Koszykówka. Piotr Niedźwiedzki kiedyś zwolnił, teraz dominuje w I lidze. "Każdy powinien doceniać małe rzeczy"

Materiały prasowe / R.Jędrzejewski / Na zdjęciu: Piotr Niedźwiedzki
Materiały prasowe / R.Jędrzejewski / Na zdjęciu: Piotr Niedźwiedzki

- Teraz wiem, że trzeba się cieszyć z każdej minuty robienia tego co się kocha. Każdy powinien doceniać takie małe rzeczy, bo jedna kontuzja, w jednej chwili może zabrać nam wszystkie marzenia - mówi Piotr Niedźwiedzki, zawodnik WKK Wrocław.

[b]

Pamela Wrona: WP Sportowe Fakty: Czym się pan zawsze kierował w życiu?

Piotr Niedźwiedzki, zawodnik WKK Wrocław: [/b]Będzie to bardzo oklepane, ale zawsze kierowałem się sercem i intuicją.

I dokąd to pana zaprowadziło?

Zaprowadziło mnie to do momentu, w którym człowiek uzmysławia sobie, że każdego dnia wstaje i po prostu robi to, co najbardziej lubi w życiu.

W tym roku skończy pan 27 lat. Jak koszykówka ukształtowała pana charakter?

Ze sportem jest tak, że sport zawsze uczy dyscypliny. Uczy niepoddawania się w kryzysowych momentach, kształtuje charakter każdego z nas. Zawsze byłem sumienny, uparty i we wszystko bardzo się angażowałem.

ZOBACZ WIDEO MŚ w koszykówce. Polacy zagrali świetny turniej! Czas na igrzyska olimpijskie? "To będzie piekielnie trudne zadanie"

Takie cechy pomogły, kiedy wykryto u pana wadę serca?

Na pewno tak. Wiedziałem, że nie mogę się załamać, że nie mogę się poddać. Musiałem żyć dalej, jednocześnie zacząć pracować i z czegoś żyć, wrócić do "normalnego" funkcjonowania. Na początku, wcale nie było to łatwe, trudno było się w tym wszystkim odnaleźć.

Dużo trenowałem. Zaczęło się od tego, że bardzo szybko się męczyłem. To było bardzo dziwne. Grałem wtedy w Kotwicy Kołobrzeg i klub wysłał mnie na badania. Okazało się, że mam problemy z sercem, musiałem zrobić sobie przerwę. Teraz, na szczęście wszystko jest już w porządku, nie odczuwam żadnych dolegliwości i mogę dawać z siebie 100 procent.

Ta sytuacja spowodowała, że zmienił pan podejście do życia, samego sportu?

Oczywiście, że tak. Ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Ale teraz wiem, że trzeba się cieszyć z każdej minuty robienia tego co się kocha. Każdy powinien doceniać takie małe rzeczy, bo jedna kontuzja, w jednej chwili może zabrać nam wszystkie marzenia.

1,5 roczna przerwa z pewnością nie była łatwa, zwłaszcza, gdy jest się chodzącym wulkanem energii. Pana żywiołowość objawiała się do tego stopnia, że podobno zawsze wszystko robił pan w biegu.

Myślę, że to wszystko pomówienia (śmiech). Ale rzeczywiście, tak troszkę było, że jako dziecko miałem mnóstwo energii i gdzieś trzeba było ją wyładowywać - najlepiej w sporcie.

Wobec tego, ciężko było tak na chwilę zwolnić?

To był dla mnie ciężki okres. Tak naprawdę, musiałem poukładać swoje życie na nowo, a przede wszystkim zastanowić się co dalej robić, w jakim kierunku pójść. Uciekłem wtedy w pracę żeby nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Ale jednocześnie byłem cały czas pod stałą kontrolą lekarzy, dzięki czemu z tyłu głowy pojawiała się nadzieja na powrót do koszykówki. I tak się stało, półtora roku później.

Czytaj także: Koszykówka. Nowe nazwiska na zapleczu ekstraklasy

Przez swoją porywczość trafił pan na koszykówkę. Ale muszę dodać, że poza koszykówką miał pan jeszcze jedno, ciekawe zajęcie…

Ciekawa informacja (śmiech). Zgadza się. Moim drugim zajęciem był... taniec ludowy w zespole "Pieśni i Tańca Wałbrzych". To było 18 lat temu i niewiele już pamiętam (śmiech).

Trudno było wybrać? Dlaczego wybór padł na koszykówkę, a nie na taniec? 

Do koszykówki namówił mnie mój śp. kuzyn Paweł Kalisz. To on powiedział żebym spróbował pójść w koszykówkę. Porozmawiał z trenerem Arkadiuszem Chlebdą, ponieważ w Wałbrzychu nie było jeszcze mojego rocznika, czy mogę przyjść do starszych - i tak zaczęło się moje trenowanie z o 5 lat starszymi graczami. Potem, niestety, Paweł zmarł. A ja kontynuuję koszykówkę i robię wszystko dla niego.

Nigdy nie czułem, żebym się wyróżniał, trenowałem ze starszymi chłopakami. Z perspektywy czasu myślę, że dobrze się odnajduję w tym co robię. Ale to nie zmienia faktu, że pozostaje mi jeszcze wiele do nauki.

Można powiedzieć, że tanecznym krokiem wszedł pan na koszykarski parkiet. Srebrny medal na MŚ i pasmo sukcesów - takie wspomnienia wywołują uśmiech?

Tak, to był świetny okres! Pamiętam jak dziś swoje pierwsze zgrupowania kadry U16 z trenerem Piotrem Bakunem. Jako rocznik młodszy, razem z Przemkiem Karnowskim udało nam się pojechać na moje pierwsze mistrzostwa Europy. Rok później przyszedł nasz rocznik '93 prowadzony przez trenera Jerzego Szambelana i byliśmy objawieniem turnieju na Litwie - zajęliśmy wówczas czwarte miejsce. Rok później pamiętne srebro mistrzostw świata w Hamburgu - to był wspaniały okres.

Zastanawia się pan czasami, co by było, gdyby jednak na chwilę nie zwolnił?

Staram się już nie myśleć o tym co mogło by się wydarzyć. Skupiam się na tym co się dzieje tu i teraz. Są nowe wyzwania i trzeba im sprostać. 

Ma pan marzenie, aby wystąpić jeszcze z orzełkiem na piersi?

To marzenie siedzi w głowie każdego sportowca. Myślę, że po to trenujemy, walczymy, wylewamy hektolitry potu, żeby mieć szansę wystąpić w kadrze narodowej.

Można czuć się spełnionym, nie grając w kadrze?

Na pewno tak. Trzeba pamiętać, aby cieszyć się ze wszystkiego co się ma i być po prostu szczęśliwym. A przy okazji, trzeba mieć marzenia i jakieś cele.

Ale otrzymał pan powołanie do reprezentacji Polski w koszykówce, ale tej 3x3. W takiej odmianie doskonale się pan odnajduje?

Tak, w tym roku pierwszy raz znalazłem się w szerokiej kadrze. To była świetna wiadomość, że mogę wrócić do reprezentowania kraju na arenie międzynarodowej z orzełkiem na piersi. Czuję się dobrze, lubię twardą grę, a 3x3 na to pozwala (śmiech).

No właśnie. Wiele graczy mówi, że ogromną zaletą tej dyscypliny jest to, że można się trochę poprzepychać (śmiech). Gdy był pan chłopcem, raczej nie sprawiał pan problemów. Jak to jest teraz, na boisku?

Jak już wspomniałem, lubię tą twardą grę i fajnie jest się móc poprzepychać, nawet troszkę bardziej niż pozwalają na to przepisy w koszykówce 5x5. Myślę, że trzeba zapytać moich przeciwników i trenera jak to jest ze mną na boisku.

Podobno wyznacznikiem z dzieciństwa było to, żeby grać na jak najwyższym poziomie. Myśli pan jeszcze o ekstraklasie?

Mam cały czas gdzieś w głowie to, że może udało by się jeszcze raz spróbować swoich sił w ekstraklasie. Na pewno jest to jeden z moich celów, ale jak się życie potoczy, zobaczymy.

Bezapelacyjnie dominuje pan w pierwszej lidze. Dobrze się pan tu czuje?

W pierwszej lidze czuję się bardzo dobrze. Mam dużo minut, zaufanie u trenera, ale przede wszystkim gram w drużynie WKK Wrocław, która bije się o jak najwyższe cele.

Czytaj także: Są zaległości, jest wyrok - pieniądze mają być. Kostrzewski czeka na przelewy z Ostrowa Wielkopolskiego

Źródło artykułu: