Przed spotkaniem z Czeszkami, które jak wiemy decydowało o tym czy Polki awansują do ćwierćfinału Mistrzostw Europy, więcej szans dawało się reprezentantkom naszego kraju. Z prostego powodu. Rywalki nie miały już szans na awans, dodatkowo promyk nadziei w serca kibiców wlał ostatni pojedynek biało-czerwonych z wicemistrzyniami Europy, Hiszpankami. Podopieczne Krzysztofa Koziorowicza pokazały w nim (a w zasadzie w pierwszej połowie), że są w stanie walczyć z najlepszymi. Nic więc dziwnego, że większość kibiców bardzo liczyła na zwycięstwo. Tym bardziej, że rywalki spisywały się dotąd przecież bardzo słabo. Niestety, wszyscy się przeliczyliśmy...
A przecież wystarczyło powtórzyć grę ze wspomnianej pierwszej połowy meczu z Hiszpankami. Niby niewiele, a jednak zbyt dużo... Trudno jednak myśleć o wygranej, jeśli nie gra się dobrze nawet przez pół kwarty. Nie ukrywajmy, spotkanie z Czechami było w wykonaniu naszych zawodniczek podobne do tego z Łotyszkami. A tego, mając w pamięci poprzednie mecze nie spodziewał się chyba nikt. Okazało się jednak, że ambicja i walka, dzięki którym Polki wygrywały dwa wcześniejsze mecze nie wystarczą. Może dlatego, że w tym ostatnim zabrakło nawet tego...
Niewątpliwie największym problemem, który był niemiłosiernie widoczny przez cały okres trwania turnieju, to brak zgrania. Średnio ponad 20 strat w meczu drużynie, która walczyła o najlepszą "ósemkę" w Europie po prostu nie przystoi. Nawet nie próbuję sobie wyobrażać co przeżywali w swoich domach kibice, w momencie gdy piłkę w rękach miały nasze rozgrywające. Agata Gajda i przede wszystkim Paulina Pawlak to zawodniczki, od których wymagało się znacznie więcej. To one zawiodły najbardziej. Niesamowicie kulały też rzuty z dystansu. Jeden dobry mecz w tym elemencie w wykonaniu Agnieszki Bibrzyckiej to za mało. Z drugiej strony, czy można się temu dziwić? Szyld "reprezentacja Polski w koszykówce kobiet" jest "używany" tylko podczas takich imprez jak ta, którą polskie koszykarki mają już za sobą. Już nie chodzi o nieliczną grę polskich koszykarek w naszej ekstraklasie, bo o tym, że są w stanie grać na wysokim poziomie już pokazały. Potrzeba kogoś, kto to wszystko umiejętnie poskłada.
Czy takim człowiekiem był Krzysztof Koziorowicz? Nie wiem jakie spostrzeżenia mają inni, ale ja nie zauważyłem, aby trener Koziorowicz w czasie trwania turnieju wyróżniał się czymkolwiek. Sprawiający wrażenie aż za bardzo spokojnego człowieka szkoleniowiec nie był w stanie wydusić z siebie choć odrobinę złości nawet wtedy, gdy jego podopieczne popełniały trzy straty w odstępie 30 sekund. Brak pomysłu na ustawienie zespołu i w konsekwencji hokejowe, nic nie dające zmiany też nie świadczą o nim najlepiej. Szkoleniowiec zachował jednak klasę. Dostrzegł, że nie potrafił wpłynąć na swoje podopieczne i sam złożył rezygnację. Pytanie tylko co na to Polski Związek Koszykówki?
A on też powinien zrobić sobie porządny rachunek sumienia. Niech władze związku zrozumieją, że "zajmowanie się" żeńską koszykówka raz na kilka lat, podczas finałów czy też eliminacji do najważniejszych rozgrywek wiele dobrego nie przynosi. Chyba, że już na zawsze chcemy być typowymi przeciętniakami, niedokończonym dziełem, licząc, że może kiedyś samo się ono dokończy i być może pozytywnie zaskoczy. Jeśli nie, to trudno, plan minimum zazwyczaj udaje nam się przecież realizować...