy został królem strzelców ligi (zasilonej w tym sezonie największymi talentami z American Basketball Association,, po połączeniu ABA z NBA w 1976 r., takimi jak Julius Erving, George Gervin, David Thompson czy Artis Gilmore). Zdobywał wówczas 31,1 pkt na mecz, przy skuteczności 43,3 proc. z gry i 83,5 proc. z rzutów wolnych (wciąż bez linii rzutów za 3, w przeciwnym razie jego średnia byłaby zapewne jeszcze wyższa). Pete po raz drugi z rzędu został wybrany do pierwszej piątki gwiazd NBA, a także zajął 3 miejsce w głosowaniu na MVP, pomimo bardzo słabego bilansu jego drużyny (35 zwycięstw i 47 porażek). Warto wspomnieć, że wówczas to koszykarze NBA mieli prawo głosu (zmieniło się to w sezonie 1980-81, gdy głos zaczął należeć do dziennikarzy sportowych), co było wyrazem szczególnego szacunku i uznania dla zdolności Pete'a ze strony jego przeciwników.

Najlepszy występ w karierze w NBA Maravich zanotował 25 lutego 1977 r., zdobywając 68 punktów przeciwko New York Knicks, do tego 6 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty i 2 bloki, przy 60 proc. skuteczności rzutów z gry. Jednym z rywali, przeciwko którym grał w tym spotkaniu, był Walt Frazier, legenda Knicks, uznawany za jednego z najwybitniejszych defensorów obwodowych w historii NBA. Ówczesny trener Jazz, wcześniej supergwiazda NBA w latach 60 - Elgin Baylor, wspominał później, że Oscar Robertson był najlepszym zawodnikiem, przeciwko jakiemu grał, Jerry West najlepszym, z jakim miał okazję grać w jednym zespole, natomiast Maravich był najlepszym, jakiego kiedykolwiek widział.

Po tym, jak Jazz rozwiązali z nim kontrakt w styczniu 1980 r. (już po przenosinach z Nowego Orleanu do Utah), Maravich jako wolny agent dołączył do Boston Celtics, w barwach których rozegrał 35 meczów. Nie był już gwiazdą, lecz wciąż miewał przebłyski dawnej świetności (w najlepszym meczu w barwach Celtics, zdobył 31 punktów, trafiając 12 z 18 rzutów z gry, przeciwko Indiana Pacers, 18 marca 1980 r.). Miał okazję grać wtedy z Larrym Birdem, rozgrywającym swój pierwszy sezon w NBA. Bird wyrażał się o nim bardzo pozytywnie, szczególnie na temat jego zdolności podań.

Po zakończeniu kariery, Maravich popadł w depresję i alkoholizm. Próbował wielu różnych rzeczy, aby na nowo odnaleźć sens w życiu, m.in. przebywał przez dwa lata w odosobnieniu, medytował, interesował się ufologią, praktykował hinduizm. W końcu nawrócił się na chrześcijaństwo, stał się głęboko wierzący, a stało się to w momencie, gdy rozważał nawet odebranie sobie życia (1982 rok), gdyż jak mówił, nie potrafił znaleźć w nim sensu. W wywiadzie z października 1987 r. przyznał, że obwiniał się o egoizm i to, że nie potrafił wcześniej dostrzec, co w życiu ma prawdziwą wartość.

Można powiedzieć, że Maravich w pewnym sensie przewidział swoją śmierć. W wywiadzie z 1972 r. wyznał, że "nie chce grać zawodowo w kosza przez 10 lat a potem umrzeć na zawał serca w wieku lat 40". Niestety, jak okazało się 5 stycznia 1988 roku, słowa te okazały się prorocze. Tego właśnie dnia zmarł na atak serca w Pasadenie (Kalifornia), pół roku przed swoimi 41 urodzinami. Stało się to podczas...meczu koszykówki. Co ciekawe, jego ostatnie słowa brzmiały: "czuję się świetnie, naprawdę świetnie". Można powiedzieć, że zmarł robiąc to, co kochał w życiu najbardziej...

Podczas weekendu gwiazd NBA w 1997 roku (Cleveland, Ohio) zaprezentowano 50 najwybitniejszych graczy w historii NBA, wybranych na 50-lecie istnienia ligi. Maravich był jedynym nieżyjącym już wówczas koszykarzem spośród grona laureatów, mimo że wielu z nich było znacznie od niego starszych. Podczas uroczystości reprezentowali go dwaj synowie - Jaeson i Josh. Jego ojciec Press zmarł w kwietniu 1987 r. (również został pod koniec życia na nowo chrześcijaninem), Pete wkrótce po jego śmierci powiedział: "zobaczymy się niedługo" i znów miał rację...

Czym szczególnym wyróżniał się Maravich, że jest aż tak poważany w środowisku NBA, skoro przecież nigdy nie wygrał niczego wielkiego? Otóż zdaniem wielu fachowców, jego sposób gry znacznie wyprzedzał innych graczy w jego czasach - nikt w latach 60 i 70 nie potrafił dryblować czy podawać w takim stylu jak on. Niestety, wydaje się że kilka z jego własnych wypowiedzi, najtrafniej podsumowuje to, kim był jako koszykarz.  "Nie płacą mi miliona dolarów za wykonywanie prostych podań sprzed klatki piersiowej obiema rękami". "Opierałem się tylko na swoim talencie. To był mój fatalny błąd". Pokazuje to, że przywiązywał zbyt dużą wagę do wykonywania efektownych, ale ryzykownych i niekoniecznie zawsze skutecznych, zagrań.

Niemniej jednak, wiele wypowiedzi innych znanych osób ze świata NBA najlepiej pokazuje, jak szanowaną postacią jest Pete Maravich.

- Nikt w historii koszykówki nie panował nad piłką tak jak on. Potrafił robić niewiarygodne rzeczy z piłką - Rick Barry.

- Wielu graczy łamie prawa grawitacji. Pete łamie prawa fizyki - Red Auerbach.

- Pistol Pete miał na mnie duży wpływ. Często próbowałem wykonywać jego zagrania na parkiecie. Niektórych z tych rzeczy nawet gracze występujący obecnie nie potrafią zrobić - Isiah Thomas.

- Wszyscy robimy teraz rzeczy, które zaczęły się od niego - Steve Nash.

- Niczym arcymistrz szachowy, potrafił podczas gry dostrzec rzeczy, których inni nie widzieli - Bill Walton.

- Dzisiejsza koszykówka opiera się na wykorzystywaniu wolnej przestrzeni, ściąganiu podwojeń i rzutach z miejsca po otrzymaniu podania. Nikt w historii tego sportu nie robił tych rzeczy lepiej niż Pete. Potrafił z piłką zrobić więcej rzeczy, niż ktokolwiek inny i wszystkie robił dobrze - Alvin Gentry.

Czy Pete Maravich słusznie został wybrany do grona 50 najlepszych koszykarzy w historii NBA?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×