Mówi się, że to kobiety mają dużo ubrań. Nic bardziej mylnego.
- To jest masakra (śmiech). W swojej kolekcji posiadam około 100 koszulek meczowych koszykarzy, które były zakładane podczas meczu lub zostały specjalnie na niego przygotowane - mówi Rafał Niewiadomski, kolekcjoner koszykarskich koszulek.
Kolejna setka to koszulki sklepowe. - Poza tym, zbieram także ubrania takie jak koszulki rozgrzewkowe, spodenki czy ciuchy treningowe robione dla zawodników, szczególnie Lakersów i Chicago Bulls z okresu Michaela Jordana i Kobego Bryanta. Samych spodenek mam 70 sztuk. Gdzie je wszystkie trzymam? Musiałem specjalnie kupić ogromną szafę, ale i tak nie ma miejsca na całą kolekcję - dodaje.
Zbieractwo ma we krwi
- Mam problem ze zbieractwem. Kiedyś, jedna pani psycholog powiedziała, że to może mieć swoje podłoże. I faktycznie, mogłem nabyć to dzięki mojemu dziadkowi, który zbierał motyle i znaczki. Według niej, będąc małym dzieckiem musiałem pozytywnie to odebrać i tak mi zostało. Wbijam sobie do głowy, że jak coś zbieram, to muszę uzbierać cały set. Kiedyś zbierałem koszykarskie karty i byłem tak zaangażowany, że mogłem oddać za nie wszystko. Oprócz koszulek, od około 8 lat zbieram plakaty Michaela Jordana produkowane przez Nike. Postanowiłem, że zbiorę wszystkie, a jest ich około 40. Zrobiłem listę, zacząłem je kupować i teraz mam całą ścianę z plakatami. Codziennie wchodzę na Ebaya i szukam okazji, mam to we krwi - przyznaje. - To ten sam sposób działania co z koszulkami. Wymyśliłem sobie swój klucz. Szukam na przykład rzeczy moich ulubionych klubów, które były z czasów Michaela Jordana w Chicago Bulls, albo Kobego Bryanta w LA Lakers. Staram się mieć po jednej koszulce z każdego okresu. Ubzdurałem sobie, że uzbieram wszystkie koszulki Metta World Peace'a. Mam też koszulki Marcina Gortata. Pierwszą kupiłem około 7 lat temu, dwie pozyskałem z jego fundacji a ostatnią dał mi sam Marcin, z którym swoją drogą rywalizowałem w juniorze starszym. To czwarta osoba, której koszulki muszę mieć w swojej szafie. Obecnie mam ich 6 z różnych okresów. Kolejną jest Michael Ansley. Udało mi się zdobyć koszulkę, którą zakładał na mecze na Uniwersytecie w Alabamie w połowie lat 80. więc jest unikatowa - tłumaczy.
Most zakochanych i miłość do koszulek
- Pierwszą koszulkę kupiła mi śp. Mama. To był strój Michaela Jordana, który udało jej się znaleźć na targu. Natomiast pierwszą oryginalną koszulkę kupiłem we Włoszech w 1995 roku. Podczas wycieczki z rodzicami, pierwszego dnia zwiedzaliśmy Wenecję. Przy moście dla zakochanych, w uliczce obok znajdował się "foot locker". To był okres, kiedy u nas czegoś takiego nie było. Właśnie tam były koszulki NBA. Jak je zobaczyłem, to dosłownie ześwirowałem. Miałem wtedy 11 lat, a zacząłem płakać. Kosztowała 1/4 naszego budżetu przeznaczonego na dwutygodniową wycieczkę, ale mama się ugięła. Nawet znajomi, którzy nam towarzyszyli, jak mnie zobaczyli, postanowili, że nawet się do niej dorzucą, bylebym ją dostał. Pamiętam, że powiedziałem, że nie będę nic jadł i o nic więcej nie poproszę. Wybrałem białą koszulkę Shaquilla O'Neala z Orlando Magic. Czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami, które może wybrać co tylko zechce. Byłem wtedy najszczęśliwszy na świecie - wspomina Niewiadomski.
Miłość do koszykówki rozpoczęła się na początku lat 90. To był czas, kiedy wszyscy grali w koszykówkę, a w odbiornikach rozlegało się słynne "hej hej tu NBA". - Wtedy nie dało się nie kibicować Jordanowi, bo patrząc na niego od razu było wiadomo, że nie jest z tej planety. Nie miałem świadomości o co chodziło w koszykówce, ale wtedy to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Pokochałem koszykówkę. Jakiś czas później tata załatwił mi u znajomego pracującego w kopalni w Bełchatowie obręcz do kosza, którą specjalnie wytłoczono. Moja babcia własnoręcznie utkała siatkę, a piłkę Spaldinga kupiliśmy na wakacjach za granicą. Rzucałem bez przerwy, a ta pasja zaczęła przybierać większych rozmiarów. Wszystko zawdzięczam rodzicom, którzy w tej pasji mi nie przeszkadzali, a wręcz bardzo mi pomagali. Pasja to coś, co jest niezwykle ważne - zauważa.
Porozmawiajmy o koszulkach
O koszykówce można rozmawiać godzinami. Okazuje się, że to coś więcej niż tylko materiał. - Można kupić rzeczy sklepowe lub takie, które są tworzone dla zawodników. Te, mają zupełnie inny materiał, o wiele lepsze wykonanie. Czasami udaje się znaleźć je w dobrej cenie, przeważnie na stronie Ebay - wyjaśnia.
Dużo składowych ma wpływ na wartość koszulki, i nie zawsze chodzi o cenę. - Każdy kolekcjoner ma swoją listę życzeń. Niekiedy znajdują się na niej koszulki konkretnego zawodnika, tylko jednego zespołu, bądź tylko repliki lub koszulki meczowe. W hierarchii wyróżnia się repliki sklepowe, a wyżej są autentyki, co oznacza koszulkę, która w założeniu powinna być taka sama jak koszulka meczowa. Dopiero w XXI wieku najnowsze koszulki zostały robione tak, żeby były identyczne - to bardziej opłacalne dla producentów, ale jednocześnie ma to swoją cenę.
- Wpływ na wartość koszulki ma to, jaki to jest zawodnik. Nie zawsze jest tak, że najdroższe koszulki należą do zawodników, którzy są najlepsi. Bardzo często kibice utożsamiają się z zawodnikami, którzy są tego samego wzrostu. Przez śmierć Kobego Bryanta, rzeczy związane z jego nazwiskiem osiągnęły jeszcze większą wartość. To co się stało ma na to ogromny wpływ. Koszulki meczowe można kupić nawet za 40 dolarów i to jest przystępna cena. A niekiedy ich ceny osiągają kosmiczne sumy -nawet za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Mimo że zdarzało się przeznaczyć na nie duże pieniądze, staram się podchodzić do tego rozsądnie - zdradza.
Koszulki mają swoją historię. - Każdy klub u schyłku XX wieku miał mieć tylko jedną koszulkę na zapas. W walentynki 1990 roku, Michael Jordan grał mecz w Orlando. Zagrał w tym spotkaniu z numerem 12 bez nazwiska, ponieważ ktoś przed meczem ukradł jego rezerwową koszulkę. Po tej sytuacji kluby zaczęły mieć więcej koszulek zapasowych i zapewniać "back up'y", zwłaszcza, że często na boisku dochodziło do ich zabrudzenia krwią bądź rozerwania. Kolejnymi zmianami było wprowadzenie na początku lat 90. strojów alternatywnych, które stały się trzecimi kompletami po strojach domowych (jasnych) oraz wyjazdowych (ciemnych). Odkąd wymuszono na klubach więcej "back upó'w" oraz pojawiły się stroje alternatywne, na rynku pojawiło się więcej tak zwanych pustych kompletów, czyli bez personalizacji. Koszulki puste, które nie były wykorzystane na koszulki meczowe, też mają dużą wartość - to wartość między koszulką meczową a sklepową - tłumaczy.
Koszulki mają także specjalne metody nanoszenia napisów. - W każdej epoce koszulki były inne. Na początku były proste z uwagi na możliwości technologiczne, które były ograniczone. Indiana Pacers czy Atlanta Hawks starały się wyróżniać i robić coś oryginalnego - dodawały na przykład pasy na stroje, co było bardziej skomplikowane. Stworzenie takiego stroju zajmowało szwaczom wiele pracy. Dopiero w latach 90. kiedy rozwój technologii pozwolił na sublimacje, nowe innowacje i logotypy, firmy zajmujące się koszulkami wprowadziły zupełnie inne, niestandardowe rzeczy, dając upust fantazji. Gdybyśmy mieli wyceniać koszulki na podstawie epok, to te z lat 90. mają największą wartość wśród kolekcjonerów, bo były najbardziej kolorowe, odjechane.
- Poza sublimacją, czyli farbowaniem materiału zmieniającym jego struktury, wyróżnia się 3 główne rodzaje nanoszenia numerów i nazwisk. Najbardziej popularnym jest naszywanie specjalnych materiałów. Każdy numer składa się z 2-3 kolorów, które są wycinane z danego materiału. Taki trójwarstwowy numer jest wycinany, obszywany zygzakiem i następnie przyszywany na koszulkę. Drugim jest sitodruk - gruba farba, fachowo nazywana plastizolem. To barwnik, który tworzy prawie 2 mm strukturę, a co ciekawe, czasami można ujrzeć dziurki w materiale. Oglądając "The last dance" można zwrócić uwagę, że na koszulkach, tych jeszcze z początku 90. roku napis "Bulls" robiony był właśnie sitodrukiem. Numery i nazwiska nanoszone są jeszcze winylem. To bardzo gruba folia flex, ale została zakazana w Europie, ponieważ doszukano się w niej szkodliwego składnika. Winylowe numery i nazwiska charakteryzowały się bardzo dużą wytrzymałością i są niemal nie do zdarcia. Wszystkie stroje Bulls z okresu Jordana, które miały jednokolorowe nazwiska, były właśnie w ten sposób wykończone. Natomiast od sezonu 1992/93, wszystkie litery i napisy były już naszywane, a nazwiska zyskały drugi kolor.
- To już skrzywienie zawodowe. Gdy oglądam mecz, zwłaszcza retro, nie patrzę na to jakie były zagrywki, tylko patrzę jak wyszywane były stroje, w jaki sposób stworzono numer i tak dalej. W swojej kolekcji mam kilka wyjątkowych i rzadkich koszulek. Każda z nich ma inną historię i to chyba jest w tym wszystkim najfajniejsze, że każda koszulka meczowa ma swoją inną historię, inaczej została zdobyta i jest unikalna - opowiada Rafał Niewiadomski, właściciel niezwykłej kolekcji koszulek NBA.
Zobacz także: NBA. Grał z Jordanem, Pippenem i Rodmanem, teraz zagra z nami. Jason Caffey odwiedzi Polskę
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Adrian Mierzejewski pokazał swój trening