[b]
Pamela Wrona, WP Sportowe Fakty: Jest pan sentymentalny?
[/b]
Marcin Radomski, trener Miasta Szkła Krosno: Jestem, bo podchodzę do swojej pracy z pełnym zaangażowaniem i wkładam mnóstwo energii w kluby w których pracuję. Więc później zostaje pewien sentyment do klubu, kibiców, pewnych ludzi z którymi się pracowało, do miejsca w którym się żyło. Tym bardziej, że po czasie zawsze w mojej głowie zostają przeważnie te dobre chwile, a ich miałem sporo, zarówno w Kłodzku, jak i w Wałbrzychu. Mam nadzieję, że w Krośnie będzie podobnie albo jeszcze lepiej.
Jak sam pan niedawno powiedział, Górnik Wałbrzych zawsze będzie częścią pana trenerskiej historii. W tym zawodzie jest w ogóle miejsce na sentymenty?
Na razie wydaje mi się że tak, ale mam też świadomość, że pewnie inaczej to będzie wyglądało jak będę miał już zaliczonych kilka klubów. Na chwilę obecną, Miasto Szkła jest moim trzecim klubem, więc jeszcze nie ma tego tak dużo. Z drugiej strony, każdy klub, to odrębna historia, odrębna grupa ludzi, inna nauka i rozwój. W każdym klubie, w którym pracuje daje dużo od siebie, ale dużo też dostaje i za to jestem wdzięczny, a to sprawia, że ten sentyment jest.
Rozstał się pan z klubem w dość niezrozumiałych okolicznościach. Ta sytuacja wpłynęła jakkolwiek na postrzeganie tego miejsca? Chowa pan jakąś urazę?
Nie chowam urazy, powiem nawet inaczej, że jestem im wdzięczny, że mnie zwolnili. Z zawodnikami stanowiliśmy świetną grupę, mieliśmy ogromną więź z kibicami, ale było sporo innych rzeczy, z którymi nie było tak kolorowo. Te, dotyczące organizacji mojego życia osobistego wyglądały inaczej. Teraz mam fajne mieszkanie, żonę z synem przy sobie, pierwszy raz w życiu nie pracuję dodatkowo w szkole, co powoduje, że mam więcej czasu na koszykówkę, na rozwój indywidualny, na czas dla rodziny.
ZOBACZ WIDEO: Peter Schmeichel dla WP SportoweFakty: Wojciech Szczęsny jest fantastyczny
Żyję w fajnym i nowym dla mnie miejscu. Dolny Śląsk jest piękny, ale tam już wszystko warte zobaczenia widziałem nie raz, nie dwa. Teraz, na Podkarpaciu wszystko jest dla mnie nowe, a tereny i natura jeszcze ładniejsze niż w tamtym rejonie. Dlatego nie chowam urazy, a jestem im wdzięczny, bo gdyby nie praca w Górniku Wałbrzych, nie byłoby mnie w Krośnie, zresztą, tak samo było z Kłodzkiem. Co więcej, uważam, że moja osoba również tam nie była problem w tamtym momencie, ale prezes uznał inaczej i mnie zwolnił. Oczywiście na początku była złość, ale gdyby mnie nie zwolnił, nie znalazłbym się w Wałbrzychu i nie byłoby tych dwóch świetnych lat.
Zobacz także: 1.liga. Tomasz Andrzejewski: Czuję głód koszykówki
Można powiedzieć, że zmiany to nieodłączny element trenerskiej pracy?
Taka praca. Nie ma co się oszukiwać, jest ona w ciągłym stresie i napięciu. Praktycznie co tydzień ktoś jest weryfikowany jako dobry, albo zły. Dochodzi często do małych konfliktów, które z czasem przeradzają się w większe, wszystko w tle z zawsze niewystarczającymi funduszami. Relacje się wyczerpują, wyniki mogą być różne i dochodzi do zmian. Czasami terminarz może prowadzić do zmiany. Porażki nie budują niestety i jak jest ich za dużo, to trzeba mieć świadomość, że wszystko może się zdarzyć.
Natomiast ja na te zmiany, o ile nie są za często, patrzę jak na szansę poznania nowych ludzi, nowego miejsca i tak dalej. Dla mnie nowe miejsce to szansa na wprowadzenie swoich założeń i obserwowanie jak to działa na zawodników, klub, kibiców i ogólnie miasto. Obserwowałem to w Kłodzku, obserwowałem w Wałbrzychu i obserwuje teraz w Krośnie, gdzie moja przygoda dopiero się rozpoczyna. Czasami te same rzeczy się sprawdzają, czasami coś sprawdza się w jednym miejscu, ale nie działa w drugim, a czasami trzeba poznać miejsce i wprowadzać nowe rzeczy odpowiednie dla niego. Każda drużyna, każdy klub w którym pracowałem, miały inną charakterystykę i możliwości, ale po jakimś czasie można było znaleźć zestaw wspólnych cech i tam właśnie widziałem swoją pracę i czerpie z tego sporo satysfakcji.
Jakie podejście miał pan do meczu przeciwko byłemu klubowi? Rywalizację napędzał fakt, że był to dla pana „powrót do domu”?
Podejście było takie samo jak do każdego innego meczu. Prawda jest taka, że czasu na rozmyślania za wiele nie było, bo w środę graliśmy bardzo ważny mecz u siebie z Polonią Leszno. Natomiast to, że lubię atmosferę hali w Wałbrzychu i będę się tam dobrze czuł, to pomoże mi być lepszym trenerem. Na potwierdzenie tezy, że dobrze czuje się w Wałbrzychu niech świadczy też fakt, że po raz pierwszy, na konkursie rzutów z połowy na koniec treningu rzutowego, trafiłem i wygrałem. Pierwszy raz w tym sezonie - oczywiście mam nadzieję, że nie ostatni (śmiech).
Aż dwie dogrywki były potrzebne, aby rozstrzygnąć wynik tego spotkania. Spodziewał się pan takiej rywalizacji? Czy mimo porażki, jest pan zadowolony z rozegranych zawodów?
Ciężko być zadowolonym jak się przegrywa wygrany mecz. Górnik wykorzystał okazję, którą im daliśmy i za to mogą docenić ich kibice. Natomiast my w ostatnich 40 sekundach drugiej dogrywki, nie trafiliśmy spod samego kosza, nie trafiliśmy trzech osobistych, źle broniliśmy kluczowe posiadanie, zrobiliśmy stratę wprowadzając piłkę do gry i pozwoliliśmy zrobić zbiórkę w ataku Rafałowi Glapińskiemu, który doprowadził do tej drugiej dogrywki. Ale można też popatrzeć, że Górnik miał dwa osobiste w regulaminowym czasie i nie trafił żadnego. Dlatego koszykówka jest właśnie taka piękna.
Dwa tygodnie wcześniej to my w meczu z Czarnymi Słupsk wyszliśmy z bardzo trudnej sytuacji, bo przegrywaliśmy 5 na 35 sekund do końca i doprowadziliśmy do dogrywki, którą wygraliśmy, a teraz było odwrotnie. Nie zmienia to faktu, że jestem dumny ze swoich graczy, bo kolejny raz zrealizowali plan defensywny na mecz i walczyli, a w ataku coraz lepiej dzielimy się piłką. Co więcej, zebraliśmy w ataku Górnikowi 23 piłki, było to prawie 40% piłek możliwych do zebrania. Biorąc pod uwagę siłę podkoszową obu drużyn, uważam to za rewelacyjny wynik. Obie drużyny stworzyły widowisko, którego ludzie w Wałbrzychu długo nie zapomną. Pewnie, że lepiej by było jakbyśmy wygrali to spotkanie, ale pomiędzy tymi drużynami nie ma znaku równości, bo Górnik dysponuje dużo bogatszym i pełniejszym składem, ale my swoim zaangażowaniem, właściwą grą, doprowadziliśmy do tego, że na boisku tej różnicy nie było widać, przynajmniej takie jest moje zdanie.
Wcześniej, niespodziewanie wprowadził pan Górnika do 1.ligi i już w pierwszym sezonie znaleźliście się w play-offach. Miasto Szkła to spadkowicz z ekstraklasy – dostrzega pan jakąś różnicę w prowadzeniu zespołu?
Różnica polega na tym, że przejmując drużynę z Wałbrzycha przejmowałem grupę ludzi, która już się znała i grała razem w drugiej lidze. W pierwszym sezonie doszło tylko dwóch nowych graczy, w trakcie sezonu sprowadziliśmy jedynie Krzyśka Spałę. Po awansie przyszedł Piotrek Niedźwiedzki, który wracał do Wałbrzycha, znał wszystkich, a jedynym nowym graczem był wówczas Kuba Der. Teraz, w Krośnie większość się nie znała zarówno pomiędzy sobą, jak i ze mną. To jest największa różnica, ale z każdym tygodniem, meczem, ta różnica będzie maleć. Ja też potrzebuję czasu żeby poznać zawodników, żeby się nauczyć jak najlepiej do nich mówić, kiedy ich opieprzyć, a kiedy im odpuścić. Te wszystkie rzeczy w I-ligowym Wałbrzychu już wiedziałem, w I-ligowym Krośnie cały czas się tego uczę.
Uważa pan, że ciężej podnieść się po ekstraklasie?
Niestety, na Podkarpaciu historia pokazuje, że po ekstraklasie drużyny umierały, w przenośni i dosłownie. W Krośnie dzięki działaniom prezesów dalej mamy drużynę, która ma o co walczyć. Przy mądrym zarządzaniu czasami spadki są szansą dla drużyny na nowy początek i ja wierzę, że nasza drużyna jest właśnie tym nowym początkiem.
Z jakim nastawieniem przeniósł się pan do Krosna?
Z nastawieniem, że czeka mnie nowe wyzwanie, bo nigdy nie stałem przed zadaniem zbudowania drużyny od zera.
Co już udało się panu poukładać?
Myślę, że na chwilę obecną jeszcze nie można powiedzieć, że coś udało się poukładać. Jeszcze wiele pracy przed nami i działań, które tę drużynę mają wzmocnić. Uważam, że jesteśmy cały czas w procesie docierania i poznawania.
Jakim jest pan trenerem?
Wymagającym. Wymagam dużo od siebie i wymagam dużo od zawodników. Staram się jednak mieć na uwadze, że jesteśmy różnymi ludźmi. Naturalne dla mnie jest żartować z zawodnikami, ale za chwile być śmiertelnie poważnym i wymagającym. Uważam, że na wszystko jest miejsce. Jest miejsce na pracę i profesjonalizm, jest miejsce na zabawę i luz. Ciała i głowy wymagają takiej samej pracy i odpoczynku. O ile łatwo przychodzi graczom pokazać pracę i odpoczynek nad ciałem, to sporo jest problemów z tym żeby gracze zrozumieli, że praca nad głową jest jeszcze ważniejsza. Zresztą tego nie rozumie też większość działaczy.
Wobec tego, na co pan w swojej pracy kładzie największy nacisk?
Jestem trenerem defensywnym i wiele miejsca jest nad przygotowaniem do danego przeciwnika. Tylko ja nie mam jakiegoś jednego systemu, którego się trzymam, tylko oglądam spotkania przeciwników i patrzę na ich najmocniejsze strony. W każdym meczu staramy się zabrać lub ograniczyć grę jaką drużyna lubi i jest w niej efektywna. Jest jakiś zestaw cech wspólnych które robimy, ale drużyny różnią się między sobą i dlatego my co mecz robimy inne rzeczy, żeby ograniczyć im grę i zmusić do grania planem B lub C. Czasami to wychodzi, czasami nie, taka jest koszykówka - błędy zawsze będą, ale z naszej obrony jestem zadowolony.
Duży nacisk kładę na dyscyplinę i grę zespołową i tutaj już takiego mojego zadowolenia nie ma. Wiem, że stać nas na dużo lepszą grę. Kolejne dwa filary to atak szybki i zbiórki w ataku. I tu jest różnie, nie jesteśmy stali w tych elementach, a uważam, że jak będziemy i to się zmieni, to liczba porażek diametralnie się zmniejszy. To są takie cztery filary koszykarskie na które zwracam uwagę.
Poza boiskiem, mocny nacisk kładę na przygotowanie mentalne. Staram się graczom uświadamiać czasami oczywiste rzeczy, takie jak na przykład co to znaczy być w drużynie, takie prawdziwej drużynie. Staram się rozmawiać na temat tego co w głowie siedzi i jak to wpływa na nasza grę, oczywiście teraz mówię tak w mega uproszczeniu, bo to skomplikowane sprawy i mocno indywidualne. Staram się zawodnikom pokazać jakie rzeczy mają wpływ na to jak nasza grupa wygląda, się zachowuje, jak reaguje i jak jest odbierana. Czasami może za dużo gadam, ale walczę z tym.
O czym nie powinno zapominać się w pracy trenera? Często pomija się kwestie takie jak atmosfera w szatni, budowanie więzi, zaufania?
Powiem tak, w pracy trenera wszystko ma znaczenie. Oczywiście, że są rzeczy ważne i ważniejsze, ale jak się przegrywa lub wygrywa jednym punktem to ciężko stwierdzić co tak naprawdę miało kluczowe znaczenie. Trener nie powinien zapominać o niczym. Oczywiście cały czas tak nie ma szans funkcjonować, a jakbym miał wymienić wszystko to nikt tego wywiadu nie doczytałby do końca. Mogę odpowiedzieć tylko, że te wymienione rzeczy należą do kluczowych w mojej hierarchii. Atmosfera w szatni jest kluczowa, aby grupa ludzi zrobiła wynik ponad swój teoretycznie stan i uważam, że wcale nie musi być tak, że w tej szatni wszyscy muszą się ze sobą lubić. Pewnie, że łatwiej to zrobić jak tak się dzieje, ale takich sytuacji niestety nie ma za wiele - jesteśmy różnymi ludźmi z różnych środowisk i spotykamy się nagle w sierpniu, przyjeżdżamy z różnym doświadczeniem, ambicjami.
I wtedy zaczyna się zabawa pod tytułem budowania więzi, bo jeżeli tego się nie zrobi to nie ma szans na atmosferę. Ułatwieniem jest to, że mamy wspólny mianownik, którym jest koszykówka. Fakt, że często każdy inaczej widzi koszykówkę, bo przeszedł inne szkolenie, miał różnych trenerów, ma inne doświadczenia, ale chyba na tym polega właśnie praca trenera, żeby nagle grupa 12 ludzi myślała o koszykówce w ten sam sposób.
No i tu zaczyna się następny etap w którym zaufanie odgrywa kluczową rolę. Zawodnicy muszą zaufać trenerowi. Nie znam trenera, który chciałby źle dla drużyny, natomiast zawodników, którzy dla siebie chcieli dobrze, ale nie było to korzystne dla drużyny jest od groma. Żeby było jasne, nie jest to żaden zarzut w stronę zawodników, tak jest często jest to rozumiane. Ważna jest tylko świadomość, że to jest sport zespołowy, w którym indywidualne umiejętności odgrywają kluczową rolę, ale dalej na koniec to zespół jest najważniejszy. Jeżeli zawodnicy nie mają zaufania nie tylko do trenera, ale i do swoich kolegów z drużyny, to raczej nie poświęcą jakąś część swoich ambicji, swojej gry, na rzecz zespołu, a wtedy też nie ma szans na to żeby stać się taką prawdziwą drużyną.
To może być kluczem, że pana zespoły tak funkcjonują?
Myślę, że tak, ale działań które wspólnie wykonujemy jest jeszcze dużo więcej. Ja jestem częścią drużyny i robię swoją pracę najlepiej jak potrafię. Ale moja praca bez pracy zawodników nie ma żadnej wartości. To ich praca jest najważniejsza i naprawdę pod tym względem mogę się uważać za szczęśliwca, bo częściej dane mi było pracować z zawodnikami, którzy swoim zaangażowaniem i pracowitością dawali mi ogromnego kopa do pracy i prowadzili do tego, że funkcjonujemy tak jak funkcjonujemy.
Cicho mówi się o powrocie Krosna na koszykarską mapę PLK na przestrzeni dwóch sezonów. Awans jest na pana liście marzeń?
Pewnie, że chciałbym awansować i taki mam cel. Mam kilka celów koszykarskich, które chciałbym zrealizować. Niestety, czasami tracę trochę determinację, ale taką wewnętrzną. I na moim, czasami chyba trochę chorym poziomie żeby być lepszym... Zwłaszcza jak widzę i słyszę co w tej naszej koszykówce się dzieje. Ale też nie ukrywam, że powoli jednak realizuje wszystko i idę krok po kroku, tam gdzie mam być. Miała być w Wałbrzychu 8, 4 i awans. Oni przyspieszyli wymieniając 70% składu, ja idę dalej w swoim tempie, tylko zmieniłem klub. Chciałbym z chłopakami być na koniec w czwórce, bo dzisiaj już wiem, że to fajna grupa i należą jej się takie mecze jak ten ostatnio w Wałbrzychu. I tak jak sobie kiedyś zamarzyłem po meczu w Wałbrzychu ze Śląskiem, żeby zagrać ze Śląskiem w play-off, tak teraz marzy mi się powrót do Wałbrzycha w półfinale. Były by to piękne widowiska przed finałem, bo w finale to tylko Sokół Łańcut.
I jest jakiś przepis, aby to marzenie spełnić?
Praca, mecze, analiza, praca, mecze, analiza, praca, mecze, analiza i kto więcej wyciągnie z tej pracy ten na koniec będzie się cieszył ze zwycięstwa i tyle, albo aż tyle.
Zobacz także: 1 liga. Michał Jankowski: Mam swoje zadania do wykonania