Dbam o to, by Marcin miał spokojną głowę - rozmowa z asystentem Marcina Gortata, Michałem Micielskim

Marcin Gortat od chwili przyjazdu do Polski nie może przejść spokojnie ulicą. Na każdym kroku czyhają na niego dziennikarze, a kibice też chcieliby mieć zdjęcie ze środkowym Orlando Magic. - Staram się w tym całym rozgardiaszu zaprowadzić jakiś porządek i chronić Marcina przed natrętami - twierdzi jego asystent, który nie odstępuje Gortata nawet na krok. O swoich obowiązkach, a także o popularności Gortata w Orlando i znajomości z Marcinem opowiedział portalowi SportoweFakty.pl Michał Micielski.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Menedżer? Asystent? Ochroniarz? Przyjaciel? Kim pan jest panie Micielski i skąd się pan wziął przy Marcinie Gortacie?

Michał Micielski: Ha, najbliższe prawdy będzie określenie asystent. W skrócie można powiedzieć, że zajmuję się domem Marcina i codziennymi sprawami, które trzeba załatwić….

Gdy Marcin chce gdzieś pojechać taksówką to mówi: - Michał zadzwoń po taxi...

- To też, chociaż taka sytuacja zdarza się bardzo rzadko. Kiedy trzeba gdzieś pojechać to Marcin po prostu siada za kierownicę. Generalnie muszę dbać o to, by on mógł się zajmować jedynie koszykówką. Wszystko co mu w tym przeszkadza biorę na siebie. Taką mamy umowę.

Tylko w Polsce czy również w Stanach?

- I tu, i tam. A wracając do pierwszego pytania. Skąd się wziąłem? Znamy się z Marcinem od wielu, wielu lat. Wszystko zaczęło się jeszcze w czasach kiedy grałem w koszykówkę w Łódzkim Klubie Sportowym. Marcin próbował trochę piłki nożnej, ale kiedy zdecydował się na kosza, przyszedł na trening i jakoś tak od pierwszych zagrań przypadliśmy sobie do gustu (śmiech). Jeździliśmy razem na treningi, spędzaliśmy też ze sobą dużo czas prywatnie. Później kiedy potrzebował kogoś zaufanego, zaproponował mi rolę asystenta.

Niech pan powie prawdę. Czy po tym całym zamieszaniu związanym z jego grą w NBA i doskonałymi występami w finałach, Gortat się bardzo zmienił? A może jest taki sam jak na treningach w ŁKS?

- Myślę, że zmienił się bardzo niewiele. Na pewno dojrzał, stał się człowiekiem bardziej odpowiedzialnym, bo po prostu na tym etapie życia i kariery musi takim być. Natomiast w prywatnych rozmowach z kolegami jest po prostu sobą.

W ostatnich dniach to "bycie sobą" w kontaktach z mediami kilka razy mu zaszkodziło. Nie wszyscy byli zadowoleni z jego publicznych deklaracji. To nauczka na przyszłość?

- Człowiek się zawsze uczy, ale ja uważam, że niektóre jego wypowiedzi były wyjęte z kontekstu i to powodowało niewłaściwy oddźwięk. Marcin nigdy nie chciał o nikim mówić źle. Niezależnie od tego o kogo chodzi, o klub czy inne organizacje. Wiadomo, media zawsze szukają jednak sensacji, A jeśli mają przed sobą kogoś takiego jak Marcin to po prostu wychodzą ze skóry żeby znaleźć coś wyjątkowego.

Niektórzy mówią, że w Polsce już mamy "Gortatomanię", inni, że dopiero będzie. Czy w tym całym zamieszaniu jest pan w stanie uchronić go przed ludźmi nieodpowiedzialnymi, może nawet szaleńcami?

- Staram się, ale to jest chyba nie możliwe. Ludzie zatrzymują samochody na światłach, wysiadają i proszą o autografy. Naprawdę trudno znaleźć na to receptę. Mówi się, że jeszcze trochę i Marcin będzie wyskakiwał z każdej otwartej lodówki (śmiech). Nie ma chyba gazety, która by o nim nie pisała. Cóż, odniósł sukces, dla niektórych może jeszcze nie jakiś ogromny…

No, myślę, że każdy z naszych reprezentantów chciałby się nim zamienić…

- … na miejsca? Pewnie tak. I jest to na pewno miara jego sukcesu. Ja staram się jednak nad tym wszystkim zapanować, lecz przyznam szczerze, że nie zawsze się to udaje.

Nie chodzą za nim jeszcze ochroniarze?

- Zdarza się. Czasami, kiedy Marcin chce wyjść i spotkać się na przykład z przyjaciółmi, towarzyszy mu osoba, która dba o to, aby ktoś obcy mu się nie narzucał, czy naprzykrzał. Nie zdarza się to codziennie, ale czasami jest po prostu konieczne.

Panu najłatwiej to ocenić. Gdzie Marcin jest bardziej popularny? W Polsce czy może Stanach?

- Bardzo trudno porównać. Teraz jesteśmy w Polsce więc siłą rzeczy tu się wszystko koncentruje, ale w Orlando, gdzie grał i dalej będzie kontynuował karierę też jest bardzo szanowany i popularny. Tam też ludzie zatrzymają go na ulicy i proszą o wspólne zdjęcie czy autograf. Często kiedy wchodzimy do restauracji wszyscy wstają z miejsc i biją brawo.

A po kolacji okazuje się, że nie musi płacić.

- Zdarzało się i tak (śmiech).

A propos płacenia. Wczoraj rozeszła się wiadomość, że PZKosz zapłacił 55 tysięcy złotych za niezbędne ubezpieczenie. Kiedy Marcin rozpocznie treningi z reprezentacją?

- To trudne pytanie. W Stanach mamy teraz godzinę szósta rano, więc nawet nie wypada dzwonić do jego agenta i pytać. Kiedy tylko agent da mu zielone światło, to natychmiast zjawi się na zgrupowaniu kadry. Nie znaczy to wcale, że teraz nic się nie dzieje. Marcin trenuje indywidualnie i na pewno będzie w odpowiedniej formie. Na razie po prostu czekamy na to zielone światło od jego agenta i głównego menadżera Orlando Magic, Otisa Smitha. Kiedy tylko ono się pojawi, Marcin tego samego dnia zamelduje się na obozie reprezentacji. To może się stać nawet jutro.

Komentarze (0)