Do środy, 8 lipca mają czas na dojście do porozumienia władze Euroligi oraz kierownictwo hiszpańskiej ACB, które w kwestii podpisania umowy zobligowane jest postanowieniami instytucji CBA - związku zrzeszającego kluby ekstraklasy ACB. Wszystko wskazuje jednak na to, że data finalnego konsensusu może zostać po prostu przełożona. CBA nie ma zamiaru ustąpić, a władze Euroligi z jej szefem, Jordim Bertomeu, na czele nie zamierzają zmieniać wcześniejszych ustaleń. Tym bardziej, że wszystkie europejskie ligi poparły nowelizację i podpisały z Euroligą stosowne dokumenty.
O co właściwie toczy się spór? CBA nie dało zielonego światła zarządowi wykonawczemu ACB, gdyż według proponowanego przez Euroligę nowego projektu, w nowym sezonie Hiszpania miałaby otrzymać tylko cztery miejsca (poprzednio pięć, gdyż Joventut wygrał Puchar ULEB) w tych najbardziej prestiżowych rozgrywkach pucharowych w Europie, z czego wszystkie zarezerwowane dla największych klubów - Regalu FC Barcelona, TAU Ceramiki Vitoria, Realu Madryt i Unicaji Malaga. Drużyny te otrzymały bowiem licencję typu A, czyli trzyletnią właśnie. Zrzeszenie wszystkich drużyn ekstraklasy hipotetycznie podnosi, że może dojść do chorej sytuacji, w której dany klub będzie reprezentował Hiszpanię na arenie międzynarodowej, mimo że nie załapie się nawet do play-off! Oczywistym jest fakt, że czterech członków CBA, czyli przedstawiciele wymienionych z nazwy drużyn, są za podpisaniem umowy z Euroligę. Pozostałe ekipy mają jednak zdecydowaną większość.
Równocześnie CBA planuje przedłożyć władzom Euroligi własny system przyznawania miejsc, który nieco efektywniej miałby łączyć wizję Euroligi z rzeczywistością. Według tego pomysłu, należy jak najszybciej zrezygnować z licencji typu A (trzyletnich), zaś dwa miejsca (w przypadku Hiszpanii) przyznać drużynom, które nie spadły poniżej pewnego pułapu w ostatnich trzech latach (miały najlepszą średnią), zaś dwoma pozostałymi należałoby obdzielić zespoły adekwatnie do ligowej pozycji w ostatnim sezonie.
Żeby zrozumieć procesy zachodzące w tej sprawie, należy poznać pewne reguły, którymi obwarowała swój statut Euroliga. Zarząd Wykonawczy Euroligi złożony jest z 13 udziałowców: ośmiu klubów (Asseco Prokom, CSKA, Efes Pilsen, Maccabi, Montepaschi, Olympiakos, Real i TAU Ceramica), pięciu lig (Adriatyckiej, francuskiej LNB, niemieckiej BBL i włoskiej LEGA A) oraz przewodniczącego - Jordiego Bertomeu. Zarząd ten, ustanowiony w lutym br., może wcielić w życie jakiekolwiek projekty bez pytania kogokolwiek.
I w tym momencie zaczynają się schody. Zarząd Wykonawczy ma bowiem silną opozycję w postaci reszty członków Euroligi - m.in. klubów takich, jak Panathinaikos Ateny, DKV Joventut Badalona, SLUC Nancy, czy hiszpańskiej ACB oraz greckiej ESAKE 1. Opozycja ta podnosi, że Zarząd Wykonawczy został powołany do życia nielegalnie, gdyż głosowało na niego 23 z 30 członków Euroligi (dokładnie 77 procent), a to podjęcia jakiejkolwiek decyzja musi być zachowana większość 80 procent! Przewodniczący Bertomeu przekonuje jednak, że nie jest prawdą, iż siedem głosów było na "nie". Przeciwko ustanowieniu Zarządu Wykonawczego były jedynie cztery głosy (ACB, ESAKE 1, Panathinaikos i Joventut), a troje członków oddało puste kartki.
Hiszpański szef Euroligi pyta również, dlaczego opozycja nie protestowała kiedy wszystkie decyzje zapadały na lutowym posiedzeniu w Rzymie. Twierdzi, że skoro nikt nie zanegował oficjalnie istnienia Zarządu Wykonawczego, ani nie sprzeciwił się nowemu projektowi przyznawania miejsc zespołom na podstawie licencji w lutym, cała sprawa wydaje się być robioną na siłę sensacją.
W związku z tym, że opozycja Euroligi ma swoje zdanie, a zrzeszenie hiszpańskich klubów zdecydowało, że nie ustąpi w sprawie przyznania trzyletnich licencji Barcelonie, TAU, Realowi i Unicaji, cała sprawa może mieć swoje zakończenie w Sportowym Sądzie Arbitrażowym w Szwajcarii oraz Europejskiej Komisji ds. sportu w Brukseli.