[b]
Pamela Wrona, WP SportoweFakty: To nie jest trochę tak, że podąża się ścieżką rodziców, czy pan jednak wydeptał sobie własną?
Piotr Pamuła, koszykarz Dzików Warszawa: [/b]Na początku zostałem ukierunkowany przez tatę, bo był, jest i będzie jeszcze trenerem. Rodzice pokazali mi tylko opcje, możliwości i kierunki, którymi mogę podążać. Do czasów liceum i wyjazdu do Warszawy, można powiedzieć, że byłem prowadzony przez niego, podążałem jego ścieżką, a później swoją wydeptałem sam. Doświadczenie i napotkani ludzie pomagali i naprowadzali na różne kierunki. Od 17. roku życia idę własną drogą, ale nadal patrzę na drogowskazy taty.
Czyli był pan skazany na koszykówkę?
Tata zaraził mnie pasją do tego sportu. Od małego byłem w hali w Stalowej Woli, niekiedy całymi dniami, siedziałem za ławką na cementowych segmentach. Nie miałem innego wyjścia (śmiech). Lubię cały czas siatkówkę, ale nie było raczej szans, abym robił coś innego.
ZOBACZ WIDEO: Lotos PZT Polish Tour. Paula Kania-Choduń: Tenis w końcu sprawia mi przyjemność
Jak wyglądają relacje ojciec-syn, kiedy po środku jest jeszcze ta koszykówka?
Nasze relacje są zdrowe, jeśli chodzi o koszykówkę. Od momentu kiedy wyjechałem ze Stalowej Woli dał mi wolną rękę. Nie ma u nas żadnych nadzywczajnych sytuacji. Korzystam z jego rad. Do tej pory moi rodzice zwracają uwagę na wiele innych ważnych aspektów, niż na samą koszykówkę. Chodzi między innymi o to, abym się dobrze wypowiadał. Zawsze zwracali uwagę na takie szczegóły, aby patrzeć na rozmówcę czy mówić w sposób, aby wszyscy mnie zrozumieli. Dotyczyły życia i tak jest do tej pory. Rodzice mają więcej doświadczenia, a jeśli chodzi o koszykówkę, trochę odpuścił. Akurat oddawał mnie dobrym trenerom. Często zwraca uwagę na rzut, co u mnie jest najważniejsze, czy fizycznie dobrze wyglądam na boisku. To są szczegóły, nie wchodzi to w poważniejsze rzeczy.
Często te relacje stają się toksyczne.
To prawda, są toksyczne przypadki. Związków ojca z synem jest u nas dosyć sporo. U nas jest zdrowa relacja, aczkolwiek mama denerwuje się, gdy bez przerwy z tatą rozmawiamy o koszykówce, bo to niekiedy schodzi nawet na tematy polityczne (śmiech). Nie zawsze się zgadzamy, ale koszykówka jest dodatkiem i potrafimy to rozgraniczyć. Nie wychowałem się w dużym mieście, nie poczułem tej "wielkiej" koszykówki. Zawsze moim marzeniem było to żeby grać w najwyższej klasie rozgrywkowej. To był mój pierwszy cel.
Jak dotychczas kojarzyła się panu pierwsza liga?
Pamiętam jak na pierwszej lidze w Stalowej Woli walczyłem o to, aby biegać ze szmatą po parkiecie, być blisko zawodników. Stopniowo zaczynałem w Warszawie, przez drugą ligę aż po ektraklasę. Mam urywki z ekstraklasy, coś, co zapadło mi w pamięci. To czas za czasów Romka Prawicy, czy Pawła Pydycha - to moje czasy, kiedy z kolegami przychodziłem godzinę przed meczem i trenowałem, delektowałem się tą koszykówką. To był poziom, który od zawsze chciałem osiągnąć. Gdy trafiłem na pierwszy trening seniorów w wieku 15 lat, przeżywałem to 3 dni wcześniej. To było dla mnie wielkie wydarzenie.
I później się udało.
Udało się, a to co się wydarzyło przerosło moje cele. Wróciłem do systemu wyznaczania sobie krótkoterminowych celów. Życie pisze różne scenariusze. Nigdy nie myślałem kilka lat do przodu, za dużo może się wydarzyć. Sami teraz jesteśmy świadkami co może się zdarzyć. Wydaje mi się, że teraz są jeszcze krótsze, patrzę na miesiąc do przodu. To zweryfikowało moje zdrowie, pomysły na życie. Trzeba cieszyć się chwilą, nie stresować się tym co nadejdzie, bo można coś fajnego ominąć.
Kiedyś występował już pan na tym poziomie rozrywek, a następnie przystanął pan w ekstraklasie. Naturalny rozwój?
Tak mi się wydaje. W Warszawie spadliśmy z ekstraklasy. Mieliśmy grać znowu w pierwszej lidze, starsi koledzy poodchodzili. Miałem wtedy dylemat, czy zostać i odgrywać większą rolę. Zostałem, udało nam się ponownie awansować. Później już na dłużej byłem w ekstraklasie. To w miarę przemyślany rozwój, gdyby nie różne sytuacje, których było mnóstwo, może wyglądałoby to inaczej.
Kontuzje mogły w pewnym sensie pana zatrzymać?
Zdecydowanie tak, bardzo ciężki długi temat i mnostwo czynników, które się na to złożyły. Od jakiegoś czasu mam blisko ludzi, z którymi współpracuję. Prawdopodobnie wszystko to było reakcją łańcuchową. Świadomość tego jak się teraz dba o zdrowie i co trzeba robić, w stosunku do tego co było nawet kilka lat wstecz, jest zupełnie inna.
"Co by było gdyby..."
Gdyby nie jedna, dwie kontuzje mechaniczne będące początkiem tego łańcucha, mogłoby to inaczej wyglądać. Przestałem się już zmartwiać. Kiedyś więcej o tym myślałem. Dbam o siebie tak jak mogę. Kontuzje to część sportu, a ten kto mówi, że sport to zdrowie, nie był zawodowym sportowcem. Realia są takie, że przez kontuzje ma się łatkę. Ten sezon właśnie taki dla mnie był. Koszykówka to biznes, każdy patrzy na swoje dobro.
Ale szansę na odbudowanie się znajdzie pan w pierwszoligowych Dzikach Warszawa.
Prezes do mnie zadzwonił, a jednym z tematów była kwestia zadbania o moje zdrowie. To był jednen z głównych punktów, który mnie przekonał. Wyciągnęli do mnie rękę, wiedząc, że potrzebuję odbudowania się fizycznego, psychicznego i zdrowotnego. Wszystko jest przemyślane i zaplanowane w ten sposób, abym mógł wrócić do normalnego grania. To dla mnie bardzo ważne. Wydaje mi się, że także kwestie organizacyjne będą na tak wysokim poziomie, że mogę nie poczuć różnicy.
Teraz muszę bardziej zagłębić się w pierwszą ligę, poznać jej specyfikę. Robiłem już wywiad środowiskowy (śmiech). I liga jest dużo bardziej nieprzewidywalna. Ciężko cokolwiek obstawiać. Widać kilka mocnych zespołów, liga się wyrówna.
Jak podchodzi pan do powrotu na ten szczebel rozgrywek? Przystanek, czy bardziej zmiana kursu?
Spoglądałem na pierwszą ligę już od jakiegoś czasu. Decyzja o zejściu na zaplecze ekstraklasy była dość ciężka, natomiast gdy już ja podjąłem to poczułem ulgę.
Kusiła ekstraklasa?
Stargard? Mogę podziękować trenerowi Jackowi Winnickiem, że chciał mi pomóc wrócić na parkiet. Natomiast raczej nie było tematu, abym został na kolejny sezon. Miałem jedną konkretną ofertę z EBL, były zapytania, ale trudno było cokolwiek rozważać. Na moją korzyść działa również czas, bo I liga rozpoczyna się znacznie później. Będę miał czas, aby lepiej się przygotować.
I cele jedynie krótkoterminowe?
Celem zespołu jest granie o TOP 5. Cele trzeba stawiać sobie wysokie. Moim jest oczywiście to, aby wrócić do ekstraklasy. To przystanek. Wydaje mi się, że jeszcze mogę trochę pograć i coś udowodnić.
Zobacz także: Patryk Nowerski zagra w I lidze i sprawdzi się w nowej roli. "Rezygnacja ze sportowych ambicji? Uważam to za sukces"